Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odkrywali tajemnice "Heweliusza"

Marcin RADZIMOWSKI
- Ten prom ma naprawdę coś bardzo magicznego w sobie - przekonuje Mariusz Wydro z Tarnobrzega
- Ten prom ma naprawdę coś bardzo magicznego w sobie - przekonuje Mariusz Wydro z Tarnobrzega Marcin Radzimowski
Uczestnicy wyprawy przed wypłynięciem w rejs z portu w Sasnitz.
Uczestnicy wyprawy przed wypłynięciem w rejs z portu w Sasnitz. archiwum

Uczestnicy wyprawy przed wypłynięciem w rejs z portu w Sasnitz.
(fot. archiwum)

To niesamowite miejsce. Widać, jak wielka tragedia się tam wydarzyła, a jednocześnie ma się wrażenie, że on za moment odpłynie - mówi Mariusz Wydro, płetwonurek z Tarnobrzega. To on był pomysłodawcą niesamowitej wyprawy na pokład promu "Jan Heweliusz", który zatonął na Morzu Bałtyckim trzynaście lat temu. Na spotkanie z przygodą wyruszyło niedawno dziewięć osób z naszego regionu...

Mariusz Wydro wpływa do wnętrza wraku promu.
Mariusz Wydro wpływa do wnętrza wraku promu. archiwum

Mariusz Wydro wpływa do wnętrza wraku promu.
(fot. archiwum)

Historia promu "Jan Heweliusz", który zatonął na Bałtyku podczas sztormu w 1993 roku, wciąż fascynuje. Jeszcze nie zakończyły się sprawy w sądach, w których rodziny 55 ofiar, domagają się odszkodowań. Wiele tajemnic towarzyszy też samemu wypadkowi, na który złożyło się wiele przyczyn. A być może odpowiedzi na niektóre pytania już nigdy nie poznamy.

- Właśnie dlatego bardzo chciałem zobaczyć ten prom. Można powiedzieć, że dla płetwonurków obejrzenie wraku "Heweliusza" to jeden z największych celów - przekonuje Wydro. - Żeby wybrać się na taką wyprawę trzeba mieć spore doświadczenie.

Zezwolenie po dziesięciu latach

Władze morskie dopiero dwa lata temu, po dziesięciu latach od wypadku, zezwoliły na amatorskie nurkowania do wraku. Nie można tam jednak płynąć na własną rękę. Miejsce spoczynku statku jest pilnie strzeżone przez niemiecką flotę. "Heweliusz" osiadł na dnie dokładnie na skrzyżowaniu kilku szlaków morskich.

- Żeby móc tam nurkować trzeba mieć specjalne zezwolenia i przewodnika, który oprócz udzielenia instrukcji bezpiecznego oglądania wraku, opowiada jego historię - mówi strażak - nurek z Tarnobrzega. - Potrzebne jest też doświadczenie, dla osób, które pierwsze raz schodzą pod wodę, odwiedziny "Heweliusza" mogą się zakończyć tragicznie.

"Salem Express" czy "Heweliusz"?

Mariusz Wydro nowicjuszem nie jest. Nurkuje od prawie dwudziestu lat, nie tylko amatorsko, lecz także służbowo, jest bowiem płetwonurkiem w tarnobrzeskiej Państwowej Straży Pożarnej. Na swoim koncie ma już ponad tysiąc zejść pod wodę, odwiedził już około 50 wraków statków na całym świecie.

Swoim planem odwiedzenia promu strażak "zaraził" swoich kolegów z Tarnobrzega, Stalowej Woli i Sandomierza. Przez dwa lata planował wyprawę, która wreszcie doszła do skutku kilka tygodni temu. Dziewięcioosobowa grupa amatorów morskich głębin postanowiła spełnić jedno z marzeń - zobaczyć z bliska wrak "Heweliusza".

- Kilka miesięcy temu byłem na nurkowaniu w Egipcie. Zszedłem pod wodę do pasażerskiego promu "Salem Express", który zatonął w 1991 roku. Tam zginęło wtedy około tysiąca osób, bo kapitan chciał skrócić drogę i uderzył w rafę koralową - mówi Mariusz Wydro. - Zastanawiam się, "Salem Express" czy może "Jan Heweliusz" zrobił na mnie większe wrażenie. To zupełnie różne wraki, ale równie magiczne, równie niesamowite.

Gdy już plan wyprawy na polski prom był przygotowany, płetwonurkowie zabrali niezbędny sprzęt i wyruszyli. Samochodami dotarli do Sasnitz w Niemczech, skąd jest najbliżej do miejsca katastrofy. Stamtąd dopiero, wynajętym statkiem z przewodnikiem, dopłynęli na miejsce.

Widziałem jego bliźniaka

Miejsce zatonięcia promu widać z daleka. To za sprawą ogromnej boi ostrzegawczej. "Heweliusz" leży bardzo płytko, zaledwie 12 metrów poniżej lustra wody, dlatego przepływające tamtędy statki, mogłyby zahaczyć o wrak i doszłoby do nieszczęścia.

- Tę boję utrzymują Niemcy. Podobno kosztuje to milion euro miesięcznie. Boja wyposażona jest w najnowocześniejszy sprzęt zarówno nadaje sygnały dźwiękowe i świetlne, ale też elektroniczne - dodaje tarnobrzeżanin.

Warto wspomnieć o jeszcze jednej atrakcji, jaka spotkała nurków w czasie rejsu na miejsce katastrofy. Niedaleko ich statku przepłynął prom "Kopernik", bliźniacza jednostka do "Heweliusza". Kiedyś oba promy były identyczne, teraz ten drugi spoczywa w morskiej toni...

Lodówka wciąż otwarta...

Wreszcie przyszedł długo oczekiwany moment - zejście pod wodę. I pierwsze wrażenie, niesamowicie silne prądy wody. Dało się to odczuć nawet z 45 kilogramami sprzętu na sobie. Dlatego wrak "Jana Heweliusza" jest tak niebezpieczny.

- Konstrukcja jest już mocno pordzewiała i właściwie to wiele lin trzyma się "na słowo honoru" - ocenia Wydro. - Ogólnie jednak już z zewnątrz wrak prezentuje się wspaniale. Pomimo tego, że w niektórych miejscach jest dość mocno obrośnięty omułkami i oklejony rdzą, na burcie widać litery, składające się na duży napis: JAN HEWELIUSZ. To robi wrażenie.

Nurkowie najpierw wpłynęli przez luk towarowy na pierwsze piętro statku. To parking dla wagonów kolejowych i TIR-ów. Jedna ciężarówka jest bardzo charakterystyczna. Biała kabina, a na niej ledwie widoczna flaga Szwecji. Można odczytać markę obrośniętych małżami ciągników siodłowych. Są scania, man, dobrze znane volvo...

- W niektórych kabinach są uchylone drzwi. Można wpłynąć do środka - relacjonuje Mariusz Wydro. - A tam, jakby czas się zatrzymał. Na wieszakach ubranie kierowcy, jakiś ręcznik, przedmioty codziennego użytku, kubek na herbatę. W innej znów kabinie otwarta lodówka, a w niej jakieś rzeczy. Jakby kierowca miał za chwilę wrócić i wyruszyć w dalszą trasę...

Nie wszędzie bezpiecznie

Żeby dokładnie zobaczyć sylwetkę "Heweliusza" trzeba mieć mocną latarkę. Statek porośnięty jest omułkami, co jeszcze bardziej potęguje wrażenie czerni. Poza tym woda w Bałtyku nie ma zbyt dużej przejrzystości.

- W innej części statku widać wagony, podwieszone ogromnymi linami u góry. Tam nie wolno wpływać, bo jest bardzo niebezpiecznie. Liny są już mocno skorodowane i wagony mogą w każdej chwili runąć. Tak niedawno stało się z nadbudówką statku, która zerwała się pod ciężarem TIR-ów - wyjaśnia płetwonurek z Tarnobrzega. - Wagony nie zostały nigdy otwarte. Według jednej z plotek dlatego, że zamiast deklarowanego w nich towaru, przewożona była broń. To jedna z wielkich tajemnic "Heweliusza".

Płetwonurkowie eksplorując wnętrze promu muszą stosować się do wskazówek przewodnika i poruszać się tylko w określonych miejscach. Zwłaszcza w najciemniejszych fragmentach można łatwo zabłądzić. A tych jest sporo, bo prom ma 125 metrów długości. Bezpieczne miejsca połączone są poręczówką, czyli liną orientacyjną, wzdłuż której łatwo trafić do wyjścia.

Musimy tam wrócić

Dwie godziny nurkowania, z godzinną przerwą na odpoczynek, minęły bardzo szybko. Trzeba wracać. Z pełnym bagażem wrażeń, bo "Heweliusz" wciąż, a może z każdym rokiem jeszcze bardziej fascynuje.

- Ten prom ma w sobie coś naprawdę bardzo magicznego. Tam wydarzyła się największa katastrofa polskiej żeglugi w czasach pokoju, ale może nawet nie to jest tak przyciągające - wspomina tarnobrzeżanin. - Eksplorowałem kilkadziesiąt wraków różnych statków, ale ten jest naprawdę niesamowity.

Grupa nurków z naszego regionu już wie, dokąd wybierze się wiosną przyszłego roku. Wrócą na "Heweliusza", żeby jeszcze bardziej zgłębić jego tajemnice, żeby zobaczyć to, co pozostało z porażki człowieka w konfrontacji z bezwzględnymi siłami przyrody.

Ostatni rejs

"Jan Heweliusz" - polski prom kolejowo-samochodowy wybudowany w 1977 roku w stoczni Trosvik (Brevik, Norwegia). Miał wspomagać w przewozach samochodów ciężarowych i wagonów towarowych bliźniaczą jednostkę "Kopernik". Jego ładowność to 37 wagonów towarowych i 17 Tir-ów lub 47 TIR-ów.

14 stycznia 1993 r. o godz. 4.36 podczas sztormu o sile ponad 12 stopni w skali Beauforta(!), prom zaczął się przechylać. Doszło do odpadania ładunków od pokładów; ostatecznie prom obrócił się do góry dnem o godz. 5.12 na Morzu Bałtyckim niedaleko Rugii. Tragedia wydarzyła się w czasie rejsu ze Świnoujścia do Ystad. W katastrofie zginęło 55 osób - 20 marynarzy i 35 kierowców, uratowano 9 marynarzy. Do dziś nie odnaleziono 10 ciał. Prom przewoził 28 TIR-ów załadowanych m.in. papierem, meblami, magazynami erotycznymi, krzewami, plazmą krwi, cebulą, pustymi butelkami szklanymi, naczyniami, stalą, aluminium, szkłem, paletami, konserwami, odzieżą i ziarnem słonecznikowym. Na promie znajdowało się też 10 wagonów kolejowych, które wiozły meble, sprzęt kempingowy oraz zrolowaną stal.

W sumie prom miał przed zatonięciem 28 niebezpiecznych zdarzeń: przechylał się na pełnym morzu, przewracał na nabrzeża w portach, zderzał z kutrami rybackimi, miał awarię silnika, a we wrześniu 1986 roku wybuchł na nim pożar. Prom płynął wówczas ze Świnoujścia do Ystad z 33 marynarzami, 6 pasażerami, 26 wagonami kolejowymi i 6 TIR-ami. W czasie rejsu doszło do pożaru jednej z ciężarówek, ogień przeniósł się na nadbudówki promu. Armator wykonał nielegalny remont i zalał spalony pokład betonem (potem stwierdzono, że nielegalna wylewka betonu przeciążyła go o 115 ton i powiększyła problemy ze statecznością, które miał już od pierwszego rejsu ze względu na wadliwie zbudowaną zawietrzną nadbudówkę oraz wadliwy system balastowy.

/Internet/

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie