Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Karbarz, legenda polskiej siatkówki bez tajemnic o swoich studiach, karierze, życiu i nowym trenerze reprezentacji

Bartosz MICHALAK
Marek Karbarz - wychowanek Stali Stalowa Wola (numer 12) dzięki między innymi kapitalnej grze w reprezentacji został legendą polskiej siatkówki.
Marek Karbarz - wychowanek Stali Stalowa Wola (numer 12) dzięki między innymi kapitalnej grze w reprezentacji został legendą polskiej siatkówki.
Wywodzi się z Charzewic, karierę rozpoczynał w Stali Stalowa Wola. Zrobił wielką karierę a dziś też należy do najważniejszych postaci w polskiej siatkówce.

Marek Karbarz

Legendarna drużyna siatkarzy Resovii Rzeszów. Marek Karbarz stoi  drugi z lewej – z numerem 7

Legendarna drużyna siatkarzy Resovii Rzeszów. Marek Karbarz stoi drugi z lewej – z numerem 7

Legendarna drużyna siatkarzy Resovii Rzeszów. Marek Karbarz stoi drugi z lewej - z numerem 7

Marek Karbarz

Urodził się 22 lipca 1950 roku w Charzewicach - legendarny polski siatkarz, fundament "złotej drużyny" Świętej Pamięci Huberta Wagnera, trener, mistrz świata i mistrz olimpijski. Absolwent Politechniki Rzeszowskiej (1977), gdzie otrzymał tytuł inżyniera budowlanego. W siatkówkę nauczył się grać w Liceum Ogólnokształcącym imienia Stanisława Staszica w Stalowej Woli. W wieku 16 lat został zauważony przez trenera Stali Stalowa Wola Antoniego Krzemińskiego. Zachęcony do regularnego uprawiania siatkówki, został zawodnikiem III-ligowej Stali, z którą zdołał awansować do II ligi. Od 1968 roku został zawodnikiem Resovii Rzeszów, a po kilku sezonach Hutnika "Nowa Huta" Kraków (1966-1984). Największe sukcesy klubowe osiągnął przede wszystkim z Resovią: 4 tytuły Mistrza Polski (1971, 1972, 1974, 1975), 3 wicemistrzostwa: 1973 - Resovia, 1978, 1979 - Hutnik, 2 brązowe medale Mistrzostw Polski (1970, 1977) i Puchar Polski (1975) oraz finał Pucharu Europy Mistrzów Krajowych w sezonie 1972/73 (drugie miejsce) i trzecią lokatę w Pucharze Europejskich Zdobywców Pucharów (1973/74). Najlepszy polski siatkarz według Przeglądu Sportowego w 1978 roku. 218-krotny reprezentant Polski (1969-1979), był współtwórcą dwóch największych sukcesów drużyny narodowej w Meksyku i Montrealu. Idealny wykonawca "podwójnej krótkiej", potrafił również doskonale blokować ataki rywali. Mistrz Świata z Meksyku (1974) i Mistrz Olimpijski z Montrealu (1976). Srebrny medalista Mistrzostw Europy z Helsinek (1977) i finalista tej imprezy z Mediolanu (1971). Uczestnik Pucharu Świata w Tokio - 1977 (4 miejsce); finalista Mistrzostw Świata z Rzymu - 1978 (8 miejsce) oraz z Sofii - 1970 (5 miejsce). Po zakończeniu kariery reprezentacyjnej zawodnik francuskiego zespołu Arago Sete, a potem trener we Francji w latach 1980-1998 (Bordeaux, Saint-Nazaire i Martigues). Po powrocie do kraju trener Płomienia Sosnowiec i Resovii Rzeszów, której w kolejnych latach pełnił rolę dyrektora sportowego, a także wiceprezesa. Zasłużony Mistrz Sportu, odznaczony między innymi dwukrotnie złotym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe i Złotym Krzyżem Zasługi. Ma żonę Michalinę i dwoje dzieci: Filipa i Annę.

Urodził się i wychował w Charzewicach. Za namową Świętej Pamięci trenera Antoniego Krzemińskiego trafił jako nastolatek do Stali Stalowa Wola. Kto by się wówczas spodziewał, że wychowanek Stalówki zostanie legendą polskiej siatkówki?

W młodości oprócz czasu poświęcanego na sport znalazł również czas i motywację na zdobycie bardzo solidnego wykształcenia. Przez 18 lat grał, a następnie był trenerem drużyn także we Francji. Marek Karbarz - wychowanek Stalówki, legendarny siatkarz Resovii Rzeszów i reprezentacji Polski w długiej rozmowie opowiedział nam o swoim życiu.

Bartosz Michalak: - Inżynier budowalny - tytuł jaki zdobył Pan na Politechnice Rzeszowskiej. Chciało się Panu użerać z tymi wszystkim profesorami na uczelni, skoro już jako 21-latek był Pan Mistrzem Polski oraz reprezentantem kraju?
Marek Garbarz: - Wiesz, to były trochę inne czasy niż teraz. Nikt nie myślał o siatkówce jak o zawodzie. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że postąpiłem bardzo dojrzale kończąc te studia. I taka o mnie jest chyba prawda, że bardzo szybko stałem się dojrzałym człowiekiem. Oczywiście, jak każdy nastolatek zdarzały mi się różne wyskoki, ale na szczęście o priorytetach nigdy nie zapominałem (uśmiech). Szczególnie, że kiedy ja zaczynałem grać w siatkówkę medycyna nie była tak rozwinięta jak dzisiaj. Moim zdaniem każdy sportowiec musi mieć w podświadomości czarną myśl, że jeśli przydarzy mu się jakiś ciężki uraz, który zaprzepaści mu karierę, to coś będzie musiał robić w życiu. A ci profesorowie to nie byli znowu tacy straszni (uśmiech). Jako zawodnik mistrzowskiej Resovii mogłem od czasu do czasu liczyć u nich na tak zwane taryfy ulgowe.

Jak Pan ocenia zatrudnienie Stephana Antigi na selekcjonera reprezentacji Polski? Dla wielu siatkarzy do niedawna dobry kolega, od teraz Pan trener…
To nie do końca musi stanowić problem. Ja razem z kolegami do Świętej Pamięci trenera Wagnera mówiliśmy po imieniu, bo też razem graliśmy. Ten dystans pomiędzy nami nie był tak widoczny. Oczywiście wszystko zmieniało się podczas meczów. Hubertowi (drugie imię Jerzego Wagnera) ciężko było podskoczyć (uśmiech). Musisz zrozumieć, że siatkówka to zupełnie inny sport niż na przykład piłka nożna. Wiem, że Stephan nigdy w życiu nie pracował jako trener, ale trzeba przyznać, że był wybitnym zawodnikiem. Sezon zakończył właśnie zdobytym Mistrzostwem Polski ze Skrą Bełchatów. On nie musi być selekcjonerem jak chociażby Adam Nawałka. Kręg potencjalnych reprezentantów Polski w siatkówce nie jest znowu aż taki duży. Powiem tak: jeśli Antiga będzie choć w połowie tak dobrym trenerem jakim był zawodnikiem to o rezultaty kadry możemy być spokojni. Poza tym bierz pod uwagę, że pewniakiem do gry w drużynie narodowej od kiedy Antiga został powołany na trenera jest teraz Mariusz Wlazły. Tym samym jeszcze bardziej wzrośnie konkurencja w drużynie. Bartman, Wlazły, Kurek - będziemy mieć kim atakować podczas zbliżających się mistrzostw.

Bardzo dokładnie przemaglowałem Pańskie "sportowe CV". Jedyna rzecz jaka się Panu nie do końca udała to chyba praca trenerska w Polsce. Jakby się Pan do tego odniósł?
Na własne życzenie zrezygnowałem z trenerki. Po powrocie z Francji pracowałem w Sosnowcu i Rzeszowie. I to właśnie Resovia zaproponowała mi objęcie stanowiska dyrektora sportowego, a następnie wiceprezesa. Moim celem było sprawić, by klub wrócił do swojego dawnego blasku. Nieskromnie przyznam, że mi się to udało. Ku zaskoczeniu bardzo przypadła mi do gustu taka organizacyjna funkcja (uśmiech).

Co udało się Panu "załatwić" na nazwisko Karbarz?
(śmiech) Ciekawe pytanie. Jestem Resoviakiem z krwi i kości, dlatego łatwiej było mi przekonać czy to władze miasta czy pojedynczych sponsorów, żeby w klubie zainwestowali swoje pieniądze. Z rzeszowskim klubem zdobyłem wszystko co można było w polskiej siatkówce. Używanie słowa "załatwić" jest trochę niestosowne. Ludzie szczególnie w dzisiejszych czasach nie lubią takiego określenia. Mi to określenie od razu kojarzy się z polityką. Tam wiecznie coś się "załatwia". Resovia miała jasny plan. Mieć w swoich szeregach ludzi, którzy osiągali z nią największe sukcesy, a następnie krok po kroku odbudowywać swoją sportową pozycję. Dzisiaj Resovia to nie tylko drużyna seniorów. Szkolimy ponad 300 młodych adeptów siatkówki. Każdy z nich marzy, by za jakiś czas znaleźć się w pierwszej drużynie. W taki sposób ten mechanizm się ciągle sam nakręca.

Wspomniał Pan wcześniej o kontuzjach, które każdy sportowiec powinien wliczać w tak zwane ryzyko zawodowe. Jakie konkretnie Panu przytrafiły się urazy?
(uśmiech) Do dzisiaj pamiętam nawet lata w jakich się one zdarzyły. W 1978 roku musiałem w końcu poddać się operacji na kręgosłup, ponieważ gra na środkach przeciwbólowych na dłuższą metę nie ma sensu. Kontuzja, która praktycznie skończyła moją karierę miała miejsce w 6 lat później. Doznałem bardzo skomplikowanego skręcenia kostki. Moja głupota polegała na tym, że za szybko chciałem wrócić na boisko…

Jak często odwiedza Pan rodzinne strony?
W Stalowej Woli mieszka moje rodzeństwo. Siostra i brat. Nie ukrywam jednak, że przez mój prawie 20-letni pobyt we Francji straciłem kontakt z wieloma znajomymi. Obecnie pracuję w radzie nadzorczej Polskiej Ligi Siatkówki i w wydziale szkolenia. Nie chcę jednak powtarzać banalnego zwrotu: "Nie mam czasu na odwiedzanie swoich dawnych znajomych". Wolę się przyznać, że trochę jestem leniwy. Przywykłem do życia w Rzeszowie, a w rodzinne strony głównie wracam przy okazji różnych świąt bądź długich weekendów.

Jak Pan sobie poradził z przeprowadzką do Francji? Mam na myśli chociażby barierę językową, którą musiał Pan jakoś przełamać.
Całkiem nieźle mówiłem po angielsku, dlatego nie miałem problemów z komunikacją. Poza tym dość szybko nauczyłem się francuskiego, a co najważniejsze do tego kraju wyjechałem ze swoją żoną i synkiem. Córka Ania urodziła się już we Francji.Warunki finansowe były dużo lepsze od tych, które mogłem mieć w kraju. W latach 80. o taki wyjazd nie było łatwo. Razem z żoną byliśmy bardzo ciekawi świata i kiedy pojawiła się taka okazja grzechem byłoby z niej nie skorzystać. O walorach życia we Francji więcej powiedziałaby ci moja żona (uśmiech). Kobiety są bardziej wrażliwe na piękno…

Marek Karbarz w sportowym środowisku uważany jest za autorytet.

Marek Karbarz w sportowym środowisku uważany jest za autorytet.

Marek Karbarz w sportowym środowisku uważany jest za autorytet.

W siatkówce zdobył Pan praktycznie wszystko. Łącznie ze złotym medalem olimpijskim. Pomyśleć, że swoją karierę rozpoczynał Pan… grając w parku w Charzewicach po niedzielnych mszach świętych (uśmiech).
(uśmiech) W co my nie graliśmy w tym parku… Ten park traktuję z perspektywy czasu jako swego rodzaju drzwi do długoletniej kariery, które trzeba było po prostu otworzyć. Ze Stalą jako 17-latek awansowałem na zaplecze siatkarskiej ekstraklasy. Wobec pozytywnych występów zwróciłem na siebie uwagę rzeszowskich działaczy i tak trafiłem do Resovii. W latach 70. o zagranicznym wyjeździe ludzie zazwyczaj mogli pomarzyć. Nie "zarabiałem kokosów", ale dzięki siatkówce zwiedziłem kawał świata. Pomijam już Europę, ale gdziebym pomyślał jako młody chłopak, że kiedyś będę mógł się chwalić grą z reprezentacją Polski w tak odległych państwach jak Argentyna, Meksyk czy Brazylia. W kraju kawy rozegrałem mecz przy największej publiczności. Ponad 20 tysięcy ludzi zjawiło się na naszym wygranym meczu z Brazylią. Powiem ci, że uwielbiałem grać przy takiej widowni. A wiesz kiedy szczególnie (uśmiech)?

Ciężko mi powiedzieć, nawet nie byłem jeszcze w planach (uśmiech).
Kiedy publiczność była przeciwko mojej drużynie. Gwizdy kibiców mnie bardzo mobilizowały. Wyzwalały we mnie taką dodatkową energię. W środku mówiłem sobie: "Możecie sobie gwizdać. I tak to my będziemy górą!" (uśmiech). I w latach 70. i 80. zazwyczaj tak było. Przecież ja do Francji pojechałem po to, żeby praktycznie od podstaw szkolić tamtejszą młodzież. Polska była w tamtym okresie siatkarską potęgą.

Pamięta Pan jakiś swój szczególny mecz?
Pierwsze spotkanie na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu w 1976 roku. Graliśmy z Koreą Południową. Po dwóch rozegranych setach przegrywaliśmy 2:0. Nikt się tego nie spodziewał. W trzecim secie pojawiłem się na boisku przy wyniku 6:0 dla Koreańczyków. Mimo to potrafiłem poderwać i dać impuls do boju chłopakom i cały mecz wygraliśmy 3:2. W tamtym meczu wychodziło mi dosłownie wszystko! "Dzień konia" - to odpowiednie określenie mojej formy w tamtym dniu (uśmiech). To właśnie postawą w tamtym spotkaniu wywalczyłem sobie miejsce w podstawowym składzie do końca turnieju. W tie-breakach wygraliśmy wtedy jeszcze z Kubą, Japonią, no i oczywiście w meczu o złoty medal z reprezentacją Związku Radzieckiego. Po dziś dzień pojedynki z rosyjską reprezentacją cieszą się największą popularnością, ale w czasach komunizmu… Ten pojedynek miał szczególny posmak! Większość rosyjskich reprezentantów pochodziła z CSKA Moskwa. Bardzo rośli i silni atleci (uśmiech).

Może to trochę głupkowate pytanie, ale ciekawi mnie jakie szanse na sukcesy miałaby dzisiaj… dawna "Złota Drużyna" Świętej Pamięci trenera Wagnera?
Nie chcę ryzykować jakiejś odważnej deklaracji (uśmiech). Na pewno w latach, w których ja grałem w siatkówkę, ta dyscyplina zmuszała zawodników do większej uniwersalności. Nie było tak, że zawodnicy byli traktowani zadaniowo. Szczególnie, że sędziowie byli w dawnych czasach, mówiąc brzydko, upierdliwi. Często na przykład odgwizdywali nieczyste odbiory piłki w sytuacjach, w których dzisiejsi arbitrzy nawet by nie pomyśleli że można coś takiego uznać za niewłaściwe (uśmiech).

Dowiedziałem się, że jest Pan miłośnikiem wędkarstwa. Mało ekstremalne zajęcie (uśmiech).
Jak kiedyś będziesz starszy, to zrozumiesz co to znaczy oderwać się trochę od rzeczywistości i móc sobie w ciszy siedzieć z wędką, przy okazji podziwiając fajne krajobrazy (uśmiech). Osobiście nie jeżdżę na ryby, żeby nazwozić ich potem do domu. Zazwyczaj jak "coś" złapię, to od razu wypuszczam z powrotem do wody. Wędkowanie pozwala w spokoju porozmyślać nad życiem. Ale nie będę z siebie robił znowu takiego wędkarza-myśliciela, bo w 2014 roku na rybach jeszcze nie byłem (uśmiech).

Marek Karbarz ze swoją kochaną żoną Michaliną podczas Balu Sportowca na Podkarpaciu.
Marek Karbarz ze swoją kochaną żoną Michaliną podczas Balu Sportowca na Podkarpaciu.

Marek Karbarz ze swoją kochaną żoną Michaliną podczas Balu Sportowca na Podkarpaciu.

Z autorem wywiadu.
Z autorem wywiadu.

Z autorem wywiadu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie