Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katastrofa pod Smoleńskiem. Przyczyn tragedii należy jednak szukać w... Zgodny wniosek ekspertów brytyjskich, rosyjskich i polskich

Marcin GENCA
Premier Leszek Miller, który sam przeżył katastrofę śmigłowca mówi wprost: - pilot próbował wykonać to, co było niewykonalne. Z kolei zagraniczni eksperci i byli polscy piloci wojskowi wskazują na szereg błędów załogi "tupolewa".

Nowa nieznana hipoteza - To nie była próba lądowania

Nowa nieznana hipoteza - To nie była próba lądowania

Według portalu smolensk2010.pl, katastrofa była nagłym przepadnięciem samolotu z wysokości decyzji, czyli 100 metrów. Ostatni odcinek lotu: 1. 10:40:41,3 samolot osiąga 100 metrów powyżej (nastawionej przez wszystkich członków załogi na ich wysokościomierzach barycznych) wysokości pasa do lądowania. 2. Tuż przed momentem osiągnięcia wysokości decyzji dyspozytor wieży o 10:40:39,9 zgłasza “*2 na kursie i ścieżce". Oznacza to, że 2 kilometry przed początkiem pasa samolot jest dokładnie na kursie i na ścieżce zejścia. 3. Samolot leci na wysokości decyzji 100 metrów w poziomie około 600 metrów do momentu 10:40:48,7. 4. W momencie 10:40:48,7 samolot nagle rozpoczyna spadanie.

W poniedziałkowym programie "Teraz my" w telewizji TVN, były premier Leszek Miller zauważył, że na tak tragiczny finał lotu do Smoleńska złożyło się wiele przyczyn.

PRZYCZYNY W WARSZAWIE

- Wszystkie zaczynają się w Warszawie. Mam na myśli planowanie tego lotu, szkolenie pilotów, to, że praktycznie nie wyciągnięto właściwych wniosków z katastrofy CASY w Mirosławcu oraz po incydencie w Gruzji, kiedy pilota nazwano "lękliwym" - mówił były premier.

Według niego, była olbrzymia determinacja, żeby tam lądować. - Pilot próbował wykonać zadanie niewykonalne - stwierdził Leszek Miller.

CZYSTY KOKPIT

Ze stenogramami rejestratora rozmów w kabinie Tu-254 M zapoznał się Chris Yate's, brytyjski ekspert do spraw bezpieczeństwa lotów. Jak zauważył, zaskoczeniem dla niego był fakt, że załoga nie zatroszczyła się o tak zwany "sterylny kokpit". - W kabinie pilotów były osoby postronne, a przecież wiadomo, że w momencie zbliżania się do lotniska piloci i nawigator mają mnóstwo pracy. W lotnictwie cywilnym jest to surowo przestrzeganą normą. A tam było inaczej. To mogło być dodatkowym czynnikiem stresującym - stwierdził.

ZŁAMANE REGUŁY

Rosyjski ekspert Aleksander Akimienkow, pilot - oblatywacz, który spędził tysiące godzin za sterami kilkudziesięciu maszyn cywilnych i wojskowych, wskazuje na niewybaczalny błąd załogi. - Złamaniem wszelkich zasad było korzystanie z autopilota na podejściu. Gdyby sterowali ręcznie, wystarczyłoby czasu i na przejęcie sterów, i na poderwanie samolotu, i na ominięcie drzew - opowiadał. - Samolot Tu-154 ląduje praktycznie sam, o ile jest naprowadzony ręcznie na pas i ma prędkość opadania 3,5 metra/sekundę. Oni postąpili inaczej.

Zauważył również, że nie było też podziału ról w załodze i współpracy pomiędzy dowódcą a drugim pilotem. Jeden z nich powinien kontrolować parametry lotu, wówczas byłoby to dodatkowe zabezpieczenie.

ŻADNEGO ZGRANIA

Na to samo zwracał uwagę również pułkownik Stefan Gruszczyk, były dowódca eskadry Tu-154. - W tej załodze nie było żadnego zgrania. Dziwne jest to, że komendę "odchodzimy" powiedział drugi pilot, a nie dowódca. Moim zdaniem byli zaabsorbowani czym innym, pewnie wszyscy szukali ziemi - uważa.
Według niego kluczowa była też sprawa nieznajomości języka rosyjskiego i tamtejszych procedur. - Korespondencję prowadziło w sumie kilku członków załogi. Oni nie znali też rosyjskich procedur. Z zapisu rozmów wynika, że wcale nie mieli zgody na lądowanie, tylko na podejście, a to wielka różnica - twierdzi pułkownik.

Rewelacje telewizyjne - Kontrolerzy nie mówili prawdy?

Rewelacje telewizyjne - Kontrolerzy nie mówili prawdy?

Jak ustaliły "Wiadomości" Telewizji Polskiej, kontrolerzy na lotnisku w Smoleńsku chcieli zniechęcić załogę do lądowania. Podali jej zaniżone dane o widoczności. Starszy kierownik Paweł Pliusnin zeznał milicjantom, że podał załodze nieprawdziwe dane o widoczności na lotnisku. Mówił o 400 metrach, gdy wynosiła ona jeszcze 800 metrów. Tłumaczył, że chciał zniechęcić pilotów do lądowania. Taka wypowiedź znajduje się tylko w komputerowym protokole z przesłuchania. Nie ma jej w drugim, pisanym ręcznie. Drugi przesłuchiwany kontroler, Wiktor Ryżenko, przyznał, że poza nim i Pliusninem, na wieży była jeszcze trzecia osoba o nazwisku Krasnokutskij, nie wykonywała ona jednak żadnych czynności. Do tej pory nie została też przesłuchana. Teraz nawet polscy prokuratorzy nieoficjalnie przyznają, że konieczne może okazać się przesłuchanie… przesłuchujących.

MÓWI MINISTER

We wtorek minister Jerzy Miller, który kieruje pracami polskiej komisji zajmującej się okolicznościami katastrofy prezydenckiego samolotu 10 kwietnia pod Smoleńskiem, przedstawił w Senacie informację o procesie badania przyczyn tragedii.

Pytany przez senatorów o przyczyny katastrofy, odparł: - One prawdopodobnie są rozłożone tak, że część można przypisać stronie polskiej, a część rosyjskiej. Zdecydowanie odrzucił jednak sugestie, że rosyjski raport może być niepełny i nieobiektywny. - Czy Federacja Rosyjska chciałaby się ośmieszyć przed całym światem, podając raport, który jest dziurawy i pomija istotne sprawy? - pytał.

Minister przekonywał, że prezydencki samolot, odbywający międzypaństwowy lot, ma formalnie status eksterytorialnego, ale nie da się w tym kontekście zabraniać przedstawicielom obcego państwa uczestniczenia w akcji ratowniczo-gaśniczej. - Gospodarz ma obowiązek gasić pożar, szukać żywych we wraku samolotu - podkreślił.

Pytany przez senatorów Prawa i Sprawiedliwości, czemu strona polska nie zwróciła się do strony rosyjskiej o przejęcie śledztwa, Miller odpowiedział pytaniem: - Czy chcecie, aby przesłuchania rosyjskich kontrolerów odbywały się w Polsce? Gwarantujecie, że oni pojawią się w Polsce i będą zeznawać? Interesuje nas ustalenie faktów i to metodami, które są profesjonalne. Nie populizm, a profesjonalizm - podkreślił.

Podobnie Miller odpowiedział na pytanie, czemu w wieży kontroli lotów w Smoleńsku nie było 10 kwietnia polskiego kontrolera. - Gdybym zaproponował, żeby na polskim lotnisku wojskowym w czasie lądowania rosyjskiego samolotu z delegacją państwową był rosyjski kontroler, chyba uznalibyście, że powinienem pracować w innym ministerstwie - odparł szef polskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji.

NIE MAJSTROWALI

Naczelny prokurator wojskowy pułkownik Krzysztof Parulski poinformował z kolei, że rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy też pracuje na kopii czarnych skrzynek tupolewa rozbitego pod Smoleńskiem, a oryginały są w sejfie.

- Z punktu widzenia prokuratury nie ma żadnego zagrożenia mogącego wskazywać, że w te zapisy ingerowano - zapewnił Parulski senatorów. - Dbaliśmy o to, żeby interes polski był w pełni zabezpieczony i sytuacja była w pełni transparentna.

Rewelacje Leszka Millera

Rewelacje Leszka Millera

W poniedziałkowym programie "Teraz my" w telewizji TVN, były premier Leszek Miller, który przeżył już katastrofę rządowego śmigłowca uważa, że na tak tragiczny finał lotu do Smoleńska złożyło się wiele przyczyn. Wszystkie… zaczynają się w Warszawie. - Mam na myśli planowanie tego lotu, szkolenie pilotów, to, że praktycznie nie wyciągnięto właściwych wniosków z katastrofy CASY w Mirosławcu oraz po incydencie w Gruzji, kiedy pilota nazwano "lękliwym" - mówił były premier. Jego zdaniem, była olbrzymia determinacja, żeby tam lądować. - Pilot próbował wykonać zadanie niewykonalne - stwierdził Leszek Miller. Według niego, prędzej czy później wyjdzie na jaw również treść rozmowy prezydenta Kaczyńskiego z bratem, która może być też kluczowa dla wyjaśnienia sprawy.

OPINIE EKSPERTÓW

Chris Yate's, brytyjski ekspert do spraw bezpieczeństwa lotów, w programie "Teraz My!": - Zaskoczył mnie fakt, że załoga nie zatroszczyła się o tak zwany "sterylny kokpit". W kabinie pilotów były osoby postronne, a przecież wiadomo, że w momencie zbliżania się do lotniska, piloci i nawigator mają mnóstwo pracy. W lotnictwie cywilnym jest to surowo przestrzeganą normą. A tam było inaczej. To mogło być dodatkowym czynnikiem stresującym.

Aleksander Akimienkow, rosyjski ekspert, pilot oblatywacz: - Jedyne co było zrobione niewłaściwie i było złamaniem zasad, to korzystanie z autopilota na podejściu. Gdyby sterowali ręcznie, wystarczyłoby czasu i na przejęcie sterów, i na poderwanie samolotu, i na ominięcie drzew. Samolot Tu-154 ląduje praktycznie sam, o ile jest naprowadzony ręcznie na pas i ma prędkość opadania 3,5 metra/sekundę. Oni postąpili inaczej. Nie było też podziału ról w załodze i współpracy pomiędzy dowódcą a drugim pilotem. Jeden z nich powinien kontrolować parametry lotu, wówczas byłoby to dodatkowe zabezpieczenie. Trzeba było tylko lecieć w procedurze sterowania ręcznego.

Pułkownik Stefan Gruszczyk, były dowódca eskadry Tu-154: - W tej załodze nie było żadnego zgrania. Dziwne jest to, że komendę "odchodzimy" powiedział drugi pilot, a nie dowódca. Moim zdaniem byli zaabsorbowani czym innym, pewnie szukali ziemi. A wystarczyło od wysokości decyzji przejść na drugi krąg. Druga sprawa to uległość wobec gości w kabinie. Kiedy ja latałem, żaden generał nigdy u mnie nie był. Trzecia rzecz to nieznajomość języka (korespondencję prowadziło kilka osób) i rosyjskich procedur: oni przecież nie mieli zgody na lądowanie, tylko na podejście.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Katastrofa pod Smoleńskiem. Przyczyn tragedii należy jednak szukać w... Zgodny wniosek ekspertów brytyjskich, rosyjskich i polskich - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie