Kazimierz Rychlak, wiceprzewodniczący "S" HSW:
Kazimierz Rychlak, wiceprzewodniczący "S" HSW:
- Jestem zadowolony z takiego zakończenia sprawy, gdyż nie wyobrażam sobie jej dalszego ciągu w sądzie. Ktoś w odpowiednim czasie zrozumiał, że żadnego przestępstwa, ani nawet jego zamiaru nie było.
Stalowowolscy związkowcy z huty nadszarpnęli nerwy policjantom. Nadszarpnęli je zwykłą rurą (kaliber - tajemnica), która miała się okazać zagrożeniem dla rządu, podczas pamiętnej manifestacji w Warszawie 6 marca. Wcześniej solidarnościowcy z Huty strzelali z "Luśni", bo tak rura była wtedy zwana, ile chcieli i nikt z tego nie robił problemu. Nawet jeździli z nią (bo z czym mieli zbrojeniowcy jeździć) do Warszawy i zawsze było to w porządku. Do czasu.
Potraktowali ich jak Talibów
W marcu hutnicy pojechali przypomnieć premierowi, że coś im obiecał. Znów wzięli "Luśnię" na plecy, a na okazję wizyty, przechrzcili ją na "Donaldówkę". Strzelili raz, albo dwa razy pod Urzędem Rady Ministrów i zrobiło się wielkie halo.
- Wracaliśmy do domu, gdy drogę zajechały nam policyjne radiowozy - mówi jeden z uczestników marcowej wyprawy do Warszawy. - Do autokaru wpadli pirotechnicy, wynieśli naszą "Luśnię", a potem zaczęły się wielkie przesłuchania.
"Luśnia", "Donaldówka" jest niczym innym, jak tylko zaspawaną z jednego końca rurą. Wrzucenie petardy do czegoś takiego, powoduje huk i w zasadzie tyle. Sęk w tym, że ochroniarze rządowi dostrzegli w tym broń. Zrobiło się z tego śledztwo, w którym - w normalnym trybie - zostało przesłuchanych sporo ludzi. Powołany do, no właśnie, do czego?, biegły stwierdził, że "Donaldówka" może być tak samo skuteczna, jak moździerz. Prokurator na szczęście nie przyjął terrorystycznej wersji i zaniechał dalszego ścigania nosicieli "Luśni", czytaj "Donaldówki" umarzając postępowanie. - Osoby, które ją obsługiwały, nie miały świadomości, że jest to broń palna - stwierdził Bartosz Tomczak, z Prokuratury Rejonowej Warszwa-Śródmieście.
Strach padł i na flisaków
I byłby to koniec wojennej przygody rury znad Sanu, gdyby nie to, że została zaaresztowana na dobre. Stołeczni policjanci uznali, że w nieświadomych rękach, "Luśnia" może być groźna i zapowiedzieli, że rury nie oddadzą.
- Z "Donaldówką", czy jak ją tam zwał, zawsze jeździliśmy do Warszawy i Bóg wie gdzie. Jak ją nam policjanci zabrali, to musimy zrobić nowszą wersję. Ostatecznie jesteśmy zakładem zbrojeniowym - mówią związkowcy. I niech się stolica teraz nowej "Donaldówki" boi.
Na postępy śledztwa w sprawie "Donaldówki", z niepokojem patrzyli flisacy z sąsiedniego Ulanowa. Oni strzelają ze znacznie większej rury, ba robią to zwykle pod kościołem, albo na większych uroczystościach wyjazdowych. Ich wiwatówka była już nad morzem, ale nigdy nie strzelała w Warszawie. I pewnie dobrze, bo kanonierzy z Bractwa Św. Barbary, musieliby już robić nową armatę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?