MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Małaszyński: Irokez to powrót do normalności

Kuba Zajkowski
Paweł Małaszyński z żoną Joanną
Paweł Małaszyński z żoną Joanną
Ulubieniec publiczności Paweł Małaszyński aktualnie odpoczywa od planów filmowych.

Zakończył zdjęcia do drugiej serii TVN-owskiego serialu "Twarzą w twarz" i czeka na decyzję w sprawie kontynuacji tej produkcji. Pochłania go praca w teatrze i obowiązki rodzinne.

- Irokez, którego masz teraz na głowie, powstał na po-trzeby tej roli?
- Nie. Po prostu miałem ochotę wrócić do normalności (śmiech). Mogłem sobie pozwolić na taką fryzurę, bo nie przeszkadza mi w te-atrze i akurat nie mam zdjęć do żadnego filmu czy serialu.

- Jak oceniasz finał drugiej serii "Twarzą w twarz"?
- Widzowie, którzy spodziewali się happy endu, jak w pierwszej części serialu, gdzie Wiktorowi udało się zażegnać niebezpieczeństwo i oczyścić ze wszystkich zarzutów, mogą być zawiedzeni. Tym razem nie było uśmiechów na twarzach głównych bohaterów i pozytywnego zakończenia. Rodzina Waszaków pożegnała się z fanami serialu w dramatycznych okolicznościach.

- Wszystko wyjaśni się w trzeciej części serialu?
- Zostawiliśmy uchyloną furtkę, a nawet wielką bramę do kolejnych odcinków (śmiech). Jeśli powstaną, co zależy od decyzji producentów i szefów telewizji TVN, będą kontynuacją historii, którą widzowie poznali w drugiej części serialu. W końcu losy Waszaków muszą zostać wyjaśnione! To jednak żadna sensacja, bo serial od początku był pomyślany jako trylogia.
- Która scena drugiej odsłony "Twarzą w twarz" sprawiła ci najwięcej kłopotów?
- Wszystkie, gdzie razem z Magdą Walach graliśmy zrozpaczonych rodziców, którym uprowadzono dziecko. Najbardziej zapamiętałem tę z drugiego odcinka, gdy Wiktor dowiaduje się, że jego żona w pewien sposób przyczyniła się do porwania Tomka (Mikołaj Jasiński). Pracowaliśmy nad nią wiele godzin, bo bardzo nam zależało, żeby nie przekroczyć granicy między wiarygodnością i śmiesznością. To nie było proste. Zresztą, co często powtarzam, w moim zawodzie nie ma łatwych scen.

- Jesteś zadowolony z efektów, jakie zobaczyłeś na ekranie?
- Zmontowałbym tę scenę inaczej. To chyba zboczenie zawodowe (śmiech).

- Legendą obrosły kontuzje, których nabawiłeś się na planie pierwszej części serialu. Jak było tym razem?
- Znacznie lepiej. Gwoździem programu zdjęć do pierwszej serii był wypadek samochodowy z moim udziałem. Teraz nie było tak niebezpiecznie. Podczas nagrywania scen akcji dwa razy skręciłem nogę. To wszystko.

- Konieczna była przerwa w zdjęciach, czy dałeś radę grać?
- Przez tydzień musiałem się oszczędzać, ale cały czas pracowałem na planie. Zmienił się tylko grafik scen. Zamiast dynamicznych, przez kilka dni robiliśmy tylko statyczne, gdzie najwyżej przechadzałem się po domu. Było trochę nerwów, bo - jak to na planie serialu - brakowało nam czasu, ale ostatecznie zrealizowaliśmy wszystko zgodnie z założeniami.

- Teraz pewnie leżysz do góry brzuchem i odpoczywasz?
- Nie ma nawet o tym mowy! Odkąd skończyłem zdjęcia do "Twarzą w twarz", czyli mniej więcej od miesiąca, intensywnie pracuję nad nową sztuką w Teatrze Kwadrat. To będzie spektakl pod tytułem "Berek" na podstawie powieści Marcina Szczygielskiego w reżyserii Andrzeja Rozhina, który opowiada historię dwójki skonfliktowanych sąsiadów. Ewa Kasprzyk zagra zagorzałą katoliczkę, a ja - homoseksualistę.

- Widzowie Teatru Kwadrat nie są przyzwyczajeni do takiego repertuaru…
- Rzeczywiście, to coś nowego i krok do przodu. Dotychczas specjalizowaliśmy się w farsach, a to będzie komediodramat. Oprócz warstwy humorystycznej, w "Berku" pojawią się również rozważania o religii, homoseksualizmie i anoreksji. Mamy nadzieję, że nasza sztuka nie tylko rozśmieszy, ale i zmusi naszych widzów do refleksji

- Czy twój nowy teatralny bohater i Figo z miniserialu "Figo Fago", którego mogą oglądać widzowie "Szymon Majewski Show", oprócz tego, że są gejami, mają jakieś wspólne cechy?
- Sztuka "Berek" ma poważną wymowę, a "Figo Fago" należy traktować w kategoriach żartu. Dlatego jakiekolwiek porównania tych bohaterów nie mają racji bytu. To kompletnie inne postaci.

- Praca w teatrze jest mało intratnym, a bardzo wymagającym i czasochłonnym zajęciem. Po co ci to?
- W szkole uczyłem się, jak grać na scenie, a nie przed kamerą. Uwielbiam występować przed publicznością i pracować nad kolejnymi spektaklami. Przez trzy, cztery miesiące spotykamy się codziennie i wydobywamy z naszych bohaterów kolejne emocje, poznajemy ich motywacje i relacje z otoczeniem. To świetne zajęcie, z którego nigdy nie zrezygnuję. Mam to szczęście, że równolegle mogę realizować się także w kinie i telewizji.

- To prawda, że na spektakle z twoim udziałem przychodzi coraz więcej osób?
- Nie sprawdzałem w kasie, jak sprzedają się bilety, ale coś w tym jest (śmiech). I nie chodzi tylko o mnie. Ludzie chcą zobaczyć na scenie aktorki i aktorów, których znają z telewizji czy kina. Dzięki temu coraz więcej osób przekonuje się do teatru. Jest się z czego cieszyć.

- Na czym jeszcze, oprócz pracy nad kolejną sztuką, upływa ci teraz czas?
- Nie mogę się porządnie wyspać i poleniuchować w łóżku, bo codziennie rano mam próby. Jadę do teatru na 10 i spędzam tam kilka godzin. Wolne mam wieczory, gdy akurat nie gramy spektaklu, a także soboty i niedziele. To czas dla rodziny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Małaszyński: Irokez to powrót do normalności - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie