MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Adam Piekutowski, były bramkarz "Stalówki", opowiedział o najcięższych chwilach w swoim życiu

Bartosz MICHALAK
Na boiskach I i II-ligowych Piekutowski rozegrał w sumie kilkaset spotkań. Tu w akcji w barwach Wisły Kraków.
Na boiskach I i II-ligowych Piekutowski rozegrał w sumie kilkaset spotkań. Tu w akcji w barwach Wisły Kraków.
Adam Piekutowski, były bramkarz "Stalówki" opowiada o swojej dramatycznej kontuzji, samotności, braku pieniędzy i perspektyw. Trzy lata zajęło mu wyjście z tego dołka.

Adam Piekutowski

Adam Piekutowski

Urodzony 31 sierpnia 1974 roku, wychowanek Lublinianki Lublin; w latach 1995-1998 grał na poziomie dawnej II ligi w Stali Stalowa Wola; w barwach Wisły Kraków grał w europejskich pucharach, zdobył trzy Mistrzostwa Polski, Puchar Polski, a także Puchar Ligi. Reprezentował również barwy II-ligowego Aluminium Konin oraz I-ligowego Widzewa Łódź. Ze względu na fatalną kontuzję kolana odniesioną w sezonie 2005/06 był zmuszony przedwcześnie zakończyć swoją piłkarską karierę. Aktualnie razem z byłym bramkarzem m.in. Werderu Brema - Jakubem Wierzchowskim prowadzi w Lublinie szkółkę bramkarską "Keeperteam".

Były golkiper między innymi mistrzowskiej Wisły Kraków i Widzewa Łódź w długiej rozmowie opowiedział nam o prowadzonej przez siebie szkółce bramkarskiej, najcięższych chwilach swojego życia, a także zdradził kulisy pobytu oraz transferu do Stali Stalowa Wola, do których doprowadził… były piłkarski sędzia Antoni Fijarczyk.

Bartosz Michalak: - Jest Pan wychowankiem Lublinianki Lublin. Jak udało się Panu wypłynąć na szerokie wody?

Adam Piekutowski: - Transfer do "Stalówki" patrolował… Antek Fijarczyk, który był wówczas kierownikiem Stali. Do Stalowej Woli trafiłem jako 18-latek i grałem w niej przez 3 lata. Niestety nie udało mi się wywalczyć z drużyną awansu do dawnej I ligi. W jednym sezonie byliśmy bardzo tego bliscy. Jestem przekonany, że gdyby nie nagła śmierć, na 4 kolejki przed końcem sezonu, Świętej Pamięci trenera Janusza Gałka to Stalówka po raz kolejny zagrałaby w I lidze. Kiedy dotarła do nas wiadomość, że trener Gałek miał zawał w skutek którego zmarł kompletnie się "rozlecieliśmy". W ostatnich meczach chcieliśmy wygrywać dla Niego i awansować, ale byliśmy rozbici. Graliśmy po prostu słabo.
Byliśmy zgraną grupą ludzi. Pamiętam, że zanim zacząłem wynajmować lokum na mieście, mieszkałem w hotelu przy klubie z Tadziem Krawcem. Oprócz tego, że było wesoło nie brakowało poruszania poważnych kwestii (uśmiech). Pewnego wieczoru, jako 20-latkowie, zaczęliśmy zadawać sobie pytania tego typu: Co zrobiłby każdy z nas, gdyby dowiedział się, że jutro umrze? (uśmiech). Do dzisiaj ciężko jest mi się domyśleć, dlaczego Tadek powiedział, że jeździłby przez cały dzień… taksówką (śmiech). Możliwe, że za długo naoglądał się "Zmienników".
Polski Związek Piłki Nożnej organizował kiedyś spotkania reprezentacji piłkarzy I ligi z najlepszymi II-ligowcami. Zagrałem bardzo dobre spotkanie w teoretycznie słabszej drużynie, która nieoczekiwanie wygrała 3:1 i tak zawzięli się na mnie działacze Aluminium Konin. Na skutek dobrych występów w Pucharze Polski z tym zespołem, które pokazywał Canal+ dostrzegli mnie włodarze "Białej Gwiazdy". Grzechem było nie skorzystać z ich propozycji…

Wisła Kraków okazała się dla Pana bardziej błogosławieństwem czy przekleństwem?

Więcej mam pozytywnych wspomnień z pobytu w Krakowie, choć nie zapominam o tym, co stało się później…Super wspominam wygrany mecz z Groclinem Grodzisk Wielkopolski, z którym w jednym z sezonów bezpośrednio rywalizowaliśmy o tytuł Mistrza Polski. Z wyniku 0:2 zdołaliśmy się podnieść i ostatecznie wygrać rywalizację 3:2. Mecz ten w pewnym stopniu swoją dramaturgią przypomina słynny pojedynek Legii Warszawa z Widzewem, który w ostatnich minutach meczu zdołał podnieść się z kolan… Zagrać w tego typu pojedynku to niesamowite przeżycie.

W lipcu 2009 roku powiedział Pan, że endoprotezę kolana zamierza sobie wstawić dopiero za 15 lat, bo kiedy ta się zużyje to pozostanie Panu tylko… wózek inwalidzki. Jak ta sprawa wygląda teraz?

Do tej pory nie przeprowadziłem tego zabiegu. Staram się dbać o kolano jak najlepiej. Nie mogę sobie pozwolić w wieku 40 lat na endoprotezę, bo jeśli ta ulegnie wyeksploatowaniu to faktycznie nie pozostanie mi nic innego niż wózek. W moim kolanie po kontuzji nic nie zostało. Więzadła przednie, tylne i poboczne były zerwane, łękotka do usunięcia, podobnie jak pół rzepki. Do tego chrząstki zostały poruszone. Zostały tylko gołe kości.

Taki zabieg jest refundowany przez Narodowy Fundusz Zdrowia?

Tak, ale pod warunkiem, że poczekasz w kolejce jakieś kilkanaście lat (śmiech). Słuchaj, ja wszystkie operacje, które przeszedłem po kontuzji opłaciłem z własnej kieszeni. Spokojnie uzbierałoby się kilkadziesiąt tysięcy złotych. Miałem przez to coraz większe kłopoty finansowe. Ten etap jest już jednak za mną i chciałbym móc w końcu patrzeć tylko w przyszłość…

Chciałbym jednak trochę porozmawiać jeszcze o tym etapie. Feralną kontuzję lewego kolana odniósł Pan w sezonie 2005/06 będąc na wypożyczeniu w Jagiellonii Białystok. Co działo się potem?

Miałem 30 lat i ogromną nadzieję, że wrócę jeszcze na boisko. Była jedna operacja, potem druga… Jak wiesz nie było mi już dane grać w piłkę. Nie byłem przygotowany na taki obrót sprawy. Sportowcy zazwyczaj planują swój koniec kariery. Zastanawiają się czy zrobić to za rok czy może później. Można wówczas spokojnie zaplanować swoją przyszłość. Ja w piłkę musiałem przestać grać z dnia na dzień. To był dla mnie szok. Nagle okazało się, że z dużego grona znajomych zostało 3-4 osoby, z którymi byłem w kontakcie. Nikt już nie klepał mnie po ramieniu, bo jak się okazało, kontuzjowany nikomu do niczego nie byłem potrzebny. Zarówno Wisła Kraków jak i Jagiellonia Białystok "umyły ręce" od pokrycia kosztów moich operacji i długotrwałej rehabilitacji. W "Jadze" prezesem był wówczas Artur Kapelko. Starałem się z nim jakoś skontaktować, ale szybko przestał odbierać ode mnie telefony. Kiedyś pojawiłem się nawet na stadionie w Białymstoku, żeby dojść z nim do jakiegoś wspólnego kompromisu, ale udawał że mnie nie widzi i szybko "zmył się" z obiektu. Nie mogłem sobie pozwolić na taką zabawę w kotka i myszkę. Mam rodzinę, na której i tak wystarczająco mocno odbiło się piętno mojego leczenia…
Z upływem kolejnych miesięcy coraz bardziej zaszywałem się w domu. Kompletnie straciłem zaufanie do ludzi. Dodatkowo wpadłem w dołek, ale o jego szczegółach niekoniecznie chciałbym publicznie rozmawiać…
Z pieniędzmi było coraz gorzej, dlatego zdarzyło mi się wyjechać do pracy do Anglii. Na prawdziwe otrząśnięcie potrzebowałem ponad trzy lata. To, że teraz wychodzę na prostą zawdzięczam głównie sobie i swojej wspaniałej małżonce Ewie.

Zadra została?

Na pewno. Mimo to nie jestem mściwym człowiekiem. Zawsze uważałem, że tak zwanych tajemnic szatni nie należy ujawniać. Dlatego opowiadam ci o tym wszystkim trochę ogólnikowo. Bez konkretnych nazwisk, bez konkretnych sytuacji jakie się zdarzyły. Dostałem solidnego kopniaka, zostałem ze swoimi problemami praktycznie sam, ale publicznie cierpiętnika z siebie nie chcę robić. Obarczać kogoś winą też nie.

Wspomniał Pan o kłopotach finansowych. Na pewno nie zarabiał Pan mało w Wiśle, która w tamtym okresie co roku zdobywała Mistrzostwo Polski…

Ale nie były to aż takie pieniądze, które mógłbym odłożyć sobie na całe życie. W Wiśle fajne kontrakty mieli Tomek Frankowski, Maciek Żurawski czy Mirek Szymkowiak. Ja do "Białej Gwiazdy" nie byłem ściągnięty jako gwiazda tylko solidny ligowiec. Tym samym zgodziłem się na takie warunki, jakie mi podsunięto pod nos. Kupiłem mieszkanie, żyłem na przyzwoitym poziomie. Kiedy przez trzy lata musiałem miesiąc w miesiąc wykładać prywatne pieniądze na kolejne zabiegi i procesy rehabilitacyjne przestało być różowo…

Dzisiaj prowadzi Pan szkółkę bramkarską razem z Jakubem Wierzchowskim byłym golkiperem między innymi Werderu Brema. Da się na tym zarobić?

To zależy co masz na myśli. Nie ma z tego "kokosów", ale to nie jest najważniejsze. Razem z Kubą jesteśmy z Lublina. Chcemy coś zrobić dla tego miasta. Formalnie prowadzimy tę szkołę od sierpnia zeszłego roku. Wcześniej jednak także zajmowałem się młodymi bramkarzami. Uwierz mi, że satysfakcja z tej pracy jest ogromna. W klubach praca z młodymi golkiperami "kuleje". Zazwyczaj cała drużyna trenuje razem, a zajęcia przeprowadza facet, który niekoniecznie musi mieć pojęcie o rzemiośle bramkarskim. Trafiają do nas też dzieci, które dopiero marzą o bramkarskich karierach. Są też dziewczęta. Oczywiście trenujemy w grupach wiekowych, bądź zupełnie indywidualnie. Jesteśmy z Kubą elastyczni, dlatego jeśli ktoś chce zupełnie indywidualny 2-3 godzinny trening, to nie ma z tym problemu.
Trenowała u nas między innymi Katarzyna Kiedrzynek, która chciała odbudować swoją formę. Szybko wróciła do żeńskiej reprezentacji Polski, a niedawno trafiła do francuskiego PSG! Wszystko zależy jednak od mentalności i psychiki młodego człowieka. Świetnie spisywał się na zajęciach u mnie pewien 15-latek, który szybko został ściągnięty do Ruchu Chorzów. Nie poradził sobie on jednak z aklimatyzacją w nowym otoczeniu i wrócił do Lublina. Co oczywiście nie zmienia faktu, że wciąż jest to bardzo perspektywiczny chłopak. Do GKS-u Bełchatów powędrował Damian Podleśny, a w naszych szeregach jest zawodnik którym interesuje się Salzburg i Borussia Dortmund. Nazywa się Leonid Otschenashenko. Na więcej szczegółów przyjdzie czas. Nie chcę zapeszać, żeby potem z dużej chmury nie spadł mały deszcz.
Dzięki Prezesowi Mirkowi Żuberowi mamy do dyspozycji trzy boiska trawiaste, w tym jedno najlepsze w Lublinie. Ścisłą współpracę prowadzimy z BKS-em Lublin, Widokiem Lublin i żeńską sekcją Górnika Łęczna.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu STALOWOWOLSKIEGO

Bez szału.

Co zrobić? Smutne jest tylko to, że niektórzy chłopcy, którzy są zawodnikami chociażby Wisły Puławy, Górnika Łęczna czy innych okolicznych drużyn, trenują u nas i płacą za to z własnej kieszeni. Staramy się, żeby te ceny były jak najniższe, ale wiadomo, że całkowicie charytatywnie też nie możemy przyjeżdżać do szkółki. Może za niedługo nawiążemy ścisłą współpracę z większą ilością klubów, które byłyby skłonne pokrywać choć część kosztów treningów u nas swoich podopiecznych.

Kilka lat temu odbył się dla Pana mecz charytatywny. Do Lublina przyjechała naszpikowana gwiazdami Wisła Kraków, prowadzona wówczas przez Macieja Skorżę. Jak Pan się czuł podczas tego spotkania? Domyślam się, że nie łatwo było się Panu pogodzić z faktem, że doszło aż do tego, że dawni koledzy zorganizowali Panu takie spotkanie…

To był głównie pomysł Maćka Stolarczyka i Radka Majdana ,byłych reprezentantów Polski. To oni w trzy tygodnie wszystko zorganizowali! Chciałem zagrać w tym spotkaniu, ale lekarze kategorycznie wybili mi ten pomysł z głowy. Wiadomo, że wolałbym żeby ten mecz nigdy się nie odbył. No chyba, że na koniec kariery jako tak zwany mecz pożegnalny. Ale skoro życie potoczyło się tak, a nie inaczej, to nie pozostawało mi nic innego jak być wdzięcznym chłopakom za taki gest. Żałuję tylko, że miasto nie pozwoliło, aby ta impreza odbyła się na stadionie Lublinianki. Rzekomo obiekt ten nie był dostosowany do takiego pojedynku. Co najmniej jakby to miały być jakieś derby (uśmiech). Chłopaki zagrali na stadionie Motoru, ale tłumów kibiców na trybunach nie było…

Grał Pan w Wiśle Kraków, która w tamtym okresie "lała" wszystkich po kolei. Z perspektywy czasu nie zaprzeczy Pan chyba, że był to dla Pana fajny okres.

Jasne. Szczególnie, że w szatni byli tacy zawodnicy jak Grzesiek Niciński i Olgierd Moskalewicz. Nawet nie próbuj namawiać mnie na jakieś zza kulisowe anegdoty (uśmiech). Powiem tylko tyle, że zdarzało się, że do klubu przychodziły listy albo maile od ludzi za skargami.

O jakiej treści?

Przykładowo: "Piekutowski i Żurawski byli widziani o 23 w knajpie na rynku, a na ich stoliku stało piwo". To był początek "brukowej" prasy w Polsce. Zdarzało się, że ktoś czaił się na nas w krzakach. Byliśmy normalnymi gośćmi, a tu nagle jacyś paparazzi… W pewnym momencie, żeby spokojnie móc po meczu siąść na piwie jeździliśmy na Śląsk (uśmiech).
Przypomniało mi się teraz, że raz w takiej "sesji" wzięła nawet udział moja żona Ewa (uśmiech). Ale nie pisz o tym, bo po co? Dlaczego ludzi obchodzą w ogóle takie, na dobrą sprawę, pierdoły?

Bo takowe się sprzedają. Brutalne, ale prawdziwe. Osobiście nie interesują mnie chociażby pamiętniki Bartka Waśniewskiego czy Trynkiewicza, ale innych widocznie tak…

Ale to nie można tak normalnie jak my teraz siąść sobie i spokojnie pogadać?

Można, tylko to aż tak dobrze się nie sprzeda (uśmiech). Chyba, że Pan powie coś o planowanym samobójstwie, problemach z narkotykami i alkoholem, a na koniec o duchowym nawróceniu.

(śmiech) Poczekaj chwilę, tylko odbiorę telefon.
Organizujemy obóz na wakacjach dla chłopaków i szukamy jak najbardziej korzystnych ofert. Pieniądze dzisiaj nikomu z nieba nie lecą, dlatego zależy nam na jak najtańszym ośrodku, ale który też będzie spełniał wymagane standardy.

Okres po kontuzji był Pana najcięższym w życiu?

Bardzo przeżyłem też śmierć mojej wspaniałej babci, której zawdzięczam dobre wychowanie. Jako nastolatek straciłem osobę, którą bardzo kochałem, która poświęcała mi najwięcej czasu i uwagi. Nie było łatwo pogodzić mi się ze stratą tak niezwykłej i bliskiej mi osoby… Na szczęście "wziąłem się w garść". Od 16 roku życia zacząłem pracować na swój rachunek.

Po tym co Pana spotkało zapisałby Pan do swojej szkółki bramkarskiej swojego syna?

Nie można generalizować problemu. Nie każdy zawodnik, który doznaje poważnej kontuzji dostaje od pracodawcy kopa! To rzadkość, która akurat spotkała mnie. Kuba Wierzchowski trenuje w szkółce swojego synka. Na razie ciężko coś więcej powiedzieć, bo chłopak ma dopiero 7 lat. Melodia przyszłości. Ja też pewnie bym zapisał, ale… mam tylko córkę (uśmiech). Oliwia ma 10 lat i moim marzeniem jest, żeby wyrosła na mądrą kobietę. Taką jaką chociażby była kiedyś moja kochana babcia…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie