Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat w Podkarpackiem. Powódź zabrała ludziom cały dorobek życia

Klaudia TAS [email protected] Michał LESZCZYŃSKI [email protected] Zdzisław SUROWANIEC [email protected]
Przejazd przez Dymitrów jest niemożliwy, bo woda zalała główną drogę.
Przejazd przez Dymitrów jest niemożliwy, bo woda zalała główną drogę. Fot. Klaudia Tajs
Nienotowana w historii wielka woda na Wiśle niesie kataklizm - woda przerwała wał w Sandomierzu - Koćmierzowie i zalała powiat tarnobrzeski

Ewakuacja mieszkańców w Sokolnikach koło Tarnobrzega.
(fot. PAP/ Darek Delmanowicz)

Helikoptery zabierające ludzi z dachów budynków, wojskowe amfibie przewożące setki ewakowanych powodzian. Dramatyczne sceny rozgrywają się w powiecie tarnobrzeskim. Toną zwierzęta, ludzie w popłochu uciekają przed wielką wodą, która niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze.

Koszmar rozpoczął się około godziny 6 rano w środę, kiedy pękł wał na Wiśle w Koćmierzowie koła Sandomierza i masy wody zaczęły wylewać się na prawą stronę Wisły. Woda zaczęła zalewać pierwsze domy w Wielowsi, rolniczym osiedlu Tarnobrzega. Fala powodziowa przesuwała się szybko- zalewała wszystko, co stanęło na jej drodze.

Kiedy breja zaczęła się przelewać przez ulicę Warszawską, łączącą Tarnobrzeg z Sandomierzem, stało się jasne, że pod wodę pójdzie duża część osiedla Sobów. A potem Sielec, część Zakrzowa. W tym czasie w sztabie kryzysowym telefony się urywały, ludzie pytali, co robić. Inni lekceważyli zagrożenie, całkowicie nie zdając sobie sprawy.

W końcu stało się jasne, że koszmar nie ominie też gmin Gorzyce, Grębów, pójdzie na Tarnobrzeg

WSZYSTKO PRZEZ COFKI

Wczoraj rano "cofki" wody z Wisły na małych rzekach - Trześniówce, Mokrzyszówce - sprawiły, że zalane zostały kolejne miejscowości.

W miejscowości Furmany, Żupawy, Grębów - rozegrał się prawdziwy dramat. Ludzie w popłochu uciekli, tonęły zwierzęta. Nie było czasu na ewakuację. Woda z rzeki Trześniówki podeszła do budynków na tarnobrzeskim osiedlu Dzików. Najgorsza sytuacja panowała w dzielnicy Podłęże, w okolicy ulicy Sadowej. Mieszkańcy gorączko napełniali worki z piaskiem i zabezpieczali domostwa.

STRACILI DOROBEK CAŁEGO ŻYCIA

Od rana do późnych godzin wieczornych ratownicy ewakuowali mieszkańców gminy Gorzyce. Zalana została wieś Sokolniki, Furmany i Orliska. Setki ludzi straciły dobytek całego życia. Niektórzy z mieszkańców musieli schronić się przed wodą na dachach swoich domów.

Z Zalesia Gorzyckiego wywiezieni zostali wszyscy mieszkańcy. Pomimo tego, że nie została zarządzona ewakuacja swoje rzeczy wywozili mieszkańcy Wrzaw i Gorzyc obawiając się przerwania wałów w Łęgu.

Ludzie amfibiami zwożeni byli do mostu na Łęgu, stamtąd przewożeni do szkół. W wielu miejsca nie dało się dotrzeć do uwięzionych ludzi, których trzeba było zabierać helikopterami.

Wczoraj wieczorem sytuacja stała się jeszcze bardziej dramatyczna. Zarządzono ewakuację Gorzyc i Wrzaw, sytuacja jest tam tragiczna. Wały przeciwpowodziowe na Łegu są jak galareta. W każdej chwili mogą zostać przerwane. Mimo to wielu ludzi nie chce opuszczać swoich domów. W całej okolicy słychać nawoływania do ewakuacji. Woda w tym rejonie cały czas się podnosi. Trwa heroiczna walka strażaków o utrzymanie wałów. Jeśli zostaną przerwane zalana zostanie cała gmina Gorzyce.

Przejazd przez Dymitrów jest niemożliwy, bo woda zalała główną drogę.
Przejazd przez Dymitrów jest niemożliwy, bo woda zalała główną drogę. Fot. Klaudia Tajs

Przejazd przez Dymitrów jest niemożliwy, bo woda zalała główną drogę.
(fot. Fot. Klaudia Tajs)

UTONĄŁ WE WŁASNYM DOMU

Wczoraj tuż przed oddaniem tego wydania do drukarni dotarła do nas tragiczna informacja. Patrol policji podpłynął do domu, w którym według relacji sąsiadów miał przebywać jeszcze mężczyzna. Funkcjonariusze weszli do zalanego budynku gdzie znaleźli zwłoki 59 letniego mieszkańca osiedla Wielowieś. Według wstępnych ustaleń mężczyzna utonął.

MOKRZYSZÓW I DZIKÓW WALCZĄ

Kiedy ponadmetrowa kilkumetrowa fala zalała tarnobrzeskie osiedla podmiejskie Wielowieś, Sielec i Zakrzów, mieszkańcy pozostałych odetchnęli z ulgą. Ich spokój zakłócił przerwany wał na rzece Trześniówka, w gminie Gorzyce. W środę woda w godzinę zalała Sobów. Wczoraj wdzierała się już na osiedla Dzików i Mokrzyszów.

Już w środę wieczorem, na osiedlu Dzików policja, przygotowywała mieszkańców do możliwości ewakuacji na wypadek zalania ich domostw. Dlatego od wczorajszego rana, niemal przy każdym domu panowała pełna mobilizacja. Kto mógł napełniał worki z piaskiem, które następnie układał wokół domów. - Mamy nadzieję, że do nas woda nie podejdzie - mówili z obawą mieszkańcy. - Ale woda cofa się do nas od strony Sobowa.

I tak było. Przed południem, ulica Sadowa, przez którą biegł kanał napełniała się z minuty na minutę. Woda pojawiła się już także na ulicy Wiącka i Kwiatowej. Ludzie z pobliskiej Polnej z determinacją układali przed drzwiami i oknami domów, coraz więcej worków z piaskiem. - Czekamy - mówili.

Woda powoli podchodziła do kolejnych budynki. Pod wieczór, woda z ulicy Sadowej, przelewała się już na graniczące z nią parcele. Coraz liczniej podtapiała budynki na sąsiednich ulicach. - To będzie dla nas najtrudniejsza noc - mówili mieszkańcy. - Mamy nadzieję, że woda zatrzyma się i do nas nie dojdzie.

Od wczesnych godzin rannych, umacniano wczoraj także wały na Mokrzyszówce, w innym podmiejskim osiedlu, Mokrzyszowie. Woda w rzece przybierała co godzinę 15 centymetrów. Do akcji ratowania wałów włączyli się mieszkańcy okolicznych domów. - Brakuje rąk do pracy, brakuje - narzekał Roman Rolek, prezes strażaków ochotników w Mokrzyszowie. - Już położyliśmy wokół wałów sześć tysięcy worków. Ani nie znać.

Podnoszący się stan wody w Mokrzyszówce to także skutek pęknięcia wałów na Trzesniówce w gminie Gorzyce. - Woda idzie od Sobowa, takim zakolem do nas - mówi prezes. - Jak uda nam się uratować wał, to woda nie wejdzie. Ale sytuacja jest ciężka.

W Mokrzyszowie, także przez całą noc mieszkańcy i strażacy ochotnicy dyżurowali na wałach z nadzieją, że na tym osiedlu, woda ich nie pokona.

Maria Rękas wołała o pomoc przez pół dnia z zalanego domu.
Maria Rękas wołała o pomoc przez pół dnia z zalanego domu.

Maria Rękas wołała o pomoc przez pół dnia z zalanego domu.

NA WAŁACH BABULÓWKI I WISŁY

Baranów Sandomierski, po Gorzycach i Grębowie to trzecia gmina w powiecie tarnobrzeskim, która walczy z wodnym żywiołem. Kryzys przyszedł w nocy z środy na czwartek, kiedy kilkaset osób w trzech miejscach próbowało ocalić osuwające się wały na Wiśle, Babulówce i Trześniówce. Po kilkunastu godzinach morderczej walki, sytuację opanowano.

Czwartą dobę w holu urzędu miasta w Baranowie działa sztab kryzysowy. Centralne miejsce zajmuje obłożony mapami stół. To właśnie przy nim odbywają się odprawy strażaków, pograniczników, wojska. Co kilka godzin zbiera się sztab kryzysowy. Obok, w sali Urzędu Stanu Cywilnego odpoczywają ci, którzy zeszli z posterunku. Na bieżąco dowożone są ciepłe posiłki i mocna kawa.

Walka wodnym żywiołem trwa już czwartą dobę. W pierwszych dniach zagrożenia największe siły rzucono w okolicę zakola Wisły w pobliżu miejscowość Dymitrów Mały, a także w pobliże rzeki Babulówki, która płynie niemal przez centrum Baranowa. Babulówce, do przekroczenia wałów brakowało około 80 centymetrów. Przy zakolu Wisły ta różnica była mniejsza i wynosiła około 60 centymetrów.

Trzecim newralgicznym miejscem na terenie gminy Baranów jest Trześniówka, której stan wody także był bardzo wysoki. Przepływa w okolicy Durdów i Ślązaków. Na wałach tej rzeki także dyżurowało część strażaków.

W środę, kilka minut po godzinie 18, najtrudniejsza sytuacja była na rzecze Babulówka w okolicy Dymitrowa Dużego. Wskutek cofki na Wiśle obsunął się wał. Nie miejsce skierowano ponad 30 strażaków. Układali na obsunięty wał worki z pisakiem. Kryzys przyszedł nocą. Akcję ratowania wałów utrudniał ulewny deszcz. - Na Babulówce w Dymitrowie Dużym, obsunęła nam się prawie połowa wałów - mówił Mirosław Pluta, burmistrz Baranowa. - Wsparła nas straż graniczna z Przemyśla. Przez całą noc układali worki z piaskiem. Sytuację opanowaliśmy.

Wczoraj przed południem, do Baranowa przyjechała druga zmiana straży granicznej z Przemyśla. 40-osobowa grupa podmieniła pierwszy zespół. Dotarło także wojsko z Niska. - Rolę nadzorujących przejmuje wojsko - tłumaczył burmistrz. - Cały teren, przez który przebiegają wały, został podzielony na sektory. W każdym jest dwuosobowa ekipa, która na bieżąco informuje o stanie wód. Co dwie godziny zbieramy się i porównujemy wyniki.

W czwartek, około godziny 13 sytuacja powodziowa w Baranowie wyglądała znacznie lepiej, niż poprzedniego dnia. - Poziom wody nadal jest wysoki, ale nawet jeśli przyjdzie druga fala, to raczej nie powinna wyrządzić już szkód - zapewniał burmistrz.

Noc z czwartku na piątek, była kolejną, kiedy na wałach w Baranowie stały warty. Gmina dokupiła 40 tysięcy worków i pochodnie. Co kilka godzin, stojącym na wałach mieszkańcom, i mundurowym dowożono ciepłe napoje i posiłki.

ZALANY DYMITRÓW

Mimo obrony wałów nie udało się ocalić od zalania części miejscowości Dymitrów Duży. Od trzech dni część domostw zalewa woda uchodząca z kanału modochowskiego. Przejazd przed wieś jest niemożliwy, bo woda zalała główną drogę. Wdarła się do kilkunastu domów. - Ponad 70 lat tu mieszkam i takiej wody we wsi nie widziałam - mówiła pani Janina. - Mam zalane dwie piwnice. Ale sąsiedzi, tam dalej, mają wodę na piętrze.
Sytuację w Dymitrowie ratowali strażacy, którzy próbowali ograniczyć przeciek wody z kanału.

POMOC PRZYSZŁA Z POWIETRZA

Walkę o ludzkie życia, narażając swoje stoczyli policjanci - piloci z załogą, od poniedziałku ewakuując ludzi z zalanych po dach domów. Dwa ogromne Mi-8 pojawiły się wczoraj nad Furmanami, Trześnią i Sokolnikami. Tylko wczoraj z zalanych wsi w gminie Gorzyce dwa śmigłowce uratowały 50 osób. Piloci mówią, że to akcje najtrudniejsze z możliwych.

Każdy śmigłowiec to pięcioosobowa załoga. Dwóch wysokogórskich ratowników, policjant i dwóch policjantów - pilotów. W Polsce policyjnych Mi-8 jest tylko pięć, z czego dwa wczoraj pracowały na terenie powiatu tarnobrzeskiego. Załoga bardzo się złości mówiąc, że media podały, że to wojskowe śmigłowce.

- Fakt, maszyny są koloru ciemnego i mają czarny napis Policja, którego z ziemi praktycznie nie widać. Śmigłowiec łatwo pomylić z wojskową maszyną - wyjaśniał pilot. I dodał, że napis Policja musi być ciemny ponieważ, śmigłowce na co dzień wykonują inne zadania niż ewakuację powodzian.

- Chodzi o to, by maszyna nie miała jaskrawych elementów, do których z ziemi bardzo dobrze się celuje. Gdyby napis był jaskrawy, w razie akcji, w stronę samolotu poleciałyby kule - tłumaczył drugi pilot. - O jakie "inne" zadania chodzi? - pytamy. - Są to maszyny przeznaczone do zadań antyterrorystycznych - odpowiedział krótko.

Śmigłowce przyleciały z Warszawy, są we władaniu Komendy Głównej Policji. Piloci w poniedziałek rano dostali informację, o wylocie na teren powodzi. Od poniedziałku do czwartku, od godziny siódmej pracują po osiem godzin. Latanie maszyną, szczególnie w takich warunkach nie jest proste.

- Wymaga wielkiej precyzji - dodaje pilot pierwszej maszyny. - Dookoła przecież są przeszkody, drzewa, linie energetyczne. Spuszczany jest ratownik. Trzeba uważać i trzymać śmigłowiec nieruchomo.
W zawisie maszyna może pozostać kilka minut. Wszystko zależy od ilości paliwa w baku.

Jak opowiada załoga, wiele osób nie chciało skorzystać z ewakuacji drogą lotniczą. - Zwyczajnie się boją. Mi-8 to potężna maszyna i ogromny huk i podmuch powietrza. Czasami ludzie proszą o pomoc i kiedy nadlatujemy, zmieniają zdanie - podkreśla pilot. - Dla niektórych nasza pomoc, to ostatnia deska ratunku. Bez jedzenia, wody i leków nie daliby sobie rady nawet dzień dłużej, bo przecież nie wiadomo, kiedy przyjdzie pomoc na tak rozległym terenie, w dodatku zalanym.

Wczoraj jedna z maszyn zabrała kobietę na noszach. W śmigłowcu jej stan się polepszył. Odtransportowali ją do sandomierskiego szpitala. Tam, na niewielkim lotnisku lądował policyjny Mi-8. - Zrobiliśmy to z duszą na ramieniu. Tam jest mała, nie przystosowane do "mi ósemek" płyta. Obawialiśmy się, że powietrze z łopat w szpitalu wybije okna - dodaje drugi pilot.

Załoga narzeka na brak organizacji. - Na lądowisku powinni czekać lekarze i karetka. Nigdy przecież nie wiadomo w jakim stanie przywieziemy osoby.

Piloci opowiadali, że z dachu zalanego domu ewakuowali całą rodzinę z kilkuletnią dziewczynką chorą na astmę. - Podczas wciągania osób do śmigłowca, dziewczynka dostała ataku, zaczęła się dusić - mówią z przerażeniem ratownicy. - Kiedy weszli już na pokład, atak nie ustępował. Nie wiedzieliśmy co robić, nie było leków. Dopiero kiedy dziecko zobaczyło, że jest bezpieczne, że nie ma wody i matka ją przytuliła, atak ustał.

Uratowani z Podkarpackiego powodzianie wysiedli z helikoptera
Uratowani z Podkarpackiego powodzianie wysiedli z helikoptera

Uratowani z Podkarpackiego powodzianie wysiedli z helikoptera

EWAKUOWANI

Pierwszy transport powodzian ewakuowanych w czwartek z Sokolnik w powiecie tarnobrzeskim przywieziony został autobusami do Stalowej Woli. Ludzie umieszczeni zostali w sali gimnastycznej w szkole ekonomicznej przy ulicy Polnej.

Wszyscy otrzymali obiad - rosół z makaronem, pierogi i kopytka, przygotowany w porcjowanych opakowaniach. Donoszone są kanapki, jest gorąca kawa i herbata. Gdyby ktoś chciał się położyć, to początkowo było to możliwe na szkolnych materacach. Wieczorem miały być przywiezione łóżka polowe.

- Ludzie od rana czekają w zalanych domach na wywiezienie. Ja uciekłam w środę do Stalowej Woli do hotelu, teraz nie będę płacić, przyszłam do szkoły, może tu nas zakwaterują - powiedziała jedna z młodych kobiet.

Opowiedziała też o dramatycznej pomocy starszemu mężczyźnie, który w Sokolnikach dostał ataku serca. - Kolega wywiózł go amfibią do wału, z wału na Trześniówkę, stamtąd łódką do Łęgu i dopiero potem erka zabrała człowieka do szpitala. Bo nie było jak się wydostać.

- Kiedy przyszła woda wszystko na strych wynosiliśmy, Boże, z płaczem. Byliśmy bezsilni. Wszystkiego nie uratowaliśmy. Ze sobą wzięłam tylko lekarstwa i nocną koszulę. To wszystko z całego życia, co się człowiek tyle naharował. Pierwsza powódź też nas zalała, a teraz nie da się opisać - opowiada Janina Baran.

- To jest znacznie większa powódź niż poprzednia. Kiedy wyjeżdżaliśmy wody było na dwa metry dwadzieścia centymetrów i bez przerwa szła i przybywała - wspomina. - Jak wychodziliśmy z domu było około trzech metrów wody - dodaje jej mąż.

- Kiedy przyjechali ewakuować nas, pomyśleliśmy, że nie ma po co jechać, tylko rzucić się w wir rzeki. Po starej powodzi mamy posadzonych porzeczek za czterdzieści tysięcy złotych. Jeszcze dwa lata mieliśmy spłacać i nowa powódź przyszła - płacze. - W domu zostali czterech wnuków, syn i synowa, siostra niepełnosprawna. Całe życie nam się zawaliło. Nie daj Boże, nie daj Boże, a! - macha ręką.

- Tragedia. Wczoraj woda o wpół do szóstej zalała nas, od Sandomierza i od Wielowsi, od Trześniówki i od Wisły - mówi Maria Rękas. - O trzeciej nad ranem wody było tyle, że po drabinie wyszliśmy na strych. Fala uderzyła o wpół do szóstej w czwartek. W parterowym domu zalało pod sufit. Dwa psy od razu się utopiły. Krzyczeliśmy ratunku, a tu wody przybywa, przybywa, już tyle, już tyle. Wzięli nas do amfibii. Tragedia życia.

- Piętrowego domu już spod wody nie widać. To, co ponosiliśmy na górę, to woda zalała. Syzyfowa praca. Jestem z mamą i synem, mama jest dializowana i jest problem. Mają mamę przewieźć do szpitala w Tarnobrzegu - smuci się Alicja Kalisz. - Woda zbyt szybko szła, żeby uratować, wody jest na dziesięć metrów. Nie mamy nic, nic, nic.

- W 2001 byliśmy zalani, ale nie było takiej wody jak teraz. Teraz nikt nam nie powiedział, nikt nie poinformował, że taka jest sytuacja, że taka będzie woda. Organizacji zero, zero. Dlaczego nas wczoraj nie ostrzegli, my mieliśmy się sami domyślać? - zapytała z płaczem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie