Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Wójcik, młodzieżowa reprezentantka Polski, zawodniczka stalowowolskiej Victorii: Mam coś do udowodnienia niektórym osobom

Bartosz MICHALAK
Anna Wójcik jest jedną z najbardziej perspektywicznych polskich biegaczek długodystansowych.
Anna Wójcik jest jedną z najbardziej perspektywicznych polskich biegaczek długodystansowych. archiwum
Od pierwszego października rozpoczęła studia w Kielcach, na które skrupulatnie odkładała pieniądze przez ostatnie miesiące. Absolutnie nie zamierza jednak rezygnować z biegania. Anna Wójcik w długiej rozmowie opowiedziała nam o swoich nietypowych pasjach, planach na przyszłość, pięknym marzeniu, a także niespodziewanej przygodzie w… lesie.
Zawodniczce niestraszny jest ból, który towarzyszy jej podczas biegów na długie dystanse.
Zawodniczce niestraszny jest ból, który towarzyszy jej podczas biegów na długie dystanse.

Zawodniczce niestraszny jest ból, który towarzyszy jej podczas biegów na długie dystanse.

Anna Wójcik (urodzona 19 maja 1994 roku w Stalowej Woli) - wychowanka stalowowolskiej Victorii; zawodniczka trenera Mirosława Barszcza; aktualnie już młodzieżowa reprezentantka Polski; multimedalistka mistrzostw kraju juniorów. W 2012 i 2013 roku zdobyła między innymi złote medale juniorskich mistrzostw Polski w biegu na 5000 metrów. Jej rekord życiowy na tym dystansie wynosi 16 minut i 40 sekund, a w biegu na trzy kilometry 9 minut i 33 sekundy. Sukcesy odnosi również w stratach na 1500, 3000 i 10000 metrów. Na sierpniowych młodzieżowych mistrzostwach Polski w Inowrocławiu sięgnęła po "brąz" na 1500 metrów, a także "srebro" na 5000 metrów, dość niespodziewanie przegrywając walkę o złoty medal o 0,04 sekundy. Warto jednak zaznaczyć, że nasza zawodniczka walczyła w tych biegach na własną odpowiedzialność z kontuzją kolana. Na swoim koncie ma również starty na imprezach rangi międzynarodowej.

Bartosz Michalak:- Wzornictwo przemysłowe. Tak brzmi nazwa kierunku Twoich studiów, które już niebawem rozpoczniesz na kieleckim Uniwersytecie Jana Kochanowskiego. Przypadek, czy zaplanowane wcześniej działanie?
Anna Wójcik:- Na takie studia przez przypadek raczej się nie dostaniesz. Oprócz matury są egzaminy wstępne związane na przykład z rysunkiem. Ten kierunek miałam już w głowie od kilku lat. Mam dwóch starszych braci. Jeden z nich ukończył w Krakowie architekturę i pamiętam, że zawsze jak wracał ze studiów do domu, to z ogromną ciekawością oglądałam jego prace. W końcu sama zaczęłam malować. Sprawia mi ono ogromną radość. Wybrałam więc wzornictwo ze względu na moje zainteresowania. Potrafię patrzeć na produkt z innej perspektywy, jak został on wykonany i dlaczego ma taką cenę końcową. Lubię przyglądać się detalom, zachwycać się funkcjonalnością danej rzeczy. Wzornictwo przemysłowe jest również perspektywicznym kierunkiem, bo umożliwia naukę projektowania rzeczy użytku codziennego. Na egzaminie masz kilkadziesiąt minut, żeby przykładowo zaprojektować kuchnię i zrobić model krzesła o określonych wymiarach. Nie chcę zbytnio wybiegać w przyszłość, ale mam zamiar jak najlepiej uczyć się na pierwszym roku w Kielcach, by móc przenieść się na Akademię Sztuk Pięknych do Krakowa lub Warszawy. Jest to realne, ale tylko pod warunkiem, że będę studentką z wzorowymi ocenami (uśmiech).

Szczerze mówiąc, to umówiłem się z Tobą na wywiad, żeby pogadać o sporcie i Twoich planach z nim związanych…
A kto powiedział, że rezygnuję z biegania? W Kielcach znalazłam już stancję, z której mam bardzo blisko do lasu. To moje ulubione miejsce do treningów. Co ciekawe będę mieszkać razem z piłkarką nożną. Studia są dla mnie ważne. Ich ukończenie pozwoli mi poczuć się osobą spełnioną. Kocham bieganie, ale muszę mieć jakąś alternatywę. Trener Barszcz pewnie nie był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, jak powiedziałam mu, że chcę iść na studia do Kielc, ale momentalnie obiecał mi pomóc i zaczął doradzać jak trenować samodzielnie. Będziemy w stałym kontakcie, a poza tym Kielce od Stalowej Woli dzieli raptem sto kilometrów, więc nie przesadzajmy. Pozostaję zawodniczką Victorii, zrobię wszystko, żeby spełniać swoje sportowe marzenia.

Czyli?
Marzy mi się runda honorowa wokół stadionu wypełnionego ludźmi z flagą Polski na plecach. Często "bujam w obłokach" i w myślach takich rund zrobiłem już setki. Z drugiej jednak strony nie sięga się wysoko po jabłka na drzewie, nie mając drabiny. Niedawno skończyłam 20 lat, więc z kategorii juniorów przeszłam do młodzieżowej reprezentacji Polski. W przyszłym roku odbywają się właśnie młodzieżowe mistrzostwa Europy. Myślę, że byłaby to idealna okazja, żeby przełożyć moje sny na rzeczywistość. Ale żeby na nie pojechać, to najpierw trzeba pobiec potrzebne minimum. To jest dla mnie priorytet.

Doszły mnie słuchy, że jesteś bardzo uduchowioną osobą. Regularnie jeździsz chociażby na młodzieżowe rekolekcje i… ogólnie nie udało mi znaleźć jakiegoś negatywnego komentarza pod Twoim adresem.
Ciężko mi opowiadać o tych sprawach, bo nie chcę powtarzać górnolotnych, utartych sloganów, takich jak na przykład: łapię dystans do świata, odnajduję własne "ja" i inne tego typu. Powiem tylko, że czym więcej poznaje się osób, tym bardziej można poznać samego siebie. Takie zjazdy oazowe właśnie to umożliwiają. We wrześniu dwa tygodnie spędziłem we Wrocławiu. Nie chcę jednak robić z siebie "świętej". Gdybyś tak naprawdę dobrze popytał ludzi, to tych negatywnych opinii na mój temat trochę byś posłuchał.

Jakich na przykład?
Myślę, że okres liceum był dla mnie dość specyficzny. Ze względu na sport miałam gorsze wyniki w nauce. Czułam się przez to trochę gorsza, szczególnie, że chodziłam do Liceum Ogólnokształcącego na ulicy Staszica.

Poważnie można czuć się gorszym, jak ma się słabsze oceny (uśmiech)?
Widocznie można. Po zdobyciu kolejnych medali mistrzostw Polski, trochę za bardzo zadzierałam głowę do góry. Może nie dlatego, że aż tak byłam z siebie dumna, ale żeby pokazać niektórym, że wy możecie się świetnie uczyć, ale ja jestem najlepsza na bieżni. Myślę, że mam coś do udowodnienia niektórym osobom. Dlatego jestem przekonana, że bez problemu połączę studia z regularnymi treningami. Bo tylko takie pozwolą mi osiągnąć wyśnione sukcesy.

Nie chciałbym być złym prorokiem, ale ciężko Ci będzie w biegach długodystansowych "błysnąć" na arenie światowej. Już nawet europejskie kraje, takie jak: Francja, Belgia czy Niemcy coraz częściej zaczynają reprezentować czarnoskórzy zawodnicy, którzy są od nas mocniejsi fizycznie.
Znam swój organizm i wiem jakie możliwości jeszcze we mnie drzemią. W ostatnich kilku miesiącach zmagam się z kontuzją kolana. Delikatnie wstrzymała ona moje regularne poprawianie rekordów życiowych. Niestety najlepszą receptą na jej wyleczenie jest lek o nazwie "przerwa w treningach". Kilka tygodni bez nadwyrężania mięśni z odpowiednimi zabiegami i powinno być dobrze. Październik będzie dla mnie miesiącem bez oficjalnych startów w imprezach. Dostosuję tak trening, żeby wykurować się całkowicie.

To prawda, że rodzicie początkowo zabraniali Ci trenować?
Coś w tym jest. Od dwunastego roku życia zaczęłam regularnie biegać. Chodziłam już wtedy do szkoły muzycznej, którą ostatecznie skończyłam. Grałam na skrzypcach, a następnie na wiolonczeli. Rodzice bali się, że nie poradzę sobie z pogodzeniem obowiązków w dwóch szkołach i w klubie, ale chyba zwrócili uwagę na mój upór i sumienność. Z czasem zaczęli tolerować moją nową pasję i nawet mi kibicować (uśmiech).

Kiedyś, przypadkowo wzięłam udział w biegu ulicznym w Stalowej Woli. Udało mi się go wygrać i Pani Ania Kata momentalnie zachęciła mnie do treningów w Victorii. Zaczęły się wyjazdy, zgrupowania, obozy, następnie trafiłam do kadry narodowej juniorów. To trochę nie pasowało moim rodzicom, bo nie byli przyzwyczajeni, że ich córki ciągle nie ma w domu. Były próby nie puszczania mnie na stadion, ale bezskuteczne. Tak jak obiecałam, skończyłam szkołę muzyczną i od tego momentu całkowicie pochłonęłam się sportem.

Bez chwil zwątpienia?
W wieku czternastu lat trochę zaczęłam kombinować z treningami. Przestało mi na nich zależeć, bo przestałam wygrywać. Brałam udział w zawodach coraz wyższej rangi i konkurencja nie pozostawiała mi złudzeń, jak dużo brakowało mi do przyzwoitego poziomu. Trener Barszcz powtarzał, uspokajał, że to normalne, że wyniki przyjdą z czasem, że każdą swoją porażkę muszę zamieniać w siłę napędową, ale miałam chyba jakiś trudny czas. W kulminacyjnym momencie nie stawiłam się na zajęciach, na które specjalnie umówiłam się z trenerem. Dokładnie dzień przed "Wszystkimi Świętymi". Trener po okresie świątecznym wziął mnie na rozmowę…

Było głośno?
Nie, krzyk w tamtym momencie nic by nie pomógł. Inna sprawa, że nie miałam jeszcze okazji widzieć krzyczącego trenera Barszcza (uśmiech). To była rozmowa, która postawiła mnie do pionu. Z mocnym przekazem i szczerymi słowami, które uświadomiły mi, że zachowywałam się jak gówniara, która nie ma żadnego celu w życiu. Od tamtego momentu obecność Wójcik na treningach stała się normą.

Chociaż przypomniało mi się teraz, że zdarzało mi się jeszcze spóźniać na zbiórki przed wyjazdami na zawody. Mieszkam blisko stadionu, dlatego zawsze mi się wydaje mi, że nie mam prawa się spóźnić. Kiedyś o mały włos nie pojechałabym przez to na eliminacyjny bieg do mistrzostw Polski juniorów. Na szczęście autobus zawrócił po mnie.

Szkoła muzyczna, skrzypce, wiolonczela, bieganie, oazowe rekolekcje, malowanie - niezły masz rozmach.
Koniecznie muszę dodać jeszcze chodzenie po górach. Czy to w Polsce, czy za granicą. Na wakacjach byłam ze znajomymi z oazy w Rumunii. Budżet finansowy mieliśmy dość okrojony, więc była to trochę wyprawa "za jeden uśmiech". Nocowanie pod namiotami i ciągłe chodzenie po górach. Żyć nie umierać.

Dość często mówisz o pieniądzach, które zresztą odkładałaś na studia. Z czego to wynika?
Staram się nie obciążać finansowo moich rodziców. Nie pochodzę z bogatego domu, dlatego jestem nauczona szanowania pieniędzy. Z miasta otrzymuję stypendium, które skrupulatnie odkładałam na studia. Życie w innym mieście kosztuje. Na miesiąc trzeba liczyć co najmniej tysiąc złotych. Większą część tej sumy pokrywa moje stypendium. Dodatkowo mogę liczyć na regularne dofinansowanie ze strony klubu Victoria. Oczywiście mam na myśli tylko dopełnienie tego "magicznego" tysiąca, żeby nie było później niedomówień, że na miesięczne utrzymanie będę mieć przeznaczonych kilka tysięcy złotych (śmiech).

To jak sobie poradzisz na początku przyszłego roku? Oszczędności, oszczędnościami, ale nawet jeśli stypendium zostanie Ci przyznane w styczniu, to najwcześniej "wyrównanie" otrzymasz w marcu lub kwietniu.
To są właśnie dylematy, które po powrotach z oazowych rekolekcji są dla mnie nieistotne. Mam wewnętrzny spokój, że będzie dobrze. Mówimy tylko o pieniądzach, które zawsze da się jakoś skombinować.

Jak radzisz sobie z bólem? Jesteś biegaczką długodystansową, a to wiąże się z dużo większymi obciążeniami treningowymi.
I nie wykluczam w przyszłości startów w maratonach. Na razie jestem jeszcze za młoda, ale rozmawiałam już z trenerem na ten temat. Do bólu można się przyzwyczaić. Szczególnie do takiego, który może przynieść ci później radość, jeśli dobiegniesz pierwszy na metę. Jestem w kadrze, dzięki czemu mogę liczyć na zagraniczne obozy. Pewnie nigdy nie byłoby mi dane zobaczyć tylu pięknych miejsc, gdyby nie moja miłość do biegania. W lutym, kiedy w Polsce jest raczej kiepska pogoda, byłam na miesięcznym obozie w słonecznej Italii. Takie chwile rekompensują każdy ból i wysiłek.

Wydolność? Moi rodzicie nie byli w młodości związani ze sportem, więc uwarunkowania genetyczne nie wchodzą w grę. Wciąż nad nią pracuję, by była jak najlepsza.

To inaczej. Zdarza Ci się na przykład stracić przytomność po ukończonym biegu?
Pamiętam, że jak miałam 14 lat, to pojechałam do Kolbuszowej na wojewódzki bieg przełajowy. Do pokonania miałam tylko półtora kilometra. Wygrałam tamten start, ale po przekroczeniu linii mety zamiast odbierać gratulacje, bezwładnie upadłam na ziemię i musiałam liczyć na pomoc innych (uśmiech). Potrzebowałam pół godziny, żeby z powrotem móc o własnych siłach stanąć na nogi. Do końca dnia czułam się jednak kiepsko.
Jesteś zawodniczką, która potrafi dobrze pobiec na 1500, 3000, 5000 i 10000 metrów. Wiesz jak mówi się o ludziach, którzy są "we wszystkim" dobrzy? Nie powinnaś już mieć swojego koronnego dystansu?
Jeśli chodzi o biegi na dziesięć kilometrów, to są one organizowane po sezonie, więc mam trochę czasu, aby dopasować specjalny trening. Natomiast przygotowując się do startu na pięć kilometrów, jestem gotowa aby powalczyć na dystansie trzech tysięcy metrów. Mam jeszcze trochę czasu, aby zdecydować się na ten jeden, konkretny dystans.

Do jakiej imprezy chciałabyś teraz przygotować się najlepiej?
Pod koniec listopada na krakowskich błoniach odbędą się młodzieżowe mistrzostwa kraju w biegach przełajowych. Ewentualna wygrana da mi awans do młodzieżowych mistrzostw Europy.

Na koniec. Opowiedz historię swojego… roweru, o którym krążą już plotki w środowisku lekkoatletów.
(uśmiech) Pojechałam kiedyś do lasu zrobić trening. Z racji, że miałam "składaka", nawet nie myślałam, żeby go przypiąć do jakiegoś drzewa. Wracając po godzinie ze zdumieniem stwierdziłam, że ktoś mi go ukradł. Nie płakałam, bo był to zniszczony, stary "Jubilat". Mimo wszystko musiałam jakoś wrócić do domu. Na moje szczęście niedaleko leżał… inny rower. Wyglądał na porzucony, jakby ktoś umyślnie go zostawił, zabierając ten mój, który w sumie był w lepszym stanie. Pomyślałam, że pojadę nim do domu, a późnej jakoś oddam właścicielowi. Tak się złożyło, że jeżdżę nim do dzisiaj. Ale żeby była jasność - zostawiłam wówczas wiadomość i numer kontaktowy, gdyby ktoś go szukał. Niewykluczone że po tym wywiadzie, ktoś się do mnie odezwie w tej sprawie (uśmiech).

Ciężki trening w lesie to dla niej łączenie... przyjemnego z pożytecznym.
Ciężki trening w lesie to dla niej łączenie... przyjemnego z pożytecznym.

Ciężki trening w lesie to dla niej łączenie... przyjemnego z pożytecznym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie