Napad na kantor
Napad na kantor
15 czerwca 2004 roku około godziny 8 na ulicy Okulickiego w Stalowej Woli, pod halę targową gdzie mieścił się kantor, podjechał samochód. Wysiedli dwaj konwojenci i kasjerka, przywieźli pieniądze - różne waluty ogólnej wartości 600 tysięcy dolarów (po ówczesnym kursie około 1,8 mln złotych). Nagle podjechał samochód, zamaskowani sprawcy postrzelili konwojenta i zrabowali pieniądze.
Im bliżej końca procesu w sprawie rozboju dokonanego na pracownikach kantoru ze Stalowej Woli, tym oskarżeni są coraz bardziej rozmowni. Przez długi czas wszyscy czterej milczeli, wczoraj dwaj z nich mieli na kartkach przygotowany pełen zestaw pytań.
Konfrontacja wersji podawanych przez oskarżonych i tego co mówił Artur W. (skazany już za pomoc w przygotowaniach do rozboju), niewiele wniosła. Obie strony trzymały się swoich wersji, choć niektórym nerwy puszczały. Domniemani członkowie "grupy markowskiej" twierdzą, że byli w Stalowej Woli przyprowadzić kradziony samochód (użyty podczas napadu) dla Artura W., on z kolei twierdzi, że byli w samochodzie (zachowały się odciski palców, ślady biologiczne), gdyż dokonali napadu.
PYTANIA Z KARTKI
- Jaki masz cel ukrywania prawdziwych sprawców napadu i wrabiania nas? Czy boisz się znów trafić do więzienia i dlaczego? - dopytywał oskarżony Paweł S., czytając pytania z kartki. - Czy rewolwer użyty do napadu na pracowników kantoru to ten sam, z którego strzelałeś do właściciela tego kantoru kilka lat wcześniej?
- A skąd mogę wiedzieć, z jakiej broni ktoś do niego strzelał? Nie zostałem skazany za nic takiego, więc skąd mogę wiedzieć? - odbijał piłeczkę Artur W.
Stalowowolanin tłumaczył też powody, z jakich zaczął mówić wszystko, co wie w sprawie. Jak stwierdził - gdyby milczał, miał najwięcej do stracenia, bo groziłoby mu do 12 lat więzienia. Dlatego poszedł na współpracę z prokuraturą i mógł liczyć na znacznie łagodniejsze potraktowanie.
MUSIAŁ MÓWIĆ PRAWDĘ
- Wrobiłem nie tylko was, ale też pół mojej rodziny i kolegów. Ale nie miałem wyjścia, musiałem mówić prawdę. Zresztą to nie ja, lecz świadek koronny z Warszawy (Mirosław K. ps. Miron przyp. autor) zaczął sypać - mówił Artur W.
Jednym z ciekawszych poruszonych wątków, był udział syna Artura W. w całej sprawie. Miał on załatwić kradzione tablice rejestracyjne stalowowolskie tak, aby auto na warszawskich "blachach" nie rzucało się w oczy. Syn zostanie przesłuchany, o ile uda się go namierzyć - ukrywa się, poszukiwany listem gończym. Oskarżony Paweł S. złożył też wniosek o przesłuchanie ciotki Artura W., która miała mu pomagać liczyć pieniądze - jego dolę z rozboju.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?