Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O jednym takim, co ukradł krzyż

Zdzisław SUROWANIEC [email protected]
Miejsce, gdzie na kokoszej górce stał krzyż.
Miejsce, gdzie na kokoszej górce stał krzyż. Zdzisław Surowaniec
Ateista wziął go z kokoszej górki na swoje ramiona i poniósł go do auta. Przewiózł na swoją posesję w Zaklikowie i zapowiedział, że go nie odda

Od 2009 roku

Od 2009 roku

Od 28 lutego 2009 roku, czyli od kiedy krzyż został postawiony na miejskiej działce bez zgody władz miasta, prezydent domagał się jego usunięcia. Nie przyjął propozycji spotkania w celu przedyskutowania problemu, kierowanej przez biskupa sandomierskiego Krzysztofa Nitkiewicza. Argumentuje, że do kiedy istnieje łamanie prawa i samowola budowlana, nie będzie się spotykał ze stroną kościelną.

Już pierwsze spotkanie z Krzysztofem Obarą robi wrażenie. Mówi głośno, jakby wygłaszał komunikat wojenny. I takim właśnie głosem zostałem powitany: - Czy pan wierzy w Boga? Bo ja jestem ateistą, niewierzącym.

W upalny sobotni poranek po Stalowej Woli gruchnęła wiadomość, że z kokoszej górki na osiedlu Młodynie zniknął pięciometrowy krzyż. Postawiony został w mroźny wieczór, w lutym 2009 roku, podczas odprawiania ulicami miasta Drogi Krzyżowej. Krzyż poświecił biskup Edward Frankowski, święcona woda poleciała także na ziemię, a wierni usłyszeli, że stanie tu kościół.

KTO MA WŁADZĘ

Był tylko jeden problem - ziemia, na której stanął krzyż należała do miasta, a prezydent nie dał zgody nie tylko na postawienie krzyża. Ani myślał o przekazaniu działki pod kościół. Doszło do mocowania się kto ma większą władzę w mieście - prezydent czy księża. Powiatowy inspektor nadzoru budowlanego, który początkowo bagatelizował problem, po wyrokach sądów uznał, że jednak krzyż jest samowolą budowlaną. I nakazał przeniesienie symbolu wiary chrześcijańskiej do kościoła Opatrzności Bożej. Świątyni, której proboszcz ksiądz Jerzy Warchoł został uznany za inwestora, mimo tego, że krzyż wkopali związkowcy z "Solidarności".

Strona kościelna miała swoje rację, decydując się tak gwałtownie na postawienie krzyża. Przez dwadzieścia lat kolejni biskupi prosili władze miasta, aby na zalesionym wzniesieniu na osiedlu Młodynie zaklepać miejsce pod budowę kościoła. Jednak nigdy nie zostało to formalnie załatwione. Kiedy więc gruchnęła plotka, że na kokoszej górce mają stanąć bloki, reakcja była natychmiastowa. Stanął tam krzyż. Prawda była taka, że bloki miały stanąć dwieście metrów dalej, a przez górkę miała iść droga.

Kiedy nastał obecny biskup Krzysztof Nitkiewicz, przybyły z Watykanu, niemal rówieśnik prezydenta Andrzeja Szlęzaka, wydawało się, że obaj się szybko dogadają - światowiec w biskupiej sutannie z naukowcem historykiem, absolwentem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Nic z tego nie wyszło. Po ponad dwóch latach ponad wszelką wątpliwość stało się jasne, że strona kościelna dopuściła się samowoli budowlanej. Nie przeszkadzało to ludziom gromadzić się pod krzyżem i modlić. A intencji nie brakowało. Ostatnio za zdrowie księdza Jerzego Warchoła, który po wylewie sparaliżowany leżał nieprzytomny w szpitalu. Za cud uznano, że w końcu dźwignął się z łoża boleści i to tak skutecznie, że dziś odprawia nabożeństwa.

TYLKO ZA ZŁOTÓWKĘ

Ksiądz Warchoł odmawiał wykonania urzędniczych decyzji i przeniesienia krzyża. Inspektor nadzoru budowlanego ogłosił przetarg na tak zwane wykonawstwo zastępcze. Zgłosiło się trzech chętnych. Najbardziej zadziwiającą ofertę złożył Krzysztof Obara. Chciał tylko złotówkę za przeniesienie. To facet, który mieszka w bloku przy Alejach Jana Pawła II i należy do parafii Opatrzności Bożej! Kręci biznes we Włoszech, co chwilę wpada do Stalowej Woli i rodzinnego Zaklikowa, gdzie od wielu lat stawia okazały dwór przy wjeździe do rynku. Jednak dziwnie się tłumacząc, wycofał się z przetargu. Argumentował, że rozmawiał z księdzem Warchołem, a ten nie dał mu błogosławieństwa na przeniesienie krzyża.

Przetarg na przeniesienie wygrała firma z Jarosławia. Chodziło tylko o to, aby ksiądz zapłacił cztery tysiące złotych za tę usługę, ale kapłan ani myślał dać złamaną złotówkę na ten cel. Przez chorobę niemożliwy był z nim kontakt i tak czas leciał, krzyż stał, a grupa wiernych się pod nim modliła.
I wtedy pojawił się Czesław Krzysztof Obara. O świcie w sobotę przeniósł krzyż z kokoszej górki na swoją posesje w Zaklikowie. - Człowiek się do czegoś rodzi. Wiedziałem, że jestem do tego celu stworzony, żeby przenieść krzyż i chciałem to po prostu wykonać. Dla załagodzenia jednych i drugich.

Przepraszam, że może strona kościelna może się poczuwać, że została zawiedzona, że zdradzona, ale przecież ja jej mówiłem, że jestem gotowy przenieść krzyż za złotówkę, za darmo. A z ich strony nie było żadnej inicjatywy. Nie było tego w stosunku do ludzi w całym kraju i całym świecie - argumentuje, kiedy stoimy przy świeżo zabetonowanym krzyżu na jego działce przy pięknym dworze.

ZAŁAGODZIŁ SPÓR

W rozmowie z nim co chwilę pojawią się temat religii. Obara co rusz obsesyjnie podkreśla, że jest ateistą i tak moralizuje: - Proszę pana, Bogów mieliśmy różnych i w imię tych Bogów robiono różne rzeczy. Ale każdy człowiek powinien dawać przykład, jeżeli się wierzy, chce się pójść do raju, to zachowujemy się tak jak mówi religia, jak mówią przykazania, a nie róbmy coś innego. Jeżeli ja mam dawać przykład, to dobry, nie zły.

Dlaczego zdecydował się na przeniesienie krzyża w sobotę, czy może miał na to wpływ mecz Polaków z Czechami? - Od pewnego czasu nie mogłem żyć z tym konfliktem o krzyż. Przyjechałem zza granicy, zobaczyłem, że tu nie ma możliwości załagodzenia tego sporu. Wiedząc, że mnie to spotyka, że ja jestem od tego, po prostu z własnej woli, po prostu no i z tego impulsu, który tam gdzieś jest, no po prostu przeniosłem krzyż - tłumaczy. - Widać, że krzyż stoi w odpowiednim miejscu, nie w jakimś schowanym - ocenia. A o księżach mówi: - Nie postępują zgodnie z wytycznymi własnego Boga, własnego Boga.

Jak twierdzi, krzyż przeniósł sam? - Proszę pana, nie będę panu pokazywał jakie mam ślady na ramieniu, jaki to jest ciężar. Można zobaczyć, jakie są ślady ciągnięcia krzyża. Sam, sam, sam, sam go wykopałem, sam go przeniosłem, sam go załadowałem, sam go przewiozłem i sam go wkopałem. Tym samochodzikiem go przewiozłem. Nie było nic odkręcane, podziwiam tego fachowca, co ten krzyż wykonał - przyznaje.

SINIAKI OD KRZYŻA

Samochodzik to czerwony osobowy ford. Nie ma możliwości, aby przewieźć nim krzyż z betonowym fundamentem. Obara chyba mija się z prawdą mówiąc, że zrobił to sam. Ale się uparcie trzyma tej wersji: - Tak, oczywiście, sam wziąłem krzyż na ramiona. Wiedziałem, co to jest odpowiedzialność. Nie będę pokazywał jakie siniaki mam na ramionach. Ból poczułem dopiero teraz, bo wtedy być może byłem w szoku. Policja dziwnym trafem była na ulicy i widziała jak ładuję krzyż. Podszedłem i powiedziałem, że niech się nie zdziwią, że wywożę krzyż. Dzisiejsza noc była w Stalowej Woli burzliwa - mówi z wyraźna satysfakcją.

- Na dzień dzisiejszy krzyż jest pod moją opieką. Nie, nie, nie, nie ma mowy, to jest mój teren prywatny, nie ma mowy o oddaniu. Zza płotu mogą oglądać krzyż, bardzo proszę. Zresztą nie ma po co tu przychodzić. Bóg jest ponoć wszędzie, niech się lepiej modlą w domu, niech kwiaty, świeczki zanoszą na groby zmarłych, niech idą na groby się modlić - radzi.

I dalej ciągnie: - To było przeznaczenie. Jak przyjechałem do Polski wiedziałem, że to zrobię. Wszyscy chcieli pieniądze za przeniesienie, a ja przeniosłem za darmo. Może strona kościelna będzie teraz stwarzać problemy, ale uważam, że strona kościelna powinna się poczuć do załagodzenia tego sporu i powinna dać sobie spokój. Co się stało, to się stało, trzeba brać lekcję historii. Ja napisałem do księdza Warchoła, że nie można historii zatrzymać. Może sobie zegarek zatrzymać, ale historię nie.

NIEWIERZĄCY OD DZIECKA

- A jak przyjdzie ksiądz Warchoł, odda pan mu krzyż? - pytam? Odpowiedź jest natychmiastowa jak strzały z karabinu maszynowego: - A gdzie napisane, że to jest jego? Powinien sobie wcześniej krzyż zabrać. Krzyża nie oddam, dopóki nie będzie ostatecznego postanowienia sądowego. Jestem opiekunem krzyża.

Drążę dalej, bo ciekawi mnie czy będzie pod krzyżem składał kwiaty i palił znicze. Odpowiada: - Kwiaty, znicze? Nie, nie, nie, broń Boże, ja jestem niewierzący. Ja to zrobiłem tylko z dobrej woli, dla załagodzenia sprawy. Od małego dziecka mówiłem, że jestem niewierzący. Nawet kiedy chodziłem do kościoła, mówiłem wyraźnie księżom, że jestem niewierzący, Pielgrzymki mogą tu przychodzić, ale tu jest teren budowy. Chrystus się nie bał, dlaczego ja się mam bać. Jak są wierzący, niech dadzą przykład. Ja jestem niewierzący i dałem dobry przykład.

I mówi kiedy ewentualnie mógłby oddać krzyż: - Nie ma żadnych warunków, żeby oddać krzyż. Strona kościelna wykazała się obojętnością w stosunku do tego znaku chrześcijaństwa. Nie ma żadnej możliwości, żeby na dziś bez wyroku sądowego wziąć stąd krzyż. Jak będzie nakaz sądowy, mogą sami sobie zabrać na własny koszt. Ja nie przyłożę do tego ręki. Chyba że strona kościelna przyzna się do błędu. Ksiądz Warchoł miał szansę, której nie wykorzystał.

WRÓCIŁ BUMERANG

Doszło więc do niezwykłego zwrotu akcji. Władze miasta czuły się bezsilne, kiedy strona kościelna zagrała jej na nosie, postawiła przed faktem dokonanym i obwieściła urbi et orbi, że na miejskiej działce stanie kościół. Trzy lata miasto czekało na to, aż uznane to zostanie za samowolę budowlaną, co jest kpiną z prawa. Konflikt o to kto tu jest górą odbył się w cieniu symbolu cierpienia, miłości i zbawienia. Ciągnąłby się jeszcze długo, gdyby nie dziwny facet, który w try miga pokazał władzy jak należało problem rozwiązać.
Strona kościelna, która mając swoje racje związane z chęcią pozyskania działki pod kościół, bez swojej słynnej dyplomacji rzuciła bumerangiem w świecką władzę. Teraz bumerang wrócił i uderzył w tych, którzy z krzyża zrobili narzędzie do walki o kawałek ziemi, wciągając w to naiwnych, Bogu ducha winnych ludzi. Ci, którzy bez skrupułów doprowadzili do samowoli budowlanej, zostali bez skrupułów okradzeni. Głupie tłumaczenie Obary bardzo przypomina retorykę "obrońców krzyża w przestrzeni publicznej".

JEDEN KRZYŻ WYSTARCZY

Tam, gdzie na kokoszej górce stał krzyż, jest teraz spokój. Ale nie ma pewności, że wznowi się krucjata "obrońców krzyża". Czy wtedy pojawi się Obara, który już pokazał "jak zwyciężać mamy?". - Zabrać drugi krzyż? Nie, nie, nie przesadzajmy, co mam zabierać wszystkie krzyże? Wystarczy mi jeden, wystarczy ten jeden, co narobił tyle problemów nam wszystkim - śmieje się w głos. A dalej na poważnie, ale optymistycznie: - Myślę, że Stalowa Wola będzie miała nareszcie spokój. Ja też wewnętrznie bardzo się uspokoiłem. Jak tylko przewiozłem krzyż, siadłem do samochodu i muzyka na cały regulator, jak nigdy w życiu nie słucham. Nareszcie mam spokój, nareszcie będę spał spokojnie i nic nie będzie mnie męczyło.
I na finał usłyszałem refleksję opiekuna krzyża z Zaklikowa: - Mam zamiar wypisać się z Kościoła, ale mam nadzieję, że oni mnie sami wypiszą, bo się spotkamy z proboszczem, żeby mnie wykreślił z wiary, bo ja nie jestem wierzący. Palikot? Palikot szuka sensacji, a ja nie chcę mieć z tego krzyża żadnych korzyści.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie