MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Hieny przy kasie

Zdzisław SUROWANIEC

- Myślałem, że ktoś robi sobie jaja. Zobaczyłem dwóch mężczyzn ubranych na ciemno, z pistoletami w rękach. Krzyknęli "na ziemię!", "gleba!". Kiedy jeden obrócił się dookoła z trzymanym w dłoniach pistoletem, siedziałem za straganem na krześle, a dupa zrobiła mi się ciężka, jak z ołowiu - opowiada właściciel straganu przy hali targowej w Stalowej Woli.

We wtorek rano na zatłoczonym placu w centrum miasta dwóch bandytów napadło na dwóch ochroniarzy, którzy przywieźli pieniądze do kantoru. Wyrwali ochroniarzom torby z pieniędzmi i odjechali "toyotą". Napastnicy zdążyli jeszcze postrzelić w nogę 42-letniego ochroniarza, który próbował utrudnić im rabunek. Na nic zdała się blokada dróg. Bandyci "rozpłynęli" się.

Plac targowy w Stalowej Woli to jedno z najbardziej zatłoczonych miejsc. Czy w normalny dzień, czy w handlową sobotę przez targowisko przewala się tłum ludzi. To świetne miejsce do robienia interesów. Korzysta z tego właściciel kantoru. Ma go na targowisku od lat. Na handlowaniu walutami dorobił się na tyle, że założył nowy kantor przy tej samej ulicy, największy w regionie, na parterze XVI-piętrowego wieżowca.

Duże pieniądze

Koło wspomnianego właściciela kantorów kręcą się duże pieniądze. A przy dużych pieniądzach często, jak hieny, kręcą się bandyci i śmierć. Przed kilku laty na parkingu koło Warszawy zastrzelony został mężczyzna, który przewoził dla niego pieniądze. Właściciel kilka lat temu cudem uniknął śmierci, kiedy został postrzelony w kantorze w hali.

W kwietniu tego roku, przed świętami wielkanocnymi, przy jego nowo otwartym kantorze napadnięty został mężczyzna, który chciał tu wymienić pieniądze. Dwaj napastnicy dali mu po głowie i zrabowali torbę z astronomiczną kwotą - 415 tysięcy zł! Bandytom udało się zwiać i ślad po nich zaginął. Nie zostali rozpoznali także dlatego, że przy kantorze nie pracowała kamera monitorująca otoczenie. Właściciel kantoru został zatrzymany w komisariacie, przesiedział noc i został wypuszczony.

Nie trzeba było długo czekać, żeby rozegrał się kolejny dramat, prawdopodobnie starannie wyreżyserowany. Dzień wcześniej w pobliżu hali targowej widziana była kobieta, która filmowała teren. We wtorek o godzinie 8.15 na skraju ulicy Okulickiego przy hali stanął "ford sierra" z konwojentami dostarczającymi w torbie pieniądze do kantoru. Można powiedzieć pojawili się tu jak zwykle, bo robili tak od dawna. To bardzo ułatwiło napastnikom zaplanowanie rabunku. Kiedy ochroniarze wyszli z auta, nagle podjechała czerwona "toyota". Wyskoczyło z niej dwóch ubranych na czarno mężczyzn, w wełnianych czapkach na głowach.

Jak na filmie

Opowiada sprzedawca ze straganu, ten, który niemal wszystko widział: - Nie było czasu myśleć, co się dzieje. Wszystko rozegrało się błyskawicznie, nie wiedziałem, gdzie się schować. Jeden z gangsterów podbiegł do ochroniarza i uderzył go pistoletem w głowę. Ten osunął się na asfalt, z ręki wypadła mu torba. Drugi szarpał się z Krzyśkiem, kazał mu oddać pieniądze. Kiedy przyłożył mu pistolet do głowy, Krzysiek krzyknął, że on go chce straszakiem sterroryzować. Usłyszałem gardłowe krzyki napastników "na ziemię, na ziemię, gleba!". I wtedy padł strzał. To byli zawodowcy. Ten, który strzelił, zrobił obrót i "przejechał" pistoletem trzymanym w rękach po wszystkich. To było niesamowite, jak na filmie. Kiedy wyrwali Krzyśkowi torbę, podbiegli do "toyoty" i na pełnych obrotach silnika, z piskiem opon odjechali. To było dla mnie takie przeżycie, że przez całą noc nie mogłem zasnąć.

Właściciel straganu ma niedźwiedzią posturę, jest silny w garści, zapewnia, że ma za sobą służbę wojskową. Ale to, co się wydarzyło na jego oczach, było chwilą grozy. - Jak ktoś krzyknie na całe gardło "gleba, na ziemię!", to nie ma takiego, który by nie struchlał - tłumaczy. - To było niesamowite - powtarza kilka razy. - Ci gangsterzy mieli zdecydowane, energiczne ruchy. To byli profesjonaliści - wystawia im ocenę. - Pan by nie oddał pieniędzy, gdyby panu przyłożyć lufę do głowy? - pyta mnie sprzedawca. - Oddałbym - przyznałem. - To był horror - stwierdził.

Inny tęgi sprzedawca podobnie wspomina to, co się wydarzyło. - Usłyszałem krzyki - przypomina. Jednak padł na ziemię, kiedy usłyszał głuchy wystrzał i rozkaz "gleba, gleba!". - Jestem ubrany jaskrawo i wiedziałem, że jeżeli ktoś strzela, to mnie będzie dobrze widział i może trafić - przyznał.

Bez krwi

Jak tylko opadł kurz po ucieczce bandytów, ktoś zawiadomił policję i wezwał pogotowie. Mimo postrzelenia w udo 42-letniego ochroniarza, na miejscu zdarzenia nie było śladów krwi. Jak nam powiedział ordynator oddziału chirurgicznego doktor Jan Łopatka, ofiara miała szczęście, bo kula przeszła przez mięsień, nie uszkodziła kości i naczyń, takich jak tętnica. Dlatego krew nie chlusnęła. Rana nie była nawet zszywana, przyłożono tylko opatrunek. Postrzelony nie chciał rozmawiać z dziennikarzami.

Pościg policji za bandytami przyniósł tylko taki efekt, że odnaleziono porzuconą przez nich "toyotę" - była kradziona. Stała na osiedlu Młodynie, kilkaset metrów od napadu. Pies policyjny podjął ślad, który urwał się przy jezdni, gdzie prawdopodobnie gangsterów zabrało inne auto. Zarządzona blokada we wszystkich kierunkach nie dała rezultatu. Jak nam powiedział rzecznik prasowy komendy policji Andrzej Walczyna, prawdopodobnie napastnicy pojechali w kierunku Sandomierza.

Tymczasem miejsce napadu przy hali zostało otoczone taśmą policyjną. Na miejscu pojawił się szef Prokuratury Rejonowej Janusz Wiśniewski. Pracy policji przypatrywał się tłum gapiów. Policjanci szukali kuli i zabezpieczali ślady. Zaglądali do wnętrza aut stojących w pobliżu hali. Właściciele aut mogli odjechać dopiero po przeszukaniu ich przez policję. Pod maski i do bagażników zaglądał nawet szef prokuratury. Zjawiła się specjalna ekipa dochodzeniowa z policjantem w jasnej, wymiętej marynarce przypominającym porucznika Colombo.

"Ford" z szalikiem

W dniu napadu właściciel kantorów w Stalowej Woli przylepił na szybie kantoru w hali targowej kartkę z informacją o wstrzymaniu pracy. Przy okazji dostało się dziennikarzowi "Echa", którego zwymyślał za to, że pisze o napadach na kantory (byliśmy pierwsi, którzy napisali o napadzie w kwietniu). - Co, podpuścili cię inni?! Nie masz się czym zajmować, nie masz o czym pisać?! - krzyczał na cały głos przy tłumie ludzi robiących zakupy.

Kilka godzin po napadzie przy hali nie było śladów po zdarzeniu. "Ford" ochroniarzy (z szalikiem Stali Stalowa Wola na tylnej półce) został zabrany na lawetę i przewieziony na policyjny parking, ściągnięta została policyjna taśma. Na drugi dzień kantor w hali już pracował "pełną parą".

"Pełną parą" pracuje także policja, która ma niezły orzech do zgryzienia, czyli ma złapać bandytów strzelających w dzień do ludzi w środku miasta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie