Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyroki z górnej półki

Piotr KUTKOWSKI
- Zuchwałość grupy rosła, zdarzało się, że przestępstw dokonywano prawie każdej nocy. Dla niektórych podejrzanych stało się to stylem ich życia - mówił sędzia Mariusz Młoczkowski (w środku).
- Zuchwałość grupy rosła, zdarzało się, że przestępstw dokonywano prawie każdej nocy. Dla niektórych podejrzanych stało się to stylem ich życia - mówił sędzia Mariusz Młoczkowski (w środku). P. Kutkowski
Włodzimierz K. był jednym z dwóch "skruszonych" przestępców.
Włodzimierz K. był jednym z dwóch "skruszonych" przestępców. Marek Lego

Włodzimierz K. był jednym z dwóch "skruszonych" przestępców.
(fot. Marek Lego)

Radomski sąd w czasie tego procesu zamieniał się w strzeżoną twierdzę, bo większość podejrzanych miała status niebezpiecznych. Sama sprawa dotyczyła ponad 400 przestępstw popełnionych przez gang spod Grójca, który przez kilka lat bezkarnie grasował na terenie Polski. Jeden z podejrzanych sam sobie wymierzył karę - popełnił samobójstwo, innych skazano na kary z "najwyższej półki".

26 marca 2003 roku kozienicka policja zatrzymała w Głowaczowie Białorusina Włodzimierza K., gdy wraz z kilkoma innymi osobnikami zamierzał napaść na dom. Okazało się, że broń którą posiadał, została użyta podczas napadu w Skurowie. Dokonano go w nocy z 18 na 19 marca 2003 roku. Bandyci przyjechali skradzionym renaultem pod posesję, na której znajdował się skład środków ochrony roślin i po wtargnięciu do domu zabili właściciela, bijąc go po głowie i strzelając mu w plecy.

W ślad za Białorusinem policja zatrzymała kolejne osoby, wśród nich dwóch braci J. i ich ojca, mieszkańców podgrójeckiej wsi. Trafili do aresztu. Trzy dni później ciało jednego z braci znaleziono w celi. Okazało się, że popełnił samobójstwo. To były początki śledztwa, które okazało się największym w historii Prokuratury Okręgowej w Radomiu. Najpierw zajmował się nim jeden prokurator, później już dwie osoby.

Skruszony Białorusin

Prokuratura widząc pierwsze efekty postępowania, wystąpiła do policji o sporządzenie wykazu nie wyjaśnionych przez ostatnich kilka lat włamań, kradzieży i napadów. Przekazane informacje zestawiano z tymi, które pojawiły się w śledztwie. Najcenniejszym źródłem informacji okazał się jednak Włodzimierz K. Jak twierdził, do Polski przyjechał w 1999 roku w poszukiwaniu pracy. Znalazł ją na budowie domku pod Grójcem. To właśnie pracodawca miał go ponoć nakłonić do popełnienia pierwszego napadu na właściciela innego domu. Gdy Białorusin zapytał o wynagrodzenie, usłyszał, że zapłatę znajdzie sobie sam na miejscu rozboju.

Kiedyś polska policja próbowała go zatrzymać, jednak zdołał uciec, pozostawiając jedynie swoje dokumenty. Od tego czasu - jak twierdził - był bezdomnym, mieszkał na dworcu, a głównym jego zajęciem było rabowanie. Białorusin opowiedział szczegółowo prokuratorom o kilkudziesięciu przestępstwach, w których brał udział, precyzyjnie podawał okoliczności zdarzeń i wymieniał innych uczestników przestępstw. Zdaniem Włodzimierza K., gang dysponował pistoletami, "obrzynem", i elektrycznym paralizatorem. On sam przyznał się do posiadania dwóch sztuk broni palnej.

- Zabierałem je, by straszyć lub by zabić psa, a nie do zabijania ludzi - zastrzegł. Twierdził też, że to nie on oddał śmiertelny w skutkach strzał podczas napadu w Skurowie. Na liście przestępstw wymienionych przez z Białorusina znalazły się kradzieże samochodów, napady na stacje paliwowe, sklepy, domy. Ofiarą bandytów padł też miedzy innymi młody chłopak, którego wracając z napadu zabrali swoim samochodem "na okazję", potem skrępowali sznurówkami i ograbili.

Co ciekawe, o niektórych wymienianych przez Białorusina przestępstwach policja w ogóle nie wiedziała. Tak było w przypadku napadu na stację paliwową pod Białymstokiem. Właściciel obiektu tłumaczył później, że nie informował policji z obawy przed bandytami, a straty pokrył z własnej kieszeni.

Długa lista napadów

Z każdym dniem śledztwa rozrastała się lista zarzutów. Prokuratura ustaliła, że grupa złożona głównie z mieszkańców powiatu grójeckiego, współdziałając z osobami z terenu innych regionów, miała na swym koncie ponad 400 różnych przestępstw. Przestępcy działali niekiedy bardzo brutalnie, ślady ich działalności prowadziły nawet do województw lubelskiego czy okolic Rzeszowa, gdzie sprawcy kradli środki ochrony roślin. Były one później sprzedawane rolnikom spod Grójca. Ogółem zarzuty postawiono blisko 50 osobom. Pierwszy akt oskarżenia skierowano przeciwko 28 podejrzanym, tym z najpoważniejszymi zarzutami. Większość z nich siedziała w tym czasie areszcie.

Przekazane w sierpniu 2004 roku do Sądu Okręgowego akta liczyły 156 tomów, z których każdy liczył co najmniej 200 stron. Sam akt oskarżenia sformułowano na ponad 500 stronach. Na liście świadków znalazło się blisko 1500 osób.

Wśród kilkuset zarzutów pojawiły się kradzieże, włamania, pobicia, rozboje, nielegalne posiadanie broni, udział w zorganizowanej grupie przestępczej, nie było jednak zabójstwa w Skurowie.

- Z naszych ustaleń wynika, że podczas tamtego napadu strzelał mężczyzna, który powiesił się później w celi - tłumaczył Andrzej Szeliga, ówczesny naczelnik Wydziału Śledczego Prokuratury Okręgowej w Radomiu. - W związku z tym innym uczestnikom tego zdarzenia mogliśmy tylko postawić zarzut rozboju z użyciem niebezpiecznego narzędzia.

Proces pod szczególnym nadzorem

Przygotowania do rozpoczęcia procesu zajęły kilka miesięcy. W największej sali gmachu sądu zamontowano rolety, które na czas rozpraw zasłaniały okna. Dzięki temu starano się zapobiec oddaniu przez kogoś z zewnątrz strzału do znajdujących się na sali osób. Postanowiono także, że z całej grupy oskarżonych, siedmioro, którzy zdecydowali się dobrowolnie poddać karze, zostanie osądzonych wcześniej. Nastąpiło to już w połowie grudnia.

Sam proces rozpoczął się w styczniu 2005 roku. Od tego czasu odbyło się 39 rozpraw prowadzonych w warunkach szczególnej ostrożności. Radomski budynek Temidy przypominał w czwartki oblężoną twierdzę. W czasie przejazdu konwoju ulicami Radomia zatrzymywano ruch. Wejść do budynku można było po otrzymaniu najpierw specjalnej przepustki, a potem poddaniu się policyjnej rewizji. Porządku pilnowały też dwa psy. Oskarżonych przywożono kilkoma samochodami, wprowadzano ich grupkami, w kilkuminutowych odstępach. Dwaj - Białorusin oraz Sławomir W. - byli ubrani w czerwone kombinezony, czerwone buty, na dłoniach mieli kajdanki, a nogi skute łańcuchami. Takie środki ostrożności stosuje się jedynie wobec osób uznanych za szczególnie niebezpieczne. Obrazu całości dopełniał widok zasłoniętych kominiarkami, ubranych w hełmy policjantów.

Pierwsze wyroki zapadły na pierwszych rozprawach. Dotyczyły one podejrzanych, którzy zdecydowali się dobrowolnie poddać karze. Do końca procesu na ławie oskarżonych zasiadało już tylko 16 osób. Sprawdzając dane personalne podejrzanych sędzia Mariusz Młoczkowski pytał o ich karalność. Okazało się, że tylko dwóch nie miało jeszcze za sobą sądowego doświadczenia. Rekordzista spędził w więzieniu kilkanaście lat.

Tak w śledztwie, jak i na procesie kluczowe znaczenie miały wyjaśnienia Białorusina.

- W naszej grupie nikt nie rządził, ale decydujący głos miał "Lisek", Jasio i ja - zeznawał Włodzimierz K. Przyznał też, że choć ma dobrą pamięć, to wszystkich popełnionych przestępstw nie pamięta.

To, co Białorusin mówił, było później weryfikowane przez sąd w czasie przesłuchań świadków. Nie tylko potwierdzali jego słowa, ale czasami nawet przyznawali, że o wielu szczegółach już zapomnieli. Przypominał im je dopiero podejrzany.

Wyjaśnienia Białorusina nie wywoływały na twarzach innych oskarżonych emocji i szmerek pojawił się dopiero wtedy, gdy odczytano jego prośbę, by nie przekazywać jego sprawy na Białoruś.

- Chcę siedzieć w polskim areszcie - zadeklarował Włodzimierz K.

Kary z nagrodami

Drugim "skruszonym" przestępcą był Robert P. Według ustaleń prokuratury brał udział między innymi w napadzie na dom dwóch kobiet w miejscowości Wichradz. Przestępcy, chcąc zdobyć pieniądze, bili je, straszyli też jedną z nich rozgrzaną lokówką. Zabrali dwa tysiące złotych, choć spodziewali się zrabować znacznie więcej.

Robert P. znajdował się też w składzie grupy, która w Zakładzie Galwanizacyjnym w Białej Rawskiej ukradła na zamówienie 700 kilogramów niklu. Wracając, przestępcy włamali się jeszcze do małego, wiejskiego sklepu. Właścicielowi udało się zapisać numery rejestracyjne pojazdu złodziei, co pozwoliło policji zatrzymać następnego dnia kilku z nich.

Inni oskarżeni zaprzeczali zarzutom, a jeśli już przyznawali się nawet do niektórych przestępstw, to starali się zmarginalizować swój w nich udział. Usiłowali też podważać słowa Białorusina.

Podobną postawę prezentowali w mowach końcowych. Domagali się uniewinnienia, bądź możliwie najłagodniejszej kary. Prokurator domagał się dla kilku z nich kar z "najwyższej półki". Były jednak dwa wyjątki - Włodzimierz K. i Robert P. - zdaniem oskarżyciela powinni skorzystać z nadzwyczajnego złagodzenia kary. To obligatoryjna nagroda przysługująca przestępcom, którzy zdecydują się na pełną współpracę z prokuraturą.

Rysunki z pojedynczej celi

W dniu ogłoszenia wyroku sala sądowa wyglądała zupełnie inaczej niż podczas procesu. Tym razem na ławie oskarżonych zasiedli jedynie czterej podejrzani odpowiadający z "wolnej stopy". Aresztantów nie dowieziono, nie było więc konieczności stosowania nadzwyczajnych środków ostrożności. Wyrok został zapisany na 274 stronach, jego odczytanie zajęło sądowi blisko cztery godziny. Kary prawie w pełni pokrywały się z tymi, o jakie wnosił prokurator. Najsurowsze wyroki 15 lat pozbawienia wolności - maksymalne przewidziane kodeksem - orzeczono dla Jana B., Sławomira W. i Roberta J. Jeśli wyrok się uprawomocni, będą oni mogli ubiegać się o przedterminowe, warunkowe zwolnienie nie wcześniej niż po upływie kilkunastu lat. Najłagodniejsze kary otrzymali Włodzimierz K. - 6 lat więzienia, oraz Robert P. - 4 lata.

- Przestępców cechowała bezwzględność, ich ofiarami były dzieci, kobiety, najstarsza poszkodowana miała 90 lat. Większość sprawców prezentowała niewyobrażalny bezmiar zdemoralizowania - podkreślał w uzasadnieniu sędzia Mariusz Młoczkowski.

Zdaniem sądu, przestępców interesowało wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Rabowali pieniądze, ale też drobne przedmioty. Zwykle planowali przestępstwa, ale czasami decydowali się na nie okazjonalnie. Potrafili na przykład wracając z napadu zatrzymać się przy posesji i ukraść stojący na niej samochód.

- Zuchwałość grupy rosła, zdarzało się, że przestępstw dokonywano prawie każdej nocy. Dla niektórych podejrzanych stało się to stylem ich życia - mówił sędzia Mariusz Młoczkowski.

Białorusin cały okres śledztwa i procesu przesiedział w areszcie w pojedynczej celi, na oddziale przeznaczonym dla szczególnie niebezpiecznych osadzonych. Znajdował się pod stałym nadzorem, jeśli miał widzenia z rodziną - to przez kraty. Dał się poznać jako utalentowany rysownik. Wykonane jego ręką akty kobiet znalazły się nawet na więziennej wystawie. Najprawdopodobniej spełniona zostanie jego prośba i karę spędzi w polskim więzieniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie