Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Sudoł zdobył srebrny medal Mistrzostw Europy. Teraz marzy o o medalu na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie

Damian SZPAK
Podczas pobytu w Ulanowie Grzegorz nie tylko ciężko trenuje, ale i lubi się odprężyć.
Podczas pobytu w Ulanowie Grzegorz nie tylko ciężko trenuje, ale i lubi się odprężyć. Marcin Radzimowski
- Jestem szczęśliwy, wykonałem plan i zdobyłem srebrny medal Mistrzostw Europy - mówi chodziarz z Nowej Dęby Grzegorz Sudoł

Grzegorz Sudoł

Trener lekkoatletów Stali Nowa Dęba Julian Zięba ze swym najsłynniejszym podopiecznym Grzegorzem Sudołem - z numerem 1.
Trener lekkoatletów Stali Nowa Dęba Julian Zięba ze swym najsłynniejszym podopiecznym Grzegorzem Sudołem - z numerem 1. M. Radzimowski

Trener lekkoatletów Stali Nowa Dęba Julian Zięba ze swym najsłynniejszym podopiecznym Grzegorzem Sudołem - z numerem 1.
(fot. M. Radzimowski )

Grzegorz Sudoł

Ma 32 lata, żonaty, żona Magdalena, córka Aleksandra ma 1,5 roku. Wychowanek Stali Nowa Dęba, obecnie reprezentuje barwy AZS AWF Kraków. Czwarty zawodnik podczas ubiegłorocznych mistrzostw świata na 50 kilometrów. Olimpijczyk z Aten w 2004 roku - 7 miejsce na 50 kilometrów oraz Pekinu w 2008 roku - 9 miejsce na 50 kilometrów. Trzykrotny mistrz Polski na 50 kilometrów w latach 2002, 2007, 2008; pięciokrotny halowy mistrz Polski na 5 kilometrów w latach 2005, 2006, 2007, 2008, 2010.

Lekkoatleta z Nowej Dęby Grzegorz Sudoł zrobił furorę podczas niedawnych lekkoatletycznych mistrzostw Europy w Barcelonie. Zdobył srebrny medal w chodzie na dystansie 50 kilometrów. Był na ustach całej sportowej Polski.

Promieniał ze szczęścia, bowiem był to pierwszy jego medal wywalczony w tak prestiżowej imprezie. Teraz marzy o medalu na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie w 2012 roku. Obecnie wraz z najbliższymi, żoną Magdą oraz córeczką Aleksandrą wypoczywa w Chorwacji. Nim jednak pojechał na zasłużone wakacje przeżył wiele miłych chwil, tylu gratulacji i dowodów sympatii jeszcze nigdy nie otrzymał.

ROBIŁ SWOJE

- Bardzo się cieszę i dziękuję za setki gratulacji, które otrzymałem. Ten medal jest spełnieniem moich marzeń i nagrodą za dotychczasową pracę i za spokój, który miałem w sobie. Cieszę się, że po zatruciu salmonellą w Meksyku nie wpadłem w panikę i robiłem swoje czekając na odbudowanie organizmu. Niektórzy mi zarzucali brak zaangażowania w starcie w zawodach Pucharu Świata, inni ubliżali, a ja robiłem swoje. Poznałem tylko, na kogo można liczyć i kto jest ze mną w chwilach ciężkich. Dziś jednak nie chcę do tego wracać, bo chcę się cieszyć tym sukcesem - mówi Grzegorz.

Trudno nam jednak pominąć pewien bulwersujący fakt, mimo że Grzegorz nie chce o nim mówić. Podczas majowych zawodów Pucharu Świata w Meksyku wypadł słabo, jeden z kolegów z reprezentacji zarzucił Grześkowi brak zaangażowania, co skutkowało daleką pozycją w klasyfikacji drużynowej i uderzył go w twarz. Nie wiedział, że Sudoł, który był w Meksyku już trzy tygodnie wcześniej zmagał się tam z salmonellą.

MEKSYK DAŁ MOC

Mówiąc o medalu w Barcelonie Sudoł wskazuje na olbrzymią rolę, jaką odegrał trener kadry polskich chodziarzy Ile Markov. - Tak, ten medal to również sukces trenera Markova, z którym współpracuję od ponad półtora roku. Efekty są widoczne, nie tylko u mnie, ale też u zawodników, którzy mu zaufali i którzy z nim jeżdżą na zgrupowania, którzy chcą słuchać jego uwag. To właśnie trener mnie tonował, gdy na treningu towarzyszyła euforia, gdy mnie ponosiło za szybko chciałem chodzić i wspierał, gdy nie szło, gdy walczyłem z samym sobą. Pamiętam jego słowa po starcie w Pucharze Świata, gdzie byłem zatruty, wymiotowałem, a przez trzy dni miałem biegunkę. Nic nie jadłem, a mimo to dla niego właśnie i dla drużyny wystartowałem w tych zawodach. "zobaczyłem w tobie siłę, pokazałeś charakter i wolę walki, koncentrację, doszedłeś do mety i wygrałeś ze swoim organizmem, to zaowocuje" - mówił mi Markov. Wielu wtedy miało pretensje za mój start, niektórzy uciekli nawet do zachowań niegodnych sportowca, a ja nie miałem złości, miałem spokój i dlatego też komfort. Nie było negatywnych emocji, które wykańczają żołądek i wracają w chwilach najbardziej nieodpowiednich. Cały czas wierzyłem, że jak byłem mocny to ta moc wróci, cały początek sezonu trenowałem w dużym spokoju i była forma, dlatego też trzeba było czekać i robić swoje. Meksyk zabrał mi dużo zdrowia, ale dał mi jednak ogromną moc i otworzył oczy na wiele spraw!

POMŚCIŁ KORZENIOWSKIEGO

Dla polskich chodziarzy Barcelona nie była do tej pory szczęśliwym miejscem, teraz została jednak odczarowana. - Dla nas Barcelona była przeklęta. Gdy ruszałem na trasę, miałem przed oczami czerwony lizak sędziego oznaczający dyskwalifikację, który 18 lat temu, w bramie stadionu, odebrał Robertowi Korzeniowskiemu medal olimpijski. Wezbrała się we mnie silna wola, by odczarować to piękne katalońskie miasto - mówił już po odebraniu medalu Grzegorz.

Właśnie Korzeniowski, czterokrotny mistrz olimpijski, który swoją sportową karierę rozpoczynał w Tarnobrzegu, wręczył Grześkowi w Barcelonie upragniony medal. - To dość wymowny symbol, który traktuję jako swoiste przekazanie pałeczki - cieszył się Sudoł. Medalu nie zdjął ze swojej szyi aż do momentu kąpieli, chciał się nim nacieszyć.

- Trzy kilometry przed metą poczułem, że nogi stają się ciężkie, ale zobaczyłem, że Rosjanin Siergiej Bakulin ma podobne kłopoty. Ale z Robertem Korzeniowskim przewidzieliśmy to. Mówił mi, że jak dojdę do 45 kilometra i poczuję kłopoty, to żebym wiedział o tym, że wszyscy przeżywają to samo. I że ciężko jest odrabiać dystans. Ja właśnie tę radę wykorzystałem. Na 8 - 9 kilometrów przed metą zaatakowałem i dwa, trzy kilometry później wyprzedziłem Rosjanina. Wiedziałem, że wtedy będzie mu bardzo trudno się poderwać. W dniu mojego startu (w miniony piątek 30 lipca - przyp. DASZ), Robert Korzeniowski obchodził 42 urodziny. Bardzo zależało mi na tym, bym zdobył ten medal - dodał Grzegorz.

TERAZ LONDYN

Do Igrzysk Olimpijskich w Londynie pozostały jeszcze dwa lata, ale Grzegorz już teraz coraz realniej myśli o olimpijskim medalu. Wierzy, że teraz, kiedy nabrał już takiego doświadczenia, uda mu się zrealizować najwspanialsze marzenie każdego sportowca.

- Po drodze będą jeszcze mistrzostwa świata, mistrzostwa Polski w hali i na stadionie, wiele mityngów. Ale ja już teraz myślę o Londynie. Będę nadal przyjeżdżał do mojego ulubionego hotelu Galicja w Ulanowie i tam trenował. Wierzę, że o sponsorów będzie teraz łatwiej, bez nich w sporcie trudno jest teraz cokolwiek osiągnąć. Na razie chcę jednak odpocząć, wyłączyć telefon i nadrobić stracony czas wobec żony i córeczki - dodał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie