MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Lucjusz Nadbereżny, nowo wybrany prezydent Stalowej Woli: W moje zwycięstwo wierzyli tylko nieliczni [WYWIAD, ZDJĘCIA]

Bartosz Michalak, facebook.com/bartosz.michalak1991
Nadbereżny pragnie wychowywać swoich synów w poczuciu patriotyzmu i miłości do Polski.
Nadbereżny pragnie wychowywać swoich synów w poczuciu patriotyzmu i miłości do Polski.
W miniony poniedziałek został ogłoszony nowym włodarzem Stalowej Woli. Tym samym, jako 29-latek, stał się zarówno najmłodszym prezydentem w Polsce, a także w historii "Hutniczego Grodu". Lucjusz Nadbereżny w długiej i szczerej rozmowie zdradził nam kulisy swojego życia.

Lucjusz Nadbereżny

Rodzina dla nowego prezydenta Stalowej Woli ma fundamentalne znaczenie.
Rodzina dla nowego prezydenta Stalowej Woli ma fundamentalne znaczenie.

Rodzina dla nowego prezydenta Stalowej Woli ma fundamentalne znaczenie.

Lucjusz Nadbereżny

- urodził się 21 maja 1985 roku w Stalowej Woli. Ukończył miejscowe Liceum Ogólnokształcące im. KEN. W 2004 roku, po ukończeniu szkoły średniej, rozpoczął i skończył magisterskie studia politologiczne na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Następnie w 2006 roku rozpoczął i skończył drugie magisterskie studia prawnicze na oddziale Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w Stalowej Woli. Otrzymując mandat radnego, w wieku 21 lat stał się najmłodszym członkiem Rady Miejskiej w historii Stalowej Woli. Był przewodniczącym Klubu Radnych Prawa i Sprawiedliwości w Radzie Miejskiej. Od 2006 roku jest członkiem partii Prawo i Sprawiedliwość, przewodniczącym zarządu władz miejskich PiS oraz delegatem na Kongres Prawa i Sprawiedliwości. Pracował na stanowisku dyrektora biura senatorskiego Janiny Sagatowskiej w Stalowej Woli, koordynując pracę siedmiu biur terenowych w powiecie stalowowolskim, niżańskim, tarnobrzeskim oraz leżajskim. W latach 2007-2011 pracował na stanowisku dyrektora biura poselskiego Antoniego Błądka. Przez 11 miesięcy zajmował stanowisko dyrektora Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Tarnobrzegu. W maju tego roku został dyrektorem departamentu administracyjno-prawnego w Urzędzie Marszałkowskim w Rzeszowie. Ma żonę Aleksandrę i dwóch synów: 4-letniego Miłosza, a także 6-miesięcznego Gabriela.

Zastanawiałem się przed spotkaniem z Panem, jak pokierować tę rozmowę. Z jednej strony jeszcze nie czas na zadawanie Panu pytań: "Gdzie są nowe miejsca pracy?", ale z drugiej, także nie czas na tak zwane lizanie się po…

Możemy rozmawiać na każdy temat. Tak naprawdę prezydentem zostanę ogłoszony oficjalnie dopiero w przyszłym tygodniu. Na razie jestem elektem. Nie zmienia to faktu, że już dzisiaj wiem, na czym skupię się najbardziej podczas ostatnich tygodni 2014 roku. Podstawa to przeprojektowanie budżetu, jaki zostawił mój poprzednik. Budżetu, który od wielu lat był oderwany od rzeczywistości naszej społeczności. Teraz nie czas na świętowanie, tylko na ciężką pracę. Bloków, stadionu czy żłobka nie wybuduje się w trzy tygodnie, ale starania o pozyskanie środków na te inwestycje można rozpocząć od zaraz.

Przypuszczam, że mieszkańcy chcieliby poznać Lucjusza Nadbereżnego trochę "od kuchni".

Moje życie w ostatnich tygodniach i miesiącach wyglądało bardzo pracowicie. Maksymalnie spałem po pięć godzin na dobę. Telewizję ostatni raz oglądałem ponad rok temu. Moje życie jeszcze bardziej nabrało tempa, kiedy zostałem oficjalnym kandydatem na prezydenta Stalowej Woli. Szczególnie, że zdecydowałem się na "kampanię chodnikową". Tym samym dałem ludziom okazję, aby czasami wręcz wykrzyczeli mi prosto w twarz swoje zarzuty wobec mojej kandydatury. To była naprawdę niezwykła lekcja pokory, ale moim zdaniem jedyna, słuszna droga do zwycięstwa w wyborach. Do takiej kampanii, jaką ja zastosowałem trzeba mieć dużo odwagi i cierpliwości. Szczególnie, jeśli ktoś wyzywa cię od najgorszych, a ty musisz szczerze chcieć znaleźć kompromis z tym człowiekiem.

Moje życie dzieli się na dwa obszary: rodzina i praca. Mam wspaniałą żonę, dwóch wspaniałych synów i każdą wolną chwilę spędzam pod ich dyktando. Oglądanie bajek, chodzenie na plac zabaw czy czytanie książek dla dzieci - nie są mi obce. Mam nadzieję, że tego czasu dla swojej rodziny będę miał trochę więcej, bo ostatnio w domu bywałem rzadko…

W takim razie, żeby uniknąć głupkowatych pytań o Pana hobby z przeszłości, chciałbym dowiedzieć się czy Pańska żona czyta… internetowe komentarze pod artykułami o Panu?

Tak, czyta. Miniona kampania wyborcza była trudnym okresem. Artykułów na mój temat nie brakowało. Często również tych nieprawdziwych, które specjalnie kreowały mnie na "krzykacza", który za wszelką cenę pcha się do władzy. Przez to aktywność pewnych środowisk była zdecydowanie zwiększona. Na szczęście zarówno Ola, jak również moi rodzice, chyba już przyzwyczaili się do krytyki, która nierzadko "wzbogacona" jest słowami nienawiści. Od 21. roku życia pełniłem funkcję radnego. Te osiem lat całkiem skutecznie zahartowały moich najbliższych.

Pocztówka z przeszłości. Lucjusz Nadbereżny w dzieciństwie.
Pocztówka z przeszłości. Lucjusz Nadbereżny w dzieciństwie.

Pocztówka z przeszłości. Lucjusz Nadbereżny w dzieciństwie.

Był taki moment podczas kampanii wyborczej, w którym ktoś ze swoją krytyką wobec Pana posunąłby się o ten jeden krok za daleko?

Wiele było takich momentów, o których nie chciałbym jednak publicznie dużo mówić. Powiem tylko tyle, że najbardziej bolesne są niesprawiedliwe ataki ludzi skierowane pod adresem nie moim, tylko moich najbliższych. To są ciosy poniżej pasa!

Każde negatywne wydarzenie, dotyczące bezpośrednio mnie, dodawało mi sił podczas ostatnich tygodni. Czy to ktoś zwyzywał mnie na mieście, czy zrobił sondaż, w którym Andrzej Szlęzak miał 70-procentowe poparcie mieszkańców. Jestem wdzięczny ludziom, którzy myśląc, że rzucają mi kłody pod nogi, tak naprawdę wzbudzali we mnie jeszcze większą chęć walki o prezydenturę.

Ile mniej więcej osób szczerze wierzyło w Pana wygraną w wyborach prezydenckich?

Bardzo niewiele osób, nawet tych które pełnią funkcje polityczne. Mam tu na myśli również środowisko związane z Prawem i Sprawiedliwością. Z wąskiego grona chciałbym wyróżnić senator Janinę Sagatowską, która uparcie powtarzała mi, że sprawię niespodziankę w tych wyborach. Oczywiście nie zapominam o żonie, a także rodzicach. Nawet mój syn Miłosz, kiedy w niedzielę szliśmy głosować, dumnie powtarzał: "Będziemy głosować na Lucka" (uśmiech).

Prawda jest taka, że moja żona przez ostatnie tygodnie całkowicie przejęła kontrolę nad domem. Wiem, że to ciężka praca zajmować się dwójką małych dzieci, przy okazji dbając o ład w całym mieszkaniu. Tym bardziej jestem wdzięczny Oli za to, jak dobrą i opiekuńczą jest kobietą.

Nie wierzę, że w pewnym momencie Pana żona nie powiedziała: "Lucek, mam gdzieś Twoje wybory. Masz wracać do domu".

To nie były moje wybory, tylko nasze. Przed podjęciem decyzji w ich starcie uprzedziłem żonę, jak to wszystko może wyglądać. Ile godzin będę spędzał poza domem, ile słów krytyki pojawi się pod naszym adresem. Wspólnie zdecydowaliśmy, że damy sobie radę. Jesteśmy normalnym małżeństwem, więc to oczywiste, że czasami podnosimy sobie wzajemnie ciśnienie. Ślub wzięliśmy pięć lat temu. Konkretnych kłótni w czasie kampanii wyborczej jednak nie było. Tak naprawdę nie było nawet czasu na jakiekolwiek sprzeczki, ale i również na świętowanie zwycięstwa. Od niedzieli do wtorku nie spałem ani jednej godziny, ponieważ ciągle trwało zliczanie głosów.

Zmieniamy na chwilę temat. Słusznie odnoszę wrażenie, że z wiadomych względów przybyło Panu "przyjaciół" w ostatnich dniach?

Nie jestem człowiekiem, który po odniesieniu sukcesu pogardliwie spogląda na tych, którzy teraz gratulują, a wcześniej niekiedy drwili z mojej działalności. Zamiast się obrażać, wolę wprowadzić nowy standard samorządu. Jestem jednak świadomy, które osoby włożyły najwięcej serca w moją kampanię, na wsparcie których osób mogłem liczyć najbardziej, kiedy mój udział w wyborach był traktowany zupełnie niepoważnie.

Na jakiej podstawie wyciąga Pan taki wniosek, że Pana start w wyborach traktowany był pół żartem, pół serio?

Choćby po znikomym zainteresowaniu mediów sześcioma konferencjami, organizowanymi przez mój sztab wyborczy. Szum medialny robił się wokół jednego zniszczonego bilbordu pana Szlęzaka. Ja zdecydowałem się, że moja kampania wyborcza nie będzie kampanią nienawiści. I tak było, mimo że z ust pana Szlęzaka słyszałem na swój temat takie określenia, jak: błazen czy chłystek. Niektórzy pewnie stwierdzili, że skoro Nadbereżny nie chce nikogo atakować, to nie ma już żadnych szans.

Rozśmieszyła mnie sytuacja, kiedy powiedziałem, że moją polityczną walkę z Andrzej Szlęzakiem można porównać do biblijnego pojedynku Dawida z Goliatem. Pojawiły się wtedy opinie, że sam nie wierzę w swój sukces i się poddaję. Zacząłem sobie zadawać pytanie, czy niektórzy nie znają finału tej przypowieści, bo dobrze wiemy, jak nieoczekiwanie Dawid pokonał w końcu faworyzowanego Goliata. Najważniejsze, że wyborcy potraktowali mój program wyborczy poważnie. W końcu to mieszkańcy wybierają prezydenta, a nie funkcjonariusze.

Miał już Pan telefony typu: "Lucjusz, pamiętasz mnie? Siedzieliśmy kiedyś w jednej ławce na dwóch lekcjach matematyki. Pomógłbyś mi znaleźć robotę"?

Zdarzyły się takie rozmowy, ale jednoznacznie odrzucałem tego typu propozycje. Jak wiadomo sytuacja na naszym rynku pracy jest bardzo kiepska. Pomoc kilku znajomym w znalezieniu pracy, byłaby swego rodzaju próżnym podbudowaniem swojego ego. Moim celem jest ogólne zwalczanie bezrobocia w mieście, a nie wspieranie tylko i wyłącznie swoich znajomych. Nawet, jeśli rozumiem ich ciężką sytuację życiową, to nie mogę pozwalać sobie na takie "prywaty".

Bezcenna pamiątka ze spotkania ze Świętym Janem Pawłem II.
Bezcenna pamiątka ze spotkania ze Świętym Janem Pawłem II.

Bezcenna pamiątka ze spotkania ze Świętym Janem Pawłem II.

Złośliwi mówią, że skoro Nadbereżny jako dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Tarnobrzegu pracował 11 miesięcy, jako dyrektor Departamentu Administracyjno-Prawnego w Urzędzie Marszałkowskim w Rzeszowie 5 miesięcy, to prezydentem Stalowej Woli w najlepszych okolicznościach będzie do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych.

To byłoby z mojej strony niepoważne i nieodpowiedzialne zachowanie. Podpisałem z mieszkańcami naszego miasta co najmniej czteroletni kontrakt. Ludzie mi zaufali. Mimo, że wyborcza frekwencja w Stalowej Woli nie była wysoka, otrzymałem 12005 głosów! To dla mnie olbrzymie wyróżnienie. Przez najbliższe cztery lata będę pracował tylko i wyłącznie dla Stalowej Woli.

Nie czuje Pan presji z tego względu? Nie boi się Pan, że ludzie wiążą z Pana prezydenturą zbyt duże nadzieje? Słyszałem na przykład głosy kibiców, którzy planują już grę piłkarzy "Stalówki" w ekstraklasie…

Życzę im tego z całego serca. Wszyscy tworzymy Stalową Wolę. Zarówno ludzie, którzy mają zdolności artystyczne, jak również sportowcy, którzy reprezentują nas w całej Polsce. Mieszkańcy byli proszeni o zachowanie mojego programu wyborczego, by za cztery lata mogli mnie z niego rozliczyć. Tego się trzymajmy.

Kim Pan chciał zostać, kiedy chodził do przedszkola? Prezydentem?

Księdzem.

Piszemy to?

Dlaczego nie? Bo nieprzychylni mi ludzie zaczną mówić, że za moich rządów w mieście powstawać będą tylko nowe Kościoły? Nie wstydzę się swojej wiary. Nie chodzi o to, żeby sztucznie obnosić się religijnością, lecz bez odważnie mówić o własnych przekonaniach.

Byłem bardzo energicznym dzieckiem. Od najmłodszych lat lubiłem wiedzieć i mieć wpływ na to, co dzieje się wokół mnie. Księdzem nie zostałem, ale został nim mój brat. Zakładam, że tak było nam pisane (uśmiech). Jestem dumny z takiego obrotu sprawy.

Trochę poszperałem na Pana portalu społecznościowym i znalazłem zdjęcie, którego osobiście bardzo Panu zazdroszczę. Mam na myśli to z Janem Pawłem II.

To był 2004 rok. Byłem po maturze i za bardzo nie wiedziałem, jak pokierować swoim życiem. Zastanawiałem się nad wyborem kierunku studiów. Mój wujek, aktualnie biskup diecezji Charków - Zaporożec na Ukrainie, umożliwił mi wyjazd do Watykanu na Mszę Świętą w prywatnej kaplicy odprawianą przez Papieża Polaka.

Dzień Dziecka w stalowowolskim Urzędzie Miasta. Były radny zaprosił młodych mieszkańców Stalowej Woli do prezydium.
Dzień Dziecka w stalowowolskim Urzędzie Miasta. Były radny zaprosił młodych mieszkańców Stalowej Woli do prezydium.

Dzień Dziecka w stalowowolskim Urzędzie Miasta. Były radny zaprosił młodych mieszkańców Stalowej Woli do prezydium.

Jak mi Pan powie, że Święty Jan Paweł II powiedział Panu na ucho: "Synu, idź w politykę", to mam "hit".

(uśmiech) Dostałem błogosławieństwo, wróciłem do Polski pełni nadziei i wiary we własne możliwości. To ważne, żeby młody człowiek nie czuł się bezsilny. Podam taki przykład, jak zaproszono mnie, a także kilku innych młodych kandydatów na włodarzy miast i gmin, przed wyborami, do studia stacji telewizyjnej "TVP Info". Prowadząca rozmowę dziennikarka za wszelką cenę chciała udowodnić nam, że wszyscy nie mamy pojęcia o życiu. Nie znała żadnego z nas, ale każdemu zdążyła przyczepić łatkę "karierowicza", który tylko się ośmiesza startując w wyborach. To przykre, że w naszym kraju młodych ludzi z marzeniami traktuje się w taki sposób. Czas to zmienić.

Co Pan sądzi o ostatnich wyborach samorządowych. Ten rewelacyjny wynik PSL-u, to jakiś błąd w liczeniu głosów, czy efekt wysokiej oglądalności programu "Rolnik Szuka Żony"?

Przede wszystkim Polskie Stronnictwo Ludowe wylosowało pierwszą stronę na "książeczkach" do głosowania. Ludzie z marszu, zakreślając wcześniej swojego kandydata na włodarza, radnego miasta lub gminy, a także radnego powiatu, zakreślali na pierwszej stronie zestawienia kandydatów do sejmików wojewódzkich. Tymi kandydatami byli przedstawiciele PSL-u. Słyszałem od znajomego o sytuacji, kiedy starsza pani prosiła komisję o drugi zestaw do głosowania, bo zrobiła tak, jak mówię. Wiadomo, że takiego zestawu nie mogła już otrzymać, więc wrzuciła to, co zakreśliła. Wiele głosów było nieważnych, bo wyborcy z rozpędu wybierali po jednym kandydacie do sejmików z każdej partii. W skali ogólnopolskiej skończyło to się tak, a nie inaczej.

Dużo osób martwi się o swoje dotychczasowe stanowiska pracy. Zmiana władzy często oznacza czystki na przykład w spółkach miejskich.

Na pewno będzie weryfikacja pracy wielu ludzi, ale nie mam zamiaru zaczynać swojej prezydentury od takich spraw. Podobnie zresztą, jak na funkcję wiceprezydenta będzie z czasem organizowany niezależny konkurs, tak samo pracownicy urzędu miasta czy spółek miejskich, którzy dotychczas dobrze wykonywali swoje obowiązki, mogą spać spokojnie. Chciałbym w końcu zakończyć temat związany ze zbyt wysokimi opłatami komunalnymi, które mieszkańcy za czasów prezydentury Andrzeja Szlęzaka musieli płacić.

Rozmawiamy już trochę i Pana telefon dzwonić nie przestaje. Jarosław Kaczyński także telefonował? Wbrew pozorom pytam poważnie.

Po wyborach nie miałem jeszcze okazji rozmawiać z prezesem Kaczyńskim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie