MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wybuchowe oszustwa

Piotr KUTKOWSKI

Tankowanie odbywa się w nocy i w dzień. W dzień legalnie gaz tankowany jest do samochodów. W nocy - nielegalnie - z butli do zbiorników. Zarobić można sporo, ale sporo się też ryzykuje. Chociażby wybuchem. Przekonali się o tym właściciele stacji przy ulicy Zbrowskiego w Radomiu, przekonali okoliczni mieszkańcy. Ale ci, którzy znają rynek tej branży twierdzą, że nawet ten drastyczny przykład nie powstrzyma innych przed popełnianiem oszustw.

Region radomski od dawna słynął w Polsce jako prawdziwe zagłębie tego paliwa, co więcej, zagłębie, w którym paliwo to jest najtańsze.

Tanio, bo oszukane

Pan Marek zna radomski rynek autogazu od podszewki. Telefonując kilka dni temu do redakcji nie chciał zdradzić nazwiska, chętnie natomiast dzielił się swoją wiedzą. Jednym tchem wymieniał, kto rozdaje na radomskim rynku karty, kto dyktuje warunki i kto najbardziej oszukuje. Znał też doskonale mechanizmy oszustwa. Podstawowy, według niego, to manipulacje związane z przelewaniem gazu z butli do zbiorników.

- Gaz w butlach nie jest obłożony akcyzą - mówił. - Litr kosztuje około 1 złotych 20 groszy. Wiąże się to też z innymi proporcjami droższego metanu i tańszego butanu, ale oszuści przecież na to nie zważają. Po przelaniu do zbiorników sprzedaje się go jako paliwo spełniające normy i żąda za to na przykład 1 zł 79 gr. Zarobek wynosi około 60 groszy na litrze. A że zimą paliwo z taką proporcją metanu i butanu zamarza w instalacjach samochodów, a nawet na stacjach, to już zupełnie inna sprawa. I tak opłaca się ryzykować, bo w przypadku autogazu cena hurtowa wynosi 1 złotych 49 groszy. Do tego trzeba doliczyć akcyzę, inne opłaty, co już podnosi cenę do granicy 1,79 czy 1,89 złotych. A gdzie inne koszty, jak wynagrodzenia, ubezpieczenia, dzierżawa obiektów? Sprzedając uczciwie trzeba dokładać do interesu, ale chyba nikt nie dopłaca, bo nowe stacje powstają jak grzyby po deszczu. By zdobyć klienta stosuje się rozmaite promocje i zachęty. Szkoda tylko, że nie mówi się o oszustwach.

Radomskiej policji tylko raz udało się przyłapać oszustów na gorącym uczynku. 10 marca 2005 roku funkcjonariusze wraz z pracownikiem Urzędu Celnego wkroczyli na posesję położoną w Radomiu przy ulicy Skaryszewskiej. Do naczepy cysterny podłączone były wężami gumowymi pompy, które tłoczyły propan-butan z 11-kilogramowych butli. W powietrzu unosiła się woń gazu, obsługą zajmowało się trzech mężczyzn. Według mężczyzn działali oni na zlecenie właściciela firmy specjalizującej się w dystrybucji autogazu. Na posesji znaleziono także 95 pustych butli oraz około 450 pełnych. Biegły strażak nie miał wątpliwości, że przepompowywanie i składowanie gazu w takich warunkach stwarzało zagrożenie dla życia i zdrowia wielu osób i taki też zarzut postawiono właścicielowi firmy. Podejrzany nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Grozi mu kara od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia.

Pan Marek znał tę sprawę. Ale - jak twierdził - nikogo ona nie odstraszyła. Tyle tylko, że niektórych nauczyła większej ostrożności. - Część dalej pompuje nocami na samych stacjach, część wynajmuje budy na polu i tam ładuje gaz z butli do małych cystern. Zagrożenie wybuchem jest olbrzymie, bo instalacje są robione domowymi sposobami i mogą być nieszczelne. A z gazem nie ma żartów. Prędzej czy później dojdzie do tragedii - prorokował.

Mieszkańcy czuli gaz

Stacja przy ulicy Zbrowskiego zaczęła działalność w 2003 roku. Miała wszelkie pozwolenia, spełniała wszelkie normy. I tylko mieszkańcy położonego sto metrów dalej, po drugiej strony ulicy bloku, mieli zastrzeżenia. - Nawet nie wiedzieliśmy co tam jest budowane, nikt nas nie pytał o zdanie - twierdzi jeden z mieszkańców Stanisław Pucek. - A kiedy stacja już stała, to tym bardziej nie mieliśmy nic do powiedzenia. Widać było różnych ludzi, którzy przychodzili do działającego tam sklepu, by kupić piwo. Dla nich to była całonocna przystań.

- Przepisy mówią, że stacja może być usytuowana w odległości nie mniejszej niż 30 merów od zabudowań mieszkalnych - informuje Krzysztof Styczeń, rzecznik prasowy Państwowej Straży Pożarnej w Radomiu. - Ta stacja spełniała wszystkie warunki i wymogi bezpieczeństwa.

Na stacji, obok dwóch zbiorników i dystrybutorów wybudowano także budynek, w którym mieściło się małe biuro i punkt, w którym pobierano opłaty za gaz i sprzedawano słodycze oraz napoje.

Stacja oferowała nie tylko gaz do samochodów, ale także propan-butan w 11-kilogramowych butlach do gospodarstw domowych. W plastikowych beczkach sprzedawano olej opałowy.

Butle z gazem trzymano w stojakach na zewnątrz budynku oraz w położonej z tyłu wiacie. W powszechnej opinii właścicielem stacji był Andrzej Sobieraj, legenda i pierwszy szef radomskiej "Solidarności". On sam mówił, że stacja należy do jego syna, a on tylko pomaga mu w prowadzeniu biznesu i ma tam swoje biuro.

Przez dwa lata stacja nie była kontrolowana przez strażaków, 26 września po godzinie 17 pojawił się jednak sygnał, że ulatnia się na niej gaz.

- Na miejsce udał się zespół ratownictwa chemicznego - mówi Krzysztof Styczeń, rzecznik Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Radomiu. - Przy pomocy urządzeń pomiarowych sprawdzona została cała instalacja, zbiorniki i dystrybutory, nie stwierdzono jednak żadnych nieprawidłowości. Obsługa stacji twierdziła, że ktoś mógł poczuć gaz, bo zablokował się na moment pistolet dystrybutora.

Ogniste wybuchy

Wybuch nastąpił 27 września kilka minut po godzinie 6. - Podbiegłem do okna i doznałam szoku - wspominał mieszkaniec bloku Mieczysław Socha. - Nad stacją unosił się słup dymu i ognia na wysokość kilkudziesięciu metrów. Co raz następowały kolejne wybuchy. Nie bardzo wiedziałem co robić, zdawałem sobie jednak sprawę, że zagrożenie jest ogromne.

Raz po raz następowały wybuchy butli, które przelatywały w powietrzu pokonując dystans nawet kilkudziesięciu metrów. Część lokatorów ewakuowała się nie czekając na instrukcje, część uciekła po komunikatach strażaków. Pożar obejmował budynki stacji, płomienie lizały także zadaszenie nad głównymi zbiornikami i dystrybutorami. Strażacy studzili je pianą, ogień zaś gasili wodą. Po kilkudziesięciu minutach żywioł został opanowany. W tym czasie w szpitalu przebywał już pracownik stacji. Lekarze stwierdzili u niego poparzenia II i III stopnia. Rannego zdecydowano się przetransportować do specjalistycznej kliniki w Siemianowicach.

Gdy tylko strażacy ugasili pożar, na miejscu zdarzenia pojawiły się ekipy policjantów, a także eksperci z zakresu pożarnictwa. Gustaw Mikołajczyk, komendant Państwowej Straży Pożarnej w Radomiu był bardzo ostrożny w wypowiedziach na temat ewentualnych przyczyn pożaru. - Mogły być różne - mówił - zaprószenie ognia, podpalenie, czyjeś niedbalstwo.

Zgliszcza oglądał też Andrzej Sobieraj. Pytany, czy mogło to być podpalenie odpowiedział: - Ostatnio dostawałem telefony z pogróżkami, ale raczej nie wiążę tego z tym, co się stało. Wykluczyć jednak niczego się nie da. Również tego, że ktoś z klientów zaprószył ogień. Najmniej prawdopodobne wydaje mi się, by zawiniły urządzenia. Instalacja jest naprawdę bezpieczna.

Wieczorem Andrzeja Sobieraja zatrzymała policja. - Ma to ścisły związek z pożarem - informował Rafał Jeżak, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Radomiu. - Według wstępnych ustaleń najbardziej prawdopodobną przyczyną wybuchu było rozszczelnienie nielegalnie wykonanej i celowo ukrytej instalacji gazowej znajdującej się za budynkiem stacji, służącej do przetankowywania gazu propan-butan z butli 11 kilogramowych do dwóch zbiorników głównych. Proces ten mógł być prowadzony od około półtora miesiąca.

- Materiał dowodowy jest tak mocny, że najprawdopodobniej zatrzymanemu mężczyźnie przedstawimy zarzuty - dodawał Mariusz Potera, szef Prokuratury Rejonowej dla miasta Radomia.

Syn Andrzeja Sobieraja był wciąż poszukiwany przez policję.

Całe miasto do kontroli

W środę w związku ze zdarzeniem na ulicy Zbrowskiego odbyła się narada u wiceprezydenta Radomia, podczas której zadecydowano o skontrolowaniu wszystkich działających w Radomiu stacji paliwowych.

Mieszkańcy bloku zapowiadają, że nie zgodzą się, by stacja została odbudowana i dalej prowadziła działalność. - Przeżyliśmy horror i nie zamierzamy jeszcze raz czegoś takiego doświadczać - twierdzą. - Przecież gdyby wybuchły te zbiorniki nie było ani tego bloku, ani nas.

Donisława Kokoszka mieszka w domku u zbiegu ulic Kwiatkowskiego i Konopnickiej. Od trzech lat protestuje wraz z innymi mieszkańcami przeciwko planom budowy w ich sąsiedztwie stacji autogaz. Bezskutecznie. Teraz obserwuje jak z dnia na dzień rośnie budynek stacji. Wyliczyła, że to 35 metrów od jej domu.

- Ci na Zbrowskiego mieli większy komfort bezpieczeństwa, bo blok stoi 100 metrów od stacji - podkreśla z przekąsem.

Krzysztof Styczeń nie chce oceniać obowiązujących w Polsce przepisów dotyczących stacji autogaz. - Ktoś, kto je wydawał opierał się przecież na określonej wiedzy i doświadczeniach - zauważa. - Instalacje muszą spełniać normy techniczne i prawidłowo eksploatowane powinny być bezpieczne.

Pan Marek zgadza się z tą opinią: - Są bezpieczne, jak nie ma oszustw, ale nie wierzę w to, by oszustw już nie było.

Stacji jest 127

W Radomiu i powiecie radomskim działają obecnie 94 stacje autogaz plus oraz 33 stacje prowadzące sprzedaż nie tylko autogazu, ale również innych paliw. Budowane są następne.

Bezpieczna odległość?

Stacje autogaz mogą być zlokalizowane w odległości nie mniejszej niż 30 metrów od budynków użyteczności publicznej. Dystans ten może być skrócony o połowę, jeśli na stacji zamontowana zostanie specjalna kurtyna oddzielająca ją od budynków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie