Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wolno stać w miejscu

Iwona ROJEK [email protected]
Darek pomógł wielu młodym ludziom, którzy chcieli popełnić samobójstwo i starszym, którzy nie umieli się odnaleźć w nowej rzeczywistości, po zmianach ustrojowych.
Darek pomógł wielu młodym ludziom, którzy chcieli popełnić samobójstwo i starszym, którzy nie umieli się odnaleźć w nowej rzeczywistości, po zmianach ustrojowych. Zdjęcia Dawid Łukasik
Kielczanin Darek Łuczak miał nie chodzić i całe życie spędzić w łóżku. Dziś samodzielnie się porusza i pomaga innym. Oto jego niezwykła historia

Zima to najgorsza pora roku dla kielczanina Dariusza Łuczaka, mającego problemy z poruszaniem się, bo wtedy chodzi mu się najtrudniej i często się przewraca. Ale podchodzi do tego z humorem. Jak upadnie albo wpadnie w zaspę, to może się podnieść. Sam albo z pomocą innych.

Kiedy przyszedł na świat, diagnoza, jaką postawili lekarze była mało optymistyczna. Stwierdzono dziecięce porażenie mózgowe dwukończynowe. Do czwartego roku życia leżał w łóżku i nie ruszał nogami. Rodzina była załamana, lekarze nie wróżyli niczego dobrego.

- Od urodzenia byłem skazany na kalectwo i w taki niefortunny sposób rozpoczęło się moje życie, że zamiast tak jak inne dzieci trafić do przedszkola, a potem do szkoły, w wieku 4 lat znalazłem się w szpitalu - mówi Darek. - W Busku na Górce przeszedłem pierwszą operację, która sprawiła, że mogłem jako tako kulawo stanąć na własnych nogach. W następnych latach potrzebne były kolejne operacje, bo jak nieco poprawił się układ nóg, to znów całkiem cofnęły i wywróciły się stopy i nie mogłem na nich w ogóle stanąć. Wtedy nie myślałem o żadnych beztroskim sprawach, tak jak moi rówieśnicy, tylko cały czas o zdrowiu i czy uda się je poprawić. W szpitalach spędziłem kolejnych kilkanaście lat, do domu przyjeżdżałem tylko na ferie i święta. Skończyłem tam szkołę podstawową i średnią, musiałem mieć codziennie rehabilitację, żeby móc się poruszać.

Darek mówi, że przez te wszystkie lata czuł, że mamie trudno jest się pogodzić z jego chorobą, nie była w stanie zaakceptować tego, że on urodził się tak ciężko chory i nie dała mu zbyt dużo miłości i wsparcia. - Odwiedzała mnie, pytała o różne rzeczy, ale to wszystko było takie mechaniczne, bardziej z poczucia obowiązku niż z faktycznego zainteresowania - tak to odbierał. - Nie czułem z jej strony żadnego ciepła. Kilka lat temu zmarła i jakoś nie udało nam się nawiązać głębszej więzi. Jestem przekonany, że gdyby nie starsza siostra Grażyna, która zawsze wierzyła we mnie i ojciec Janusz, który przekazał mi sporo mądrości życiowej, to chyba bym nie miał siły na podjęcie tej walki o siebie - opowiada.

Odizolowałby się od świata i zaszył w domu. Całe szczęście, że ojciec był wrażliwym człowiekiem i nigdy nie wpędzał go w poczucie winy, że coś jest z nim nie tak, tylko traktował jak syna, serdecznie. - Młodsza siostra była zajęta bardziej sobą, ale olbrzymią pomoc otrzymałem od starszej, która studiowała pedagogikę i rozumiała jak mogę przeżywać to, że tak bardzo różnię się od swoich zdrowych kolegów - dziękuję jej za taką postawę. Ciągle zachęcała mnie do rehabilitacji, a ja dla niej codziennie ćwiczyłem - opowiada Darek.

CIĘŻKA WALKA O SAMODZIELNOŚĆ

Dziś Dariusz Łuczak nie jest niepełnosprawnym, zgorzkniałym podopiecznym jakiegoś ośrodka, tylko pełnym życia konsultantem psychoterapii i interwencji, zatrudnionym w Świętokrzyskim Centrum Profilaktyki i Edukacji. Ale do tego zaprowadziła go konsekwentna droga. - W szpitalach skończyłem zasadniczą szkołę zawodową, ale nie chciałem na tym etapie kończyć swojej edukacji. Trafiłem na bardzo mądrego lekarza, który przekonał mnie, że w mojej sytuacji, przy ograniczeniach fizycznych muszę pracować głową, a do tego potrzebna dalsza nauka. Jego słowa bardzo trafiły mi do serca. Postanowiłem skończyć liceum, podjąć studia, bo wiedziałem, że przy mojej ułomności nie dam rady pracować fizycznie. Pracę z uzależnień od narkomanii i alkoholu broniłem u doktora Mirosława Jamrożka, który potraktował mnie życzliwie i normalnie - mówi Darek.

Mężczyzna opowiada, że nieraz mu było bardzo ciężko, zwłaszcza gdy na każdym kroku spotykał się z ciekawskimi spojrzeniami, krytycznymi uwagami czy docinkami ze strony całkiem obcych ludzi czy przechodniów. - Każde wyjście z domu to był potworny stres. Szedłem niezgrabnie, często wlokłem za sobą nogi, mam przykurcze, chwiałem się, zimą zdarza mi się upaść, a dla ludzi była to sensacja - mówi. - Bariery architektoniczne też uniemożliwiały mi dostanie się do różnych miejsc. Ale chyba najgorzej się czułem w wieku dojrzewania, przeszedłem poważny kryzys i bunt, dlaczego jestem tak bardzo inny od pozostałych. Koledzy jeździli na rowerze, grali w piłkę, biegali, a ja byłem unieruchomiony. Ale dzięki temu, że dużo czytałem, tata wszczepił mi pewien system wartości, dążyłem, do czegoś, to nie poddałem się - mówi Darek.

URATOWAŁ WIELE OSÓB

Dziś Darek odczuwa ogromną satysfakcję z tego powodu, że od 10 lat sam pomaga innym ludziom mającym poważne problemy. W swojej pracy ma okazję do rozwoju, uczestniczy w szkoleniach. Dba także o pewną równowagę życiową. Stara się być aktywny fizycznie, jak jest ciepło jeździ konno, wychodzi na spacery z psami, uważa tylko, żeby nie złamać nóg, bo wtedy mógłby wylądować na wózku. - Moja choroba wyczuliła mnie na tragedię innych - mówi. - Potrafię bardzo szybko nawiązać kontakty z drugimi, umiem słuchać, a niepełnosprawność sprawiła, że stałem się bardzo wrażliwy na ludzką krzywdę - tak mówią o mnie moi podopieczni. - Wielu młodych ludzi ustrzegłem od popełnienia samobójstwa, byli tak zdesperowani nieszczęśliwymi miłościami, kłopotami w szkole czy złymi relacjami z rodzicami, że nie chcieli dłużej żyć.

Przeprowadzałem z nimi wiele rozmów, razem wypisywaliśmy na kartkach co przemawia za tym, że życie jest wartościowe, a jakie sprawy stały się nie do zniesienia. Zawsze udawało mi się pokazać im dobre strony życia i odwieść od najgorszego. Moja pogoda ducha też na nich dobrze działała. A dla wielu dojrzałych osób przeżywających kryzys w małżeństwie, nie mogących znaleźć pracy też jestem pozytywnym przykładem. Gdy widzą, ile ja muszę dać z siebie wysiłku, żeby żyć, poruszam się cztery razy wolniej niż oni, to od razu inaczej patrzą na swoje problemy, wydają im się mniejsze. Pomagałem też ludziom bezdomnym, odnalazłem w sobie tyle energii, że wykładam nawet pedagogikę na wyższej uczelni. Może czasami łapię się na tym, że bywam za bardzo łatwowierny, nieraz ludzie mnie wykorzystują, ale wolę być wykorzystywany niż robić komuś krzywdę - mówi Darek.

16-letni Paweł Jaskółka z kieleckiego osiedla Na Stoku nigdy nie zapomni tego, że Darek uchronił go od ojca kata, który się nad nim znęcał. Znalazł mu inne mieszkanie. Katarzyna Pabis mająca problemy rodzinne otwarcie mówi, że gdyby nie rozmowy z Darkiem już by nie żyła. Elżbieta Pacek otrzymała od niego wspaniałe rady, jak ma ratować swojego syna narkomana.

Skromny kielczanin opowiada, że ciągle wyznacza sobie nowe cele, teraz uczestniczy w szkoleniach psów, bo chciałby pomagać dzieciom chorym na autyzm i porażenie mózgowe. Od pewnego czasu po latach samotności może cieszyć się szczęściem osobistym. - Od półtora roku mam partnerkę Małgosię, poznałem ją przez wspólnych znajomych. Ona ma dwóch synów i próbujemy budować przyszłość - zwierza się. - Jest zdrowa i też musi pokonać pewne stereotypy, bo wielu ludziom przeszkadza nasz związek. Dokuczają jej, że niepotrzebnie komplikuje sobie życie, że ze zdrowym mężczyzną byłoby jej łatwiej. Tak więc ciągle trzeba o coś walczyć. Wywalczyłem w Kielcach również to, żeby niepełnosprawni, tacy jak ja, mogli robić kursy prawa jazdy w specjalnie oprzyrządowanych samochodach, z automatyczną skrzynią biegów. Jestem właśnie w trakcie zdobywania nowych umiejętności, bo dojazd autobusem z drugiego końca Kielc jest bardzo uciążliwy - mówi. - Na każdy rok stawiam sobie jakieś nowe cele do zrealizowania, żeby nigdy nie stać w miejscu. Nie stosuję wobec siebie żadnej taryfy ulgowej.

Zdaniem Dariusza Łyczaka, nawet ciężka choroba nie zwalnia nas od odpowiedzialności za godne, ciekawe życie. - Mnie się udało nie tylko dzięki własnej determinacji, ale też wiele osób podało mi pomocną dłoń - podkreśla. - To moja siostra Grażyna, ojciec, który wynagrodził mi obojętność mamy, a w dorosłym życiu Krzysztof Gąsior, dyrektor placówki, w której zostałem zatrudniony. To dobrze, że myślał podobnie jak lekarz, który doradził mi pracę umysłową i nie patrzył na to jak niezgrabnie chodzę, tylko na to, co mam w głowie. Ci wszyscy ludzie sprawili, że czuję się pełnowartościowym człowiekiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nie wolno stać w miejscu - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie