MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gęsi w ogniu

/AD/
Z dachu nic nie zostało. Tylko zwęglone szczapy.
Z dachu nic nie zostało. Tylko zwęglone szczapy. A. Dziekan

Tragedia w Radomyślu Wielkim. Hodowca gęsi Stanisław Krężel stracił pół tysiąca ptaków. W sobotę około godz. 11 w budynku, w którym je trzymał, wybuchł pożar. - Wyszedłem z domu. Widzę: dym idzie z dachu! Nie zdążyłem się zastanowić. Nagle wszystko zaczęło się palić. Jeden ogień - opowiada załamany. Hodowla gęsi była jego jedynym źródłem utrzymania.

Strażacy tak naprawdę nie mieli już czego gasić. - Przyjechaliśmy krótko po 11. Ale do tego czasu ogień strawił już niemal wszystko - mówi Eligiusz Hajec, starszy aspirant z Komendy Powiatowej Straży Pożarnej z Mielca, dowodzący strażakami. Na miejscu zjawiło się pięć jednostek straży pożarnej.


Kilka godzin przed pożarem mężczyzna wyprowadził na łąkę tysiąc większych, pięciotygodniowych gęsi. - Ale gdzie je teraz trzymać! Nie ma schronienia! - rozpacza.


Po 85-metrowym długości budynku zostały tylko popękane ściany. Dach został całkowicie spalony. Gdzieniegdzie w zgliszczach leżały zwęglone gęsi. Trudno je było wypatrzyć. Były tak samo czarne jak resztki dachu. Jedni strażacy polewali wodą dymiące miejsca. Wiał silny wiatr. Przy mocniejszym podmuchu ogień mógł przenieść ogień na sąsiednie budynki. Inni wzięli się za uporządkowywanie pogorzeliska. Wynosili kawałki siatki, które odgradzały od siebie stadka gęsi, jakieś blachy, koryta. Metalowe przedmioty były powyginane od ognia.

Kobieta, która mieszka około kilometra od miejsca pożaru mówi: - Najpierw nic nie widziałam. Nie było dymu. Tylko trzask. Taki strasznie głośny. Domyśliłam się, że gdzieś się pali. Ale myślałam, że bliżej. Dopiero później dym. Ogromne kłęby dymu.

Ktoś inny dopowiada: - Na dachu był eternit. To dlatego tak było słychać. Pękał od ognia.

Sąsiedzi właściciela domyślają się: - Nic tylko zapaliło się od instalacji elektrycznej. Musiało być zwarcie. Skoro ogień się tak szybko rozprzestrzenił.

I dopowiadają: - Szybko się paliło, bo tu wszystko było suche. Konstrukcja dachu z drewna, pod dachem papa, ściółka z siana.

Właściciel wstępnie ocenia straty na 200 tys. złotych. Tak podaje strażakom. Budynek był ubezpieczony, ale niestety nie gęsi. Dobrze, że chociaż nie wszystkie spłonęły. W budynku zostały tylko te mniejsze - dwutygodniowe. Na kilka godzin przed pożarem mężczyzna wyprowadził na łąkę tysiąc większych, pięciotygodniowych. - Ale gdzie je teraz trzymać! Nie ma schronienia! - rozpacza.

Przytakuje: - To musiało być od instalacji. Przecież nikt nie podpalił. Nie miałem żadnych wrogów.

Tragedię mocno przeżyła matka właściciela stada. - Jest po zawale. Nie może się denerwować. Było u niej pogotowie. Lekarz dał jej środki uspokajające. Ale jak ona to przeżyje, kiedy dojdzie do siebie - mówi znajoma kobiety.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie