Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dla nich powódź była nieprzeciętną szkołą życia

Klaudia TAJS
Fala powodziowa przeniosła naszą szklarnię na drzewa. Woda opadała, a razem z nią szklarnia, Wstawiłem kilka szyb i nadal nam służy - pokazuje Marian Zioło.
Fala powodziowa przeniosła naszą szklarnię na drzewa. Woda opadała, a razem z nią szklarnia, Wstawiłem kilka szyb i nadal nam służy - pokazuje Marian Zioło. Klaudia Tajs
Historia Mariana Zioło, mieszkańca przysiółka Kępa w tarnobrzeskim osiedlu Wielowieś, jest podobna do tysiąca innych powodzian z naszego regionu. Woda zaskoczyła go kilka minut po godzinie szóstej rano.

Kiedy strażacy wywozili jego najbliższych, on został na posterunku, by pilnować tego czego wspólnie z żoną dorabiał się przez wiele lat. Rok po powodzi pan Marian przyznaje, że dziś inaczej patrzy na życie i drugiego człowieka.

Dla kilku tysięcy mieszkańców Tarnobrzega i powiatu tarnobrzeskiego, ofiar ubiegłorocznej powodzi dramat nie skończył się. Po pierwszych miesiącach walki z zalegającą wodą, błotnistą breją wypełniającą niemal każdy zakamarek domu, sporów z pracownikami socjalnymi o przyznawane zasiłki powodziowe oraz bezsilnością wobec rozmiaru strat, ich życie powoli wróciło do normalności. Jednak scenariusz wydarzeń, jaki przyniosły dwie fale powodziowe niemal w każdej rodzinie jest podobny. To zaskoczenie po przerwaniu wału, nadejście fali, strata dobytku i odbudowa tego, to zostało. Kolejne miesiące dla powodzian, tych z gminy Gorzyce i Tarnobrzega nie różniły się zbytnio od siebie. Łączy ich jedno. Każda rodzina czuje żal, rozgoryczenie, jednocześnie zadaje pytanie. Dlaczego ja? Dlaczego nasze osiedle, czy wieś.

Rok od tragicznych wydarzeń ludzie już nie pytają. Wiedzą, że na większość ich pytań nie ma odpowiedzi. Remontują domy, odnawiają ogrody, nawożą ziemię. Wycinają uschnięte drzewa owocowe i planują przyszłość. Powoli dorabiają się, by móc żyć tak, jak przed 19 maja 2010 roku.

PODWÓJNY DRAMAT

Po raz pierwszy z Marianem Zioło rozmawialiśmy po przejściu drugiej fali powodziowej, na początku czerwca ubiegłego roku. - Nazywam się Marian Zioło, mieszkam na ulicy Nowej w tarnobrzeskim osiedlu Wielowieś - przedstawił się zmęczonym głosem. - Mieszkam na ulicy, na której woda nie zeszła po pierwszej fali z 19 maja.

Siedząc na łódce pokazywał. - Za moim domem jest wał, gdzie powstała wyrwa. Woda przyszła do nas w ciągu kilkunastu minut. Fala była wysoka na cztery metry. Próbowałem ratować psa, ale woda w ciągu kilku sekund dochodziła mi do pach i musiałem się wycofać. Kiedy woda uderzyła w budynek gospodarczy, to dwie ściany rozleciały się. Może to pomogło uratować dom, bo impet fali zmniejszył się.

Rozmawiając z panem Marianem z zadowoleniem przyznaliśmy, że nie słychać już szumu wody. Szumu, o którym z przerażeniem mówili powodzianie. - Na pewno nie chciałaby pani słyszeć szumu wody, 19 maja, kiedy nadchodziła fala - ostrzegał mężczyzna. - To był potężny huk. Wyrwane, potężne drzewa uderzały o budynki. To było przerażające. Dziś, gdyby nie to, że człowiek nie zna swojej najbliższej przyszłości, mógłby się czuć jak na jeziorze.

Czy widząc nadchodzącą falę czuł strach? - Mówiąc szczerze nie, bo nie miałem czasu na strach - przyznał. - Chciałem ratować kury. Zobaczyłem, że psu z kojca wystaje głowa. Chciałem coś zrobić. Na parterze domu była już woda. Teściowa, która nie może chodzić, leżała na łóżku, a woda zakrywała jej nogi. Dopiero wtedy poczułem strach. Nie wiedziałem, czym się to skończy. Na szczęście przypłynęli strażacy. Brnąc po pas w wodzie zabrali teściową, jej siostrę sąsiadkę, która ma 92 lata i moją żonę.
ON I KOT

Marian Zioło został. Towarzyszył mu kotek, ulubieniec jego wnusi, która mieszka w Warszawie. Został, bo pilnował dorobku swojego życia. - Co wtedy czuł? - Rozpacz, że woda zabrała dorobek całego mojego życia - żalił się. - Nie winię nikogo. Dziś dom to ruina.

Po pierwszej fali przy pomocy kolegów z zakładu pracy, pan Marian wyniósł z domu to, czego nie porwała fala. Ale przyszła druga fala i zabrała to, co pominęła jej poprzedniczka.

Co zostało? - Nadzieja, że kiedyś uda się to odbudować - planował wówczas pan Marian. - Za dwa miesiące, po 41 latach pracy miałem przejść na emeryturę. Żona za półtora miesiąca. Miałem nadzieję, że odpocznę, ale dziś na to się nie zanosi. Mam dwoje dzieci, które tu przyjeżdżają. Będziemy remontować dom, dokąd starczy sił. Teraz tylko wypada prosić Boga o zdrowie. Jeśli będą siły coś uda się uratować. Dzisiaj największą radością jest to, że się przeżyło. Ale rozpacz pozostanie.

PO ROKU

Z panem Marianem i jego żoną Krystyną spotkaliśmy się kilka dni temu. W odremontowanym domu czuć zapach farby. Nowe meble, drewniane schody na piętro i gustowna glazura. Gospodyni proponuje herbatkę i ciasteczko. O tym, jak minął ostatni rok rozmawiamy w pokoju gościnnym, gdzie na jednej ze ścian wisi wspaniały obraz. - Prezent od córki - pokazuje z dumą Marian Zioło. Kotek żyje. Nawet miał młode.

Małżeństwo w ostatnim roku koncentrowało się na remoncie domu. - Najważniejsze było zrobić to, co konieczne do życia, czyli odbudowa domu - mówi zadowolony Marian Zioło. W budynku gospodarczym nadal nie ma dwóch ścian. Na swoją kolejkę czeka posesja wokół domu. Mieliśmy ogród z drzewami owocowymi na własny użytek Wszystko uschło.

Życie na rozlewisku nie było łatwe. W sierpniu woda jeszcze utrzymywała się wokół domu.

ODBUDOWALI DOM

Największe trudności, z jakimi się borykał w ostatnim roku przy odbudowie domu i gospodarstwa? - Jeśli już jakieś istniały, to problemy finansowe - przyznaje Marian Zioło. - Firmy budowlane były na wyciągnięcie ręki. Prawda jest taka, że pomoc finansowa, jaką otrzymaliśmy, nie wystarczyłaby na remont. Dzięki oszczędnościom i pomocy dzieci, udało nam się wyremontować dom. Wszystko w nim jest nowe. Od mebli, po firanki i szklanki.

W sprzątaniu pomagali im więźniowie, wolontariusze i znajomi z pracy. - Był dzień, że 20 ludzi mieliśmy u siebie i trzeba było ich przyjąć na miarę możliwości - wtrąca pani Krystyna. - Wszyscy sprzątali bardzo solidarnie, tak jakby porządkowali swoje obejścia.

Wymieniając tych, którzy pomagali podczas powodzi i w następnych miesiącach, nagle pani Krystyna wtrąca. - Pomógł nam bardzo kapitan Marian Róg ze straży pożarnej, który kierował akcją podczas powodzi. Ten człowiek był zawsze zorientowany w sytuacji. Dowoził nam żywność. Człowiek mundurowy i bardzo konkretny.

Ich dom stoi na terenie kępy wielowiejskiej. To zakątek osiedla, który niemal graniczy z wałem wiślanym. Otoczeni wodą i zajęci sprzątaniem nie mieli czasu i możliwości zajmować miejsca w kolejce po dary. - Jedyne, co dostaliśmy to lodówkę od Polskiego Czerwonego Krzyża - wylicza żona pana Mariana.

Mimo upływu czasu, w trakcie rozmowy Marianowi Zioło nadal drży głos. - To jest przeżycie, którego nie da się opisać słowami, uraz w psychice zostanie do końca życia - nie kryje mężczyzna. - Wszystkie dni po 19 maja spędziłem tutaj. Od rana do wieczora, a wokoło była woda. Człowiek nie wiedział, co go czeka.

Pan Marian przeszedł na emeryturę. W nadchodzących miesiącach planuje zakończyć remont. - Kupiliśmy nowe drzewka owocowe - cieszy się. - Po powodzi zostało kilka kurek. Resztę trzeba było kupić. Altanę już trzy razy myliśmy, ale osad ze szlamu nadal zostaje. Trzeba będzie coś z tym zrobić. Trawa też nie chce rosnąć, bo ziemia wyjałowiona.

Na koniec spotkania zapytaliśmy pana Mariana, czego nauczyła ich powódź? Po namyśle stwierdził: - Wyrozumiałości do drugiego człowieka i wdzięczności za to, że pomagał, chociaż nie musiał. W pamięci pozostaje to, że jeśli spotka kogoś nieszczęście, to człowiek wie, że też trzeba wyciągnąć rękę, bo zna tragedię. Powódź była nieprzeciętną szkołą życia. Nie jednego człowieka zmieniła. Dziś inaczej patrzymy na życie i drugiego człowieka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie