Królowa nart pamięta... Kielce
Justyna Kowalczyk miała okazję startować na terenie naszego regionu. Biegała w Kielcach, nie było to jednak w jej obecnej konkurencji - biegu narciarskim, tylko w przełajach. -To było w siódmej, czy w ósmej klasie szkoły podstawowej - wspomina utytułowana zawodniczka. - Rywalizowaliśmy na trudnej trasie w lesie, to były mistrzostwa Ludowych Zespołów Sportowych w biegach przełajowych. Zajęłam drugie miejsce. To był, jak na razie, mój pierwszy i ostatni start w Kielcach - dodaje.
Jest wierna swoim zasadom
Nikt tak dobrze nie zna Justyny Kowalczyk, jak jej mama - pani Janina. -Jaką jest osobą? Niezwykle ambitną i pracowitą, stawia sobie cel i wytrwale do niego dąży - mówi o swojej córce Janina Kowalczyk. -Bardzo przeżywa każdy swój start, zarówno ten dobry, jak i mniej udany. Angażuje się w to w stu procentach, czasem nawet kosztem zdrowia, życia prywatnego, bo w domu bywa bardzo rzadko. Wyrzeczenia są duże, ale - dzięki Bogu - są też efekty. Z jednej strony jest twarda, z drugiej wrażliwa. Na pewno nie daje sobą kierować, ani ludziom ze świata polityki, ani z mediów. Ma swoje zasady, swoje normy etyczne i jest im wierna, bez względu na okoliczności - dodaje mama mistrzyni świata.
Wielkanoc zawsze spędza w domu
Justyna Kowalczyk, królowa polskich nart, podczas świąt wreszcie będzie miała trochę czasu dla bliskich i dla siebie. W Wielką Sobotę poświęci pokarmy, a w niedzielę pójdzie na rezurekcję
Królowa nart i najpopularniejsza obecnie polska zawodniczka z utęsknieniem czeka na Święta Wielkanocne. Mimo że w ciągu roku blisko trzysta dni spędza poza domem, to w ten wyjątkowy czas zawsze jest z najbliższymi. Tym razem będzie podobnie - święta spędzi w gronie rodzinnym w Kasinie Wielkiej - wsi znajdującej się w powiecie limanowskim, w gminie Mszana Dolna.
Zaczynają od rezurekcji
Mistrzyni świata w Wielką Sobotę pójdzie poświęcić pokarmy. -Chętnie to robi. Zazwyczaj chodzi w południe, zabiera dzieci brata i idzie z nimi do kościółka - mówi Janina Kowalczyk, mama znanej zawodniczki. I dodaję, że Wielką Niedzielę ich rodzina zawsze rozpoczyna udziałem we mszy rezurekcyjnej o 6 rano.
-Później jest wspólne śniadanie. Odkąd mamy synową w domu, to jemy wschodni żurek. Wcześniej spożywaliśmy tylko naszą święconkę. Oczywiście dzielimy się też jajeczkiem i składamy sobie życzenia - dodaje mama Justyny Kowalczyk. Czego tym razem będą sobie życzyć? -Zdecydowanie zdrowia, dla mnie i całej rodziny. Ono jest najważniejsze, z resztą dam sobie radę - mówi bohaterka ostatniej zimy.
Musi być kasińskie święcone
Na ich świątecznym stole jest też regionalna potrawa, tak zwane kasińskie święcone. Gwiazda światowego narciarstwa za nią jednak nie przepada, podobnie jak jej brat. -Dlatego teraz przygotowuję ją w małej ilości, na jednym talerzyku. Każdy zje łyżkę, żeby tradycja była zachowana - stwierdza Janina Kowalczyk. I zdradza z czego składa się ta potrawa. Otóż są to święcone potrawy - chleb obowiązkowo upieczony u nich w domu, jajko, wędliny i chrzan. To wszystko jest zalane zsiadłym mlekiem.
A skoro już mowa o potrawach, to utytułowana zawodniczka lubi ciasta, ale bez żadnych mas. -Babkę, czy ładnie wyrośnięty piernik zawsze zje z chęcią. A jeśli chodzi o inne dania, to unika smażonych mięs, je gotowane albo duszone, ale bez tłuszczu - pani Janina zdradza kulinarne upodobania swojej córki.
Nie byłoby świąt wielkanocnych bez lanego poniedziałku. W ten dzień w domu Kowalczyków tradycji też musi stać się zadość. Jako pierwszy do akcji wkracza pan Józef, tata Justyny. O świcie polewa każdego w łóżku, na szczęście podgrzaną wodą. A później pozostali domownicy starają się mu zrewanżować.
Ceni spokój i prywatność
Justyna Kowalczyk w Wielkanoc wreszcie będzie miała trochę czasu dla rodziny i dla siebie. -Może trudno w to uwierzyć, ale średnio blisko trzysta dni w roku spędzam nie tylko poza domem, ale zwykle i poza Polską. Pod tym względem jesteśmy chyba najlepsi ze wszystkich sportowców w naszym kraju, nikt nas nie pobije (śmiech). Wiadomo, że wszystkie najważniejsze starty są za granicą, przygotowania do sezonu też muszą się odbywać poza Polską, bo u nas nie ma odpowiednich warunków. I dlatego w domu jestem gościem, w ciągu roku spędzam w nim może trzy, cztery tygodnie - wyjaśnia popularna zawodniczka.
Po ostatnich sukcesach - dwóch złotych medalach na mistrzostwach świata i zdobyciu Pucharu Świata - jej popularność znacząco wzrosła. Polskę zaczęła ogarniać kowalczykomania, chociaż sama zawodniczka nie lubi tak dużego szumu wokół swoje osoby. Ceni sobie spokój i prywatność.
-Córka odniosła ogromny sukces, jesteśmy z niej dumni - mówi Janina Kowalczyk, która była na większości zawodów z udziałem Justyny. -Cieszy to, że ludzie szczerze jej gratulują, żyją jej osiągnięciami. Ale lepiej by było, gdyby było mniej hałasu i rozgłosu, żeby córka spokojnie mogła robić swoje - dodaje pani Janina.
Mocna baba jestem
-Mocna baba jestem - te słowa do mnie pasują. Jestem mocna fizycznie, psychicznie też - mówi o sobie Justyna Kowalczyk. I ta siła charakteru, pracowitość i konsekwencja w dążeniu do celu z pewnością miały duży wpływ na jej ostatnie osiągnięcia. Przy każdej okazji podkreśla też rolę swojego szkoleniowca - Aleksandra Wierietielnego. -To bardzo dobry trener, świetnie potrafi mnie przygotować do sezonu, perfekcyjnie prowadzi trening wysokogórski i są tego efekty. Sam talent nie wystarczy, zawodnik musi być jeszcze dobrze prowadzony - podkreśla bohaterka ostatniego sezonu i nasza nadzieja na złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Vancouver.
-A dla mnie Justyna jest nie tylko wspaniałym sportowcem - mówi ksiądz biskup Marian Florczyk, który miał okazję poznać tę zawodniczkę na igrzyskach w Turynie.
-To również niezwykły człowiek. Nie jest nastawiona tylko na sukces w swojej dyscyplinie, dla niej ważne są też inne wartości. I za to należy ją cenić
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?