[galeria_glowna]
Alojzy Szopa
Urodził się 25 czerwca 1931 roku w Rudzie Śląskiej. Miał pięcioro rodzeństwa. Uczył się gry na gitarze, fortepianie i organach. Ukończył konserwatorium muzyczne, studiował w Wyższej szkole Muzycznej w Katowicach. Śpiewał w chórze Operetki Śląskiej. W 1954 roku rozpoczął pracę w Stalowej Woli, na emeryturę przeszedł 2001 roku.
Jubilat, do którego przez szacunek przylgnął tytuł "profesor", przez czterdzieści siedem lat kształtował muzyczne oblicze Stalowej Woli. Jak przypomniał, dyrektor MDK Marek Gruchota, ten Ślązak z urodzenia, związał się z lasowiacką ziemią, a na emeryturze osiadł w Krakowie. Stąd trzy czapki z tych regionów leżały na stole przy tronie, gdzie został usadowiony.
WIECZÓR WSPOMNIEŃ
Niedzielny wieczór był wieczorem wspomnień z niespodziankami. Przez scenę przewinęły się zespoły, które pan Alojzy tworzył, którymi kierował, o których decydował jako kierownik artystyczny Miejskiego Domu Kultu, dla których opracowywał muzykę. Wystąpiły wszystkie zespoły, w tym plejada śpiewających artystów, a wśród nich Stanisław Sondej, Ewa Wojciechowska i Elżbieta Seweryn.
Wśród niespodzianek był występ dwóch wnuczek (córki młodszego syna pana Alojzego) i synowej Bożeny - żony starszego syna. Z Las Vegas przyjechała Elżbieta Berek - dziś polonuska, kiedyś związana z zespołami domu kultury.
ARTYSTKA OPEROWA
Niezwykłą gwiazdą jubileuszowej gali był występ sopranistki Małgorzaty Kellis - artystki operowej, która od wielu lat mieszka w Nowym Jorku, a występuje na scenach całego świata m.in. w Rzymie, Zurichu, Nowym Jorku i Jacksonville. Zaśpiewała z Piotrem Szparą i wzbudziła prawdziwy podziw swoim niezwykłym głosem.
Na scenie wspominali pracę z profesorem Szopą ludzie, którzy się z nim zetknęli. A prowadzącym był Waldemar Pawłowski, który jako ówczesny dyrektor domu kultury, miał z "Alkiem" szczególnie blisko kontakt zawodowy. - Gdyby te mury domu kultury mogły przemówić, wiele byśmy się dowiedzieli - powiedział pan Waldemar. - Całe szczęście, że nie mogą mówić - uśmiechnął się filuternie pan profesor.
NIE WYJECHAŁ
Można było odnieść wrażenie, że jubilat nigdy ze Stalowej Woli nie wyjechał. Ma cały czas kontakt z miastem i zespołami artystycznymi. I choć porusza się o lasce, na benefisie pokazał co to znaczy mieć powera - dyrygował, wspominał. I rozpierał go temperament - kiedy ktoś śpiewał, mimowolnie poruszał rękami, jakby dyrygował.
Na finał był wielki tort, polał się szampan. A jubilat ledwie zdążał odbierać kwiaty, upominki i dowody uznania jak choćby złota odznaka z laurem Polskiego Związku Chórów i Orkiestr. Jednym z najbardziej oryginalnych souvenirów była jego karykatura od władz miasta.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?