Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Paweł II - Kochany, ale niesłuchany?

Iza BEDNARZ [email protected]
Siostra Leticja Łasek co roku w rocznicę śmierci Jana Pawła II wykłada "Złotą księgę”, w której uczniowie piszą swoje listy do Jana Pawła II.
Siostra Leticja Łasek co roku w rocznicę śmierci Jana Pawła II wykłada "Złotą księgę”, w której uczniowie piszą swoje listy do Jana Pawła II. Fot. Łukasz Zarzycki
O dotyku dłoni Jana Pawła II, pokoleniu JP2 i o tym, czy warto czytać jego książki rozmawiamy z siostrą Leticją Danutą Łasek, dyrektorem Zespołu Szkół Sióstr Nazaretanek imienia Świętej Jadwigi Królowej w Kielcach.

Siostra Leticja Danuta Łasek

Siostra Leticja Danuta Łasek

Nazaretanka, magister teologii, od półtora roku jest dyrektorem Zespołu Szkół Sióstr Nazaretanek imienia Świętej Jadwigi Królowej w Kielcach, wcześniej była nauczycielem katechetą w Częstochowie, pochodzi z Włocławka.

Iza Bednarz: - Pamięta siostra swoje pierwsze spotkanie z Janem Pawłem II?
Siostra Leticja Danuta Łasek: - Mówiąc szczerze jako nastolatka jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, kim on jest i jaki ogromny wpływ będzie miał na świat. W 1983 roku, kiedy Ojciec Święty przyjechał do Polski i mówił do młodzieży, byłam licealistką. Moja siostra pojechała wówczas na spotkanie na Jasną Górę, a ja nie, bo były akurat zawody drużyn sanitarnych, a ja byłam w drużynie i wydawało mi się, że nie mogę zawieść moich kolegów i koleżanek i jechać na spotkanie z Ojcem Świętym. Wtedy jeszcze do nas nie docierało, że dzieje się coś ważnego. Przekaz społeczno - polityczny był - wiadomo, jaki. Potem, kiedy już byłam siostrą zakonną, każdy przyjazd Ojca Świętego do Polski, czy wizyta w Rzymie były wielkim przeżyciem. Pamiętam swoje pierwsze spotkanie, to był rok 1989, beatyfikacja naszej matki założycielki zgromadzenia, pojechałyśmy do Rzymu kilkoma autokarami z Polski, było to ogromne święto dla naszego zgromadzenia. Byłyśmy na beatyfikacji, na placu Świętego Piotra i miałyśmy wielkie pragnienie, żeby Ojciec Święty do nas podszedł, ale oczywiście nie podszedł, bo służby ochronne tak działały, że nie było możliwości, żeby on wszedł głębiej w tłum, a my byłyśmy wśród wszystkich wiernych. To miało być jedyne nasze spotkanie z Ojcem Świętym. Następnego dnia szykowałyśmy się rano do powrotu do Polski, wszyscy nas poganiali, pamiętam, że nawet chleba na drogę nie zdążyłyśmy zabrać, bo już musimy wyjeżdżać… I dopiero jak byłyśmy w autokarach, dowiedziałyśmy się, że jedziemy na mszę z Ojcem Świętym.

To była prywatna audiencja?
- Nie bardzo prywatna, bo było nas ponad 100, były też grupy z Polski, które przyjechały na beatyfikację. Wszyscy ustawili się do zdjęcia, i pamiętam, kiedy Ojciec Święty stanął w środku naszej grupy, siostry, które były obok mnie mówiły coś do niego, bo znały go jeszcze z Krakowa, pozdrawiały z Wadowic, z różnych miejsc, a ja klęczałam i płakałam. Nie wypowiedziałam nawet jednego słowa, choć z natury jestem gadułą. Płakałam jak bóbr i efekt był taki, że Ojciec Święty stanął obok mnie, jedną rękę położył mi na ramieniu, drugą mi dał. I to jest moje wspomnienie o dłoni Ojca Świętego. Ja to nazwałam na swój użytek "misiową łapką", bo dłoń Ojca Świętego była niesamowicie miękka, ciepła, delikatna, dobra, coś, do czego można się przytulić, co daje poczucie bezpieczeństwa. Czasami jak podaję komuś rękę, szukam tamtego wrażenia, ale nie spotkałam człowieka, który by miał taką dłoń. Pamiętam, że Ojciec Święty wtedy na mnie popatrzył i pomyślałam sobie, że nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Bo on i tak wszystko wie. Może nie było w tym spotkaniu wielkiej refleksji, ale ogromne emocje.

Potem były kolejne spotkania?
- Potem były kolejne spotkania, ja wtedy pracowałam w Częstochowie, więc ile razy Ojciec Święty był na Jasnej Górze, starałam się zawsze wtedy być. Jedno takie spotkanie utkwiło mi w pamięci, Ojciec Święty miał być w Częstochowie tylko przejazdem, wieczorem, około 18. My, parę dni wcześniej w naszym domu formacyjnym zdecydowałyśmy, że musimy sobie zrobić transparent, chorągiewki, szarfy do machania, musimy tam zaistnieć jako wspólnota. Podchwyciły ten pomysł siostry nowicjuszki, zrobiłyśmy dwa wielkie transparenty. Spotkanie miało być wieczorem, a my wyszłyśmy o 6 rano, żeby zająć sobie dobre miejsca. Przyszłyśmy na plac, prawie nikogo nie było. Uczestniczyłyśmy w kolejnych mszach, różańcach, coraz więcej ludzi tam się gromadziło, myśmy śpiewały, modliły się, życie pod tymi Wałami Jasnogórskimi kwitło. Plac się coraz bardziej zacieśniał i pojawiło się pytanie, gdzie znaleźć miejsce, żeby najlepiej widzieć Ojca Świętego. Wybrałyśmy miejsce, a wieczorem na wprost nas… ustawiono bukiety kwiatów, Ojciec Święty miał siedzieć zupełnie z innej strony. Ale on, jak przybył na ten plac, kazał przenieść fotel w inne miejsce, bo za tymi kwiatami też mu się nie podobało. I miałyśmy go zupełnie blisko. Pamiętam, że wtedy w przesłaniu do osób konsekrowanych przypominał wszystkim, że kościół i Chrystus to jedno, i nie można odrzucać kościoła, bo wtedy odrzuca się Chrystusa.

Jakie było ostatnie spotkanie z Janem Pawłem II?
- To było w 2000 roku, 26 sierpnia zostałyśmy zaproszone do Castel Gandolfo na prywatną mszę z Ojcem Świętym, w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. Przekazano nam, że jego życzeniem jest, żebyśmy czekając śpiewały pieśni maryjne. I myśmy śpiewały te pieśni na dziedzińcu wiedząc, że on je słyszy przygotowując się do mszy świętej. Na mszy stałyśmy bardzo blisko Ojca Świętego, ale on już był wtedy bardzo słaby, więc nikt nie próbował się za bardzo zbliżyć, były tylko pamiątkowe zdjęcia. Wtedy przyszła nam taka refleksja, że wszyscy tak go ochraniają, bo każdy dotyk go boli. Przemawiał już z trudem, bólem, zaczął się czas jego osobistej kalwarii.

Jan Paweł II powiedział kiedyś, że święci są świadkami jutra, myślą dalej niż my, wiedzą więcej. Zastanawiam się, czy te pięć lat, które mija od jego śmierci można już przełożyć na podsumowanie, co dał nam ten człowiek? Opadły emocje, przeboleliśmy stratę, co teraz zostało w nas z jego nauk?
- W ostatnią sobotę mieliśmy dzień skupienia dla naszych nauczycieli, ksiądz, który go prowadził, oparł rozważania na nauce społecznej Jana Pawła II, kierowanej do nauczycieli. Pomyślałam sobie, jakie to jest aktualne, jeszcze bardziej teraz, niż wtedy, bo wtedy zachłysnęliśmy się, że Polska jest wolna, że można wszystko robić, i nagle okazało się, że jesteśmy w ślepych zaułkach.

Wolność okazała się dla nas za trudna?
- Weszliśmy w kozie rogi i musimy znaleźć drogę powrotu, a na pewno Ojciec Święty jest tym, który te właściwe drogi nam wskazywał.

Trwa dyskusja, czy książki Jana Pawła II powinny znaleźć się w zestawie lektur, czy nie? Czy wyposażać w nie biblioteki szkolne, czy zostawić ludziom prawo wyboru?
- Ojciec Święty był w kanonie lektur, a teraz z tego kanonu jest powoli usuwany. Dobór lektur jest sprawą nauczyciela, ma to, co obowiązkowe i to, co dobrze byłoby przeczytać. Ojciec Święty jest w tej drugiej części. Jest jakaś siła, która gdzieś to jego nauczanie odsuwa, albo kładzie nacisk nie na sprawy istotne, ale na drugorzędne, na przykład na fenomen papieża, który był inny niż wszyscy do tej pory. A nie to jest w Ojcu Świętym najważniejsze i nie takie przesłanie jest najistotniejsze.

A może jego nauczenie jest za trudne dla młodzieży?
- Nasza młodzież często powołuje się na osobę Ojca Świętego, cytuje jego słowa, ale są dziećmi swojej epoki: Internet, telewizja, ich spojrzenie na wiarę i świat jest bardzo pogmatwane, nie ukształtowane do końca. Myślę, że tu Ojciec Święty mógłby pomóc, bo na pewno jest dla młodzieży autorytetem.

Widać to we wszelkich sondażach.
- Ale może trzeba by bardziej go posłuchać, poznać jego punkt widzenia.

Mniej emocji, więcej myślenia. Zresztą on sam powiedział kiedyś, że dobrze byłoby gdybyśmy go bardziej słuchali.
- To jest też rola nauczycieli, żeby do jego nauczania wracali i wykorzystywali je w swoich zajęciach. Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Ojciec Święty jest drogowskazem dla ludzi młodych i jeśli mówimy im o Kościele popierając to jego słowami, na pewno jest to inaczej przyjmowane niż zwykła nauka kościoła wyczytana z katechizmu.

Po śmierci Jana Pawła II wszyscy mówili, że narodziło się pokolenie JP2, ludzi, którzy żyją według zasad, które głosił. Teraz po pięciu latach okazało się, że ta młodzież etosowa, to 6-8 procent młodzieży w Polsce. My, Polacy jesteśmy bardzo emocjonalni, pięknie zrywamy się w jednej chwili, ale jeśli potem mamy to przełożyć na własne życie, wychodzi różnie.
- Była taka wielka fala entuzjazmu, rzeczywiście, ale myślę, że mimo wszystko jest pokolenie JP2. To są ludzie, którzy wyrośli na pontyfikacie Jana Pawła II, pokolenie dzisiejszych 30, 40-latków, to są współcześni rodzice, nauczyciele, politycy, ludzie, którzy decydują o kształcie życia społecznego i politycznego naszego kraju i dobrze byłoby, żeby ich głos był mocniej słyszany.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jan Paweł II - Kochany, ale niesłuchany? - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie