MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kambodża - Kraj piękny i tragiczny

Marzena Kądziela
Nawet kilkuletnie dzieci potrafią doskonale prowadzić łodzie.
Nawet kilkuletnie dzieci potrafią doskonale prowadzić łodzie. M. Kądziela
Smażone pająki smakują trochę jak cieniutkie frytki. Zajadam je i patrzę na buchającą radością przyrodę.
Phnom Penh - stolica Kambodzy

Phnom Penh - stolica Kambodży

Moja radość mija, gdy uświadamiam sobie, że pośród cudownej natury wciąż można spotkać miny i masowe groby sprzed zaledwie 30 lat.

Wsiadamy na łodzie motorowe i płyniemy początkowo wąską, potem coraz szerszą rzeką. Na brzegu obserwuję dzieciaki wracające ze szkoły, bardzo biedne drewniane domy na palach. Są tu szkoła, sala gimnastyczna do gry w koszykówkę, biblioteka, skromny szpital, posterunek policji. Wszystko, podobnie jak chaty, to budynki na wysokich palach. - Wioska żyje jedynie w porze suchej - opowiada przewodnik. - Od wiosny do jesieni nikt tu nie mieszka. Budynki składa się i przenosi na wyższy teren. Woda zalewa wszystko. Znad tafli rozlewiska widnieją jedynie czubki najwyższych drzew.

Przyglądam się uważniej konstrukcji domów. Na moje niebudowlane oko wystarczy je lekko pchnąć, a zwiną się, jak domki z kart.

Największe jezioro

Po godzinnym rejsie w upale i ogromnej wilgotności docieramy do jeziora Tonle Sap. To największe jezioro Półwyspu Indochińskiego zajmujące powierzchnię, w zależności od pory roku, od trzech tysięcy do trzydziestu tysięcy kilometrów kwadratowych. Z jeziorem łączy się rzeka o takiej samej nazwie oraz najdłuższa rzeka tego rejonu Azji - Mekong. W porze deszczowej, gdy nieustannie pada, a dodatkowo topnieją lody Himalajów, poziom jeziora podnosi się nawet o kilkanaście metrów. Jednak nie różnice poziomu wody były dla mnie najciekawsze. Jezioro to ogromna osada, w której żyje około 40 tysięcy ludzi. Jakim sposobem? Podobnie jak nad Mekongiem i rzeką Tonle Sap. W domach na palach, w domach - łodziach.

Łodzie, beczki i miednice

Pływamy niewidzialnymi ulicami. Obserwujemy codzienne życie wioski Chong Kneas. Tu każdy umie pływać, bo pomiędzy domami, sklepami, barami karaoke nie ma chodników ani nawet drewnianych trapów. Gdy poziom wody jest niski, można z głową wysuniętą nad powierzchnię przejść. Lepiej i szybciej jednak jest przepłynąć. Bardzo popularnymi środkami transportu "miejskiego" są różnego rodzaju łodzie. Najbardziej popularnymi wśród dzieci - metalowe miednice albo odpowiednio przycięte plastikowe beczki.

Wodne gospodarstwo

Na tarasie jednego z budynków oglądam kobiety, które wymieniają między sobą warzywa i owoce. Tuż za domem dostrzegam ogródek, zapewne dumę pani domu. Ten ogródek to drewniana tratwa przymocowana sznurem do domu. Na tratwie w doniczkach rosną kwiaty i jakaś zielenina. Pomiędzy domami z wody wystają wysokie pale. To "parkingi", przy których cumują łódki. W kolejnej chacie zza drewnianego płotka wychylają głowy świnie, w innej, w klatkach głośno gdaczą kury. Na horyzoncie strzela w górę wieża kościoła katolickiego.

Rybne zagłębie

Wszędzie suszą się sieci. Nic dziwnego, mieszkańcy miasta na wodzie, w większości pochodzenia wietnamskiego, utrzymują się głównie z rybołówstwa. Na szczęście ryb w jeziorze nie brakuje. Żyje ich tu ponad 800 gatunków. Ryby trafiają na targowiska w całej Kambodży, stanowiąc jeden z głównych składników pożywienia.

Co chwilę do naszej łodzi podpływają kobiety i dzieci. Pokazują ogromne rybne okazy, węże, garczki z zupą, gotowanym ryżem. Wyciągają ręce, przyjmują śmieszne pozy po to, byśmy zrobili im zdjęcie i dali kilka groszy.

Pomału mam dość tego wodnego harmidru, krzyków handlarzy, zaczepek pływających w miednicach dzieciaków. Na szczęście na jednej z większych tratw urządzono prostą restaurację. Kosztujemy smażonych ryb obserwowani przez czujnych pływających mieszkańców miasteczka, polujących na turystów i opuszczamy Tonle Sap.

Atrakcyjni cudzoziemcy

Turyści w Kambodży zaczęli pojawiać się kilka lat temu. Wcześniej kraj targany wojnami, a przede wszystkim chorobliwą polityką okrutnego, krwawego przywódcy Czerwonych Khmerów Pol Pota był dla obcokrajowców zamknięty. Stąd dla wielu miejscowych, szczególnie tych mieszkających poza rejonem największego kompleksu świątynnego na świecie, Angkor czy stolicą Phnom Penh, na białych ludzi patrzy z zainteresowaniem, zdziwieniem, ale i nadzieją na jakikolwiek zarobek.

Pająkowe przysmaki

Busem mkniemy na południe Kambodży. Patrzę na roztaczające się wokół zielone pola ryżowe. Podobnie jak z sąsiadującym z krajem Wietnamie, rolnicy brną w nich po kolana w wodzie. Z daleka widoczne są głównie ich okrągłe słomiane kapelusze. Zasypiam. W pewnym momencie słyszę, jak przewodnik wspomina coś o pająkach. Samochód zatrzymuje się, a ja wyrwana z drzemki otwieram szeroko oczy. Zanim postawiłam stopy na ziemi, już pod nos mam podstawianą wielką miskę, na której piętrzą się smażone pająki - przysmak tego regionu. Handlarka częstuje potrawą, mając nadzieję, że pająk posmakuje na tyle, że kupimy całą torbę. Mąż, mój towarzysz podróży, z obrzydzeniem patrzy, jak instruowana przez kucharkę odrywam pajęcze nogi, próbując na nich znaleźć jakieś mięso. Nie znajduję. Cienkie odnóża bardziej przypominają cienkie frytki bez smaku niż obiecywane przez kucharkę kraby.

Owocowe skarby

Po tej wątpliwej uczcie, już całkowicie przebudzona biegam pośród owocowych straganów. Czegóż tam nie ma! Czerwone włochate rambutany, trochę podobne do nich liczi, malutkie, grube i słodkie banany, okazałe ananasy i sterty durianów - uważanych w Azji nie tylko za wielki przysmak, ale i afrodyzjak. My, Europejczycy, zupełnie tego nie rozumiemy, bowiem duriany, w kształcie przypominające nieco gigantyczne gruszki, po rozkrojeniu cuchną niemiłosiernie. Próbowałam wielokrotnie z zatkanym nosem zjeść kawałek owocu. Niestety, ich smak również jest dla mnie nie do przyjęcia.

W hałaśliwej stolicy

Docieramy do stolicy kraju - Phnom Penh, miasta liczącego około miliona mieszkańców. Tu łączą się dwie duże rzeki - Tonle Sap i Mekong. Zaczynamy więc od spaceru po nadrzecznych bulwarach uważanych za jedne z najpiękniejszych w Azji. Zresztą największe atrakcje miasta skupione są w pobliżu, co ułatwia zwiedzanie.

Pałac Królewski, który tylko w niewielkiej części udostępniony jest turystom pochodzi z przełomu XIX i XX wieku. Dachy, mozaiki, figury kapią od złota, przeważają kolory żółty, pomarańczowy, biały. Zwiedzamy sale reprezentacyjne, bankietowe, dworskie. Oglądamy zdjęcia rodziny królewskiej. Podoba mi się ekspozycja strojów służących. Okazuje się, że królewskie pokojowe na każdy dzień tygodnia miały odzież innego koloru.

W kompleksie pałacowym znajduje się jedna z najpiękniejszych świątyń azjatyckich - Srebrna Pagoda zbudowana dla rodziny królewskiej w 1902 roku. Jej nazwa pochodzi od pięciu tysięcy srebrnych płytek, każda o wadze jednego kilograma, którymi wyłożona jest podłoga świątyni.

Zwiedzamy bogatą kolekcję sztuki khmerskiej w Muzeum Narodowym i udajemy się na spacer po ulicach stolicy. Szybko stwierdzam, że to nie dla mnie. Hałas, jaki robią motocykle, motorowery, riksze i inne dziwne pojazdy jest nie do wytrzymania. Podobnie jak woń spalanej benzyny.

Tragiczne liceum

Jednym z moich najboleśniejszych podróżniczych przeżyć jest wizyta w Muzeum Toul Sleng. Do 1975 roku w budynku mieściło się liceum. Gdy do władzy doszli Czerwoni Khmerzy, Pol Pot zamienił szkołę w największe w kraju więzienie, zwane S-21. Do końca 1978 roku więziono tu i bestialsko torturowano około 17 tysięcy kobiet, dzieci, mężczyzn. Ich zdjęcia można oglądać na ekspozycji w kilku pomieszczeniach. Jeśli więźniowie przeżyli tortury, wywożono ich kilkanaście kilometrów za miasto, do obozu, gdzie pracując umierali z głodu i wycieńczenia. Jeśli nie mogli ani umrzeć, ani pracować, strażnicy zabijali ich maczetami, oszczędzając karabinowe kule.

Okularnik to wróg!

Nasz przewodnik, 33-letni mężczyzna, przyznaje, że dopiero od niedawna ze względów emocjonalnych może tu normalnie, bez płaczu pracować. Gdy był mały, właśnie w tym więzieniu zabito jego ojca, dziadka, wujków, ciotki. On z matką uciekł gdzieś daleko na wieś. A zabijano wszystkich "wrogów ludu". Najpierw rozpisano ankietę dotyczącą umiejętności mieszkańców stolicy. Potem okazało się, że im ktoś był bardziej wykształcony, tym szybciej tracił życie. - Zresztą, wystarczyło nosić okulary, by być uznanym za intelektualistę - opowiada nasz pilot. - Zginęła prawie cała nasza inteligencja.

To było tak niedawno

Chodzę po salach lekcyjnych zmienionych na okrutne więzienie. W kilku ustawiono autentyczne "madejowe łoża". Po leżakowaniu na takim łóżku więźniowie przyznawali się ponoć do wszystkiego, czego od nich oczekiwali oprawcy. Największe wrażenie wywarły na mnie klasy podzielone na 20 cel o powierzchni metr na metr, bez drzwi. W takich celach na gołej posadzce, przykuci do ścian łańcuchami przebywali miesiącami najbardziej zatwardziali więźniowie. Z kilkunastu tysięcy przetrzymywanych tu przeżyło zaledwie kilku. Aż nie chce się wierzyć, że było to tylko 30 lat temu.

Krajobrazy w Kambodży są zniewalające, roślinność aż bucha radością życia. Niestety, w wielu prowincjach, przede wszystkim północno-wschodnich wciąż znajdują się tereny zaminowane. Zdaniem fachowców, rozminowywanie Kambodży może potrwać jeszcze kilkadziesiąt lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Kambodża - Kraj piękny i tragiczny - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie