Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mateusz Damięcki: Przecież nie potnę sobie twarzy

Rozmawiał Piotr K. Piotrowski
Mateusz Damięcki
Mateusz Damięcki Fot. Oko Cyklopa
Popularny aktor już niedługo będzie obchodził jubileusz 25-lecia twojej pracy artystycznej.

- Zazwyczaj aktorzy, którzy są na typowej ścieżce kariery - studia aktorskie, debiut filmowy i teatralny po dyplomie - jubileusz ćwierćwiecza pracy obchodzą około pięćdziesiątego roku życia. A ciebie taki jubileusz czeka już po trzydziestce…
- A od jakiej daty to liczymy? Jeśli od debiutu teatralnego, to w tym roku wypada dwadzieścia osiem lat.

- A, to mnie zaskoczyłeś, bo przyjąłem, że twoim aktorskim debiutem był film "Wow" z 1991 roku.
- Nie. Debiutowałem na scenie, i to przed widownią, która na każdym spektaklu liczyła około dwa tysiące osób. To były "Pastorałki" w reżyserii Mieczysława Gajdy, wystawione w 1986 roku w Sali Kongresowej w Warszawie.

- To już udało się doprecyzować szczegóły dotyczące twojej artystycznej biografii. A poruszyłem ten temat, gdyż takie jubileusze skłaniają do podsumowań. Dwadzieścia pięć lat pracy w specyficznym zawodzie. Do tego te lata pokrywają się z zupełnie nową sytuacją w Polsce i zmianami w branży, która wcześniej, przez kilkadziesiąt lat, funkcjonowała w ustalonym modelu.
- Nie byłbym tym, kim jestem, gdyby nie wychowanie. A wychowywałem się w warunkach poprzedniego ustroju, w czasach innych dla sztuki. Czy lepszych? To kwestia do dyskusji. W czasach, gdy dorastałem, nie było mowy o teatrze impresaryjnym. Teraz obserwujemy odwrócenie sytuacji. Teatr impresaryjny przeważa, a zamykane są teatry repertuarowe. Tym większy szacunek mam dla tych, które mimo niesprzyjającego trendu, na tym trudnym rynku trwają.

- Są też teatry prywatne, kiedyś rzecz nie do pomyślenia. Ale do tego tematu jeszcze wrócimy. Chciałbym pozostać przy wątku jubileuszowych podsumowań.
- Nie mam w zwyczaju robić podsumowań. Bardzo dobrze pamiętam swoje początki, ale dopiero przy takiej okazji, jak taka rozmowa, dociera do mnie, że już tyle lat pracuję w zawodzie. Jestem jednak daleki od kombatanckich wspomnień, a tym bardziej od utyskiwania, że pracowałem już jako dziecko. Debiut pamiętam bardzo dobrze, ale to nie miało nic wspólnego z zawodową świadomością. Raczej było to ciekawe doświadczenie dziecka, które przeżywało coś w rodzaju jazdy na kolejce górskiej. Natomiast pierwsze doświadczenie przed kamerą miało już cechy nauki rzemiosła. W wieku dziesięciu lat byłem na tyle świadomy i dojrzały, że mogę się przyznać, iż rzeczy, których nauczyłem się w "Wow", wykorzystuję do dziś. Jak się ustawić do światła, jak zareagować na aktora, jak patrzeć na partnera (czasami nie powinno się patrzeć w oczy, ale na przykład na ucho). To są dziś dla mnie rzeczy oczywiste. Zdobycie tej wiedzy było krokiem w kierunku zawodowstwa.

- Pamiętamy z polskiej i światowej kinematografii wiele wspaniałych dziecięcych karier. Później te dzieciaki nie potrafiły zachwycać jako osoby dorosłe, a często pogubiły się w życiu. Ty jesteś dyplomowanym aktorem, a co najważniejsze, wciąż pracujesz w filmie i teatrze.
- Tak. Jestem uczulony na zwrot "twoje pięć minut". Szybka i gwałtowna kariera nigdy nie była moim celem i nie dałaby mi satysfakcji. Dlatego pracuję nad tym, by te "pięć minut" przedłużyć. Trwa to już ponad dwadzieścia lat. Wygląda na to, że mi się udało.

- Chyba na tym też polega zawodowstwo? Amator może zachwycić nas jakąś propozycją, interpretacją, ale to zawodowiec potrafi powtarzać i nie schodzić poniżej właściwego poziomu.
- Z tym od jakiegoś czasu spotykam się w praktyce każdego wieczoru. Uwielbiam grać w teatrze, który szczególnie stawia takie wymagania przed aktorem. Zmiennym faktorem jest publiczność na widowni, my na scenie nie możemy sobie pozwolić na nieprzygotowanie i improwizację, choć i taką umiejętność aktor mieć musi, ale nie na zasadzie "skoro raz się udało to teraz pójdę na żywioł i jakoś to będzie". Aktor musi mieć warsztat i świadomie pracować nad każdą rolą.

- Ze względu na sytuację rodzinną byłeś niejako skazany na ten zawód. Ale gdyby nie tradycje aktorskie w twojej rodzinie, pewnie i tak słyszałbyś w czasach licealnych, że masz znakomite warunki na aktora. Ale czy zgadzasz się, że aktorowi z warunkami amanta nie jest w Polsce łatwo?
- Obsadzanie tylko "po warunkach" jest asekuracyjne, a dla aktora ograniczające. Ale w tym zawodzie nikomu nie jest łatwo. Jeśli ktoś lubi narzekać, zawsze będzie narzekał. Moim udziałem stał się los wielu aktorów. Nie jest tak, że moje życie jest usłane różami. Jednak zawód wybrałem świadomie i wiem jakie są mechanizmy w tej branży. Ostatnio spotkałem producenta "Przedwiośnia", który powiedział: "Boże, wyglądasz młodziej niż dziesięć lat temu".

- A reżyserzy i producenci woleliby, żebyś się wyraźnie postarzał, a twoja twarz była poryta przez trudne przeżycia?
- Niekoniecznie. Nie dla wszystkich mój młody wygląd stanowi problem. Przecież nie potnę sobie twarzy, żeby stać się aktorem charakterystycznym. Moja babcia (aktorka Irena Górska - przyp. aut.) zawsze mówiła, że im trudniej aktorowi, tym lepiej. Jeśli aktor zaczyna odcinać kupony i przestaje mu zależeć, żeby dowiedzieć się o sobie czegoś nowego, to zatrzymuje się w rozwoju. To wcale nie zależy od warunków zewnętrznych. W mojej pracy najbardziej mi zależy na spotkaniu się z drugim człowiekiem, materiał bywa sprawą drugorzędną. Można dostać kiepski tekst, ale spotykając się z właściwym człowiekiem udaje się zrobić z tego perełkę. Ta sytuacja działa również w przeciwnym kierunku - mimo świetnego materiału efekty mogą być opłakane.

- Stać cię na dystans do własnych warunków. W jednym z filmów grasz epizod jąkającego się podrywacza, a w przedstawieniu "50 twarzy Greya" w teatrze Krystyny Jandy wiele scenicznych dowcipów opiera się na kpinie z twojej urody i doskonałej budowy ciała.
- Jeżeli aktor nie ma poczucia humoru, a przede wszystkim, jeśli to poczucie humoru w dużej mierze nie dotyczy jego własnej osoby, to nie ma czego szukać w filmie czy w teatrze. Aktor musi być błaznem. Nie można śmiać się ze wszystkiego dookoła, nie mając jednocześnie krytycznego podejścia i dystansu do samego siebie. Uwielbiam takie zadania jak w "Klaps - 50 twarzy Greya", tym bardziej że istnieje przekonanie, że gdy ktoś ma wygląd amanta, to musi nim być pełną gębą. I tu ponownie przychodzi mi w sukurs babcia, która mówiła: "Jak siedzisz w takiej szufladzie, zrób wszystko, żeby z niej wyleźć. Szukaj takich sytuacji, pokazuj się ludziom, którzy mogą cię z tej szuflady wyciągnąć; przekonuj, że masz dystans do siebie". Rola w Greyu daje mi ogromną satysfakcję, bo mogę zadrwić sobie ze stereotypów i sztampowego wizerunku, jaki próbuje się mi przypisywać..

- "Klaps - 50 twarzy Greya" w Polonii, "Oniegin" w Studio, przedstawienia: "3 razy łóżko - komedia małżeńska", "Kamienie w kieszeniach" oraz "Dobry wieczór kawalerski" … To sztuki, w których obecnie grasz i mogą cię w nich zobaczyć również widzowie spoza Warszawy. Te różne gatunkowo spektakle powstały na różnych scenach i w innych zespołach. Taka sytuacja daje chyba poczucie zawodowej higieny?
- Aktor jest przede wszystkim człowiekiem. Myśli i czuje. Pamiętam, jak bardzo mój tata (Maciej Damięcki - przyp. aut.) przeżywał, gdy odchodził po dwudziestu pięciu latach z zespołu Teatru Dramatycznego. Był bardzo zżyty z tamtymi ludźmi. Ja jestem w innej sytuacji - pracuję w różnych miejscach, spotykam się z większą liczbą osób, które mogą wpływać na mnie inspirująco. Unikamy w tych różnych zespołach sztampy i zapatrzenia się w jednego człowieka.

- A teraz ponownie znalazłeś się w obsadzie serialu "Na dobre i na złe", gdzie również spotykasz się ze znakomitymi koleżankami i kolegami.
- Przeglądałem ostatnio w Bazie Filmu Polskiego stronę "Na dobre i na złe". Liczba aktorów, którzy zagrali w tej produkcji, ich nazwiska, to wszystko robi wrażenie. Zresztą i ja też już kiedyś byłem w obsadzie, siedem albo osiem lat temu. Wystąpiłem w dwóch odcinkach. Nie byłem wtedy lekarzem, tylko bratem pacjenta chorego na mukowiscydozę. Ta rola wpłynęła na moje życie. Dowiedziałem się o czymś, o czym w dzisiejszym nawale informacji mógłbym się nie dowiedzieć. Jest tyle chorób, problemów na świecie i nie wszystko do nas dociera. Gdy przygotowywałem się do grania tamtej postaci, sporo czytałem o mukowiscydozie. Te informacje zakodowały się w mojej pamięci. Gdy o niej słyszę, przypominają mi się moje dociekania.

- Tym razem pojawiasz się w Leśnej Górze jako nowy lekarz?
- Tak, ale przede wszystkim jest to znakomicie napisana rola. Postać wielowymiarowa, ma swoją tajemnicę, która będzie bardzo powoli odsłaniana. Nowy lekarz na początku spotka się z negatywnym nastawieniem ze strony wielu osób. Ale myślę, że z czasem zacznie zyskiwać w ich oczach. Również widzowie powinni się przygotować na różne nastawienie w stosunku do tego bohatera.

- Ile czasu jako aktor spędzisz w Leśnej Górze?
- Zobaczymy. Jestem aktorem, trybikiem w tej serialowej machinie. Wiele zależy od tego, jak mnie i graną przeze mnie postać przyjmą widzowie.

- Kiedyś serial był tym gorszym krewnym filmu, dziś to się zmieniło.
- Tak, wiem coś o tym również jako widz. Dosłownie pochłaniam sezony serialu "24 godziny" czy "Przyjaciół". Jest wiele profesjonalnych, dobrych produkcji. Przodują w tym Stany Zjednoczone, choć ostatnio świetny poziom mają też np. kryminalne seriale brytyjskie czy skandynawskie. W Polsce też czasem się udaje. Najczęściej jednak, niestety, próbujemy naśladować same efekty, jakie osiągają zagranicą, zamiast naśladować to, w jaki sposób oni do tego efektu doszli. A efekt jest okupiony bardzo rygorystycznym podejściem na każdym etapie - od powstania tekstu, przez produkcję, po promocję. Często, choć nie zawsze, wiąże się to z dużymi nakładami finansowymi. Za to potem oglądają to miliony ludzi na całym świecie.

- Nie tylko w polskiej produkcji serialowej oraz filmowej szuka się łatwych i spektakularnych efektów. Tak jest również w całej sferze życia publicznego, w tym w mediach. Aktorzy nie podlegają już wyłącznie merytorycznym ocenom.
- Niestety. Nie każdy aktor chce być celebrytą, nie godzi się na to wewnętrznie i nie ma takiej potrzeby. Tylko że u nas nikt za bardzo nie przejmuje się analizowaniem kto na to się godzi, a kto nie i wszystkich wrzuca się do jednego "worka". Czy można coś na to poradzić? Trzeba być uważnym i mieć świadomość zjawiska. Tylko do pewnego stopnia mamy na to wpływ, dlatego trzeba robić swoje, trzymać się własnych zasad i interweniować, gdy łamane jest prawo. Osobiście cenię sobie przyzwoitość i dobre wychowanie. Jak widzę przejawy braku dobrego wychowania, to mi ręce opadają i jest mi po prostu przykro. Jeśli chodzi o krytykę, mam na nią dużą tolerancję - byle była konstruktywna. Naprawdę nie muszę się wszystkim podobać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Mateusz Damięcki: Przecież nie potnę sobie twarzy - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie