Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piękny jubileusz legendy Stalowej Woli - Ludwika Algierda

Bartosz Michalak, facebook.com/bartosz.michalak1991
Jako jedyny zdobył ze Stalą Stalowa Wola dwa wicemistrzostwa Polski. Najpierw jako pięściarz, a następnie trener. Dzięki tym sukcesom, ludzie z całego kraju usłyszeli o istnieniu naszego miasta. Ludwik Algierd i jego wspomnienia.

W tym roku mija sześćdziesiąt lat odkąd Ludwik Algierd, który za kilka dni obchodzi swoje 83. urodziny, stoczył pierwszą walkę w barwach Stali Stalowa Wola. Po wywalczeniu z klubem awansu do drugiej, a następnie pierwszej ligi, Algierd pełnił rolę kapitana drużyny. Stal, jako beniaminek, w 1960 roku sensacyjnie zdobyła wicemistrzostwo Polski! Okazała się gorsza jedynie od faworyzowanej Legii Warszawa.

Naszą ekipię prowadził znany Tomasz “Tatko” Konarzewski. Gazety w całej Polsce okrzyknęły Stal jako “Złotą dziesiątkę trenera Tatki”. W jej skład wchodzili tacy pięściarze jak: Ludwik Algierd, Józef Wiatrzyk, Stanisław Kolasiński, Jerzy i Stanisław Arszeniak, Zygmunt Konarzewski, Kazimierz Gretner, Henryk Serwan, Jan Drewiacz oraz Eugeniusz Przyłucki.

- Rywale podejrzewali nas, że mieszkamy w lasach, codziennie pracujemy jako drwale, dlatego mamy tyle sił i wygrywamy walki. Czasami nie chciało nam się już tłumaczyć, gdzie leży ta Stalowa Wola. Ciągle tylko słyszeliśmy pytania, czy to w naszym mieście urodził się Fryderyk Chopin... - wspomina uśmiechnięty trener Algierd.

Dorastanie pod okupacją hitlerowską
- Mój ojciec w 1939 roku poszedł na wojnę i już z niej nie wrócił. Wychowywała mnie babcia. Dziadka też szybko straciłem. Był on bardzo wykształconym człowiekiem, pracował jako sędzia sądowy. Moją mamę Niemcy zgarnęli podczas obławy na kino, przy ulicy Kilińskiego w Łodzi. Udało się jej wrócić do domu, tuż przed śmiercią babci. Inaczej zostałbym sam. Mieszkałem na Rokicińskiej 9/11. Do dzisiaj pamiętam ten adres, 9/11.

Była grupa dzieci grająca w piłkę nożną, bogatsza młodzież posiadała rowery, na których ciągle jeździła. Ja należałem do bandy, która tramwajem docierała na bokserskie treningi. Miałem trzynaście lat. Dojeżdżaliśmy z chłopakami do Zrywu Łódź. Zazwyczaj na “gapę”. Było nas tak dużo, że zajmowaliśmy cały wagon. Jak szliśmy na przystanek, to ludzie już wiedzieli, że to ci bokserzy. Trener Czarnecki wręczył mi pewnego razu kluczyk do własnej szafki. Poczułem się ważny, bo to był znak, że dostrzeżono we mnie talent. Inni wciąż musieli przebierać się na korytarzu.

Niemcy tańczący na... lodzie
- Była zimowa noc. Razem z kolegami rzucaliśmy śnieżkami w okno restauracji, przy którym siedzieli Niemcy i delektowali się pysznościami. Ci w końcu za nami wybiegli. I na tym nam właśnie zależało. Osiedle znaliśmy jak własną kieszeń, dlatego wiedzieliśmy, w jakich miejscach była największa powłoka lodu. Tam też się skierowaliśmy, a za nami pędzący umundurowani Niemcy. Co to był za widok, jak każdy z nich wbiegł na ten lód. Najpierw sunęły te ich czapki, a dopiero potem oni (uśmiech). W oddali słychać było tylko ich przekleństwa. Po powrocie do domu dostałem srogie lanie...

Kiedyś babcia wysłała mnie po mleko i ziemniaki na obiad. Ziemniaków nigdzie nie mogłem dostać. Trafiłem na “życzliwego” Niemca, który krzyczał do mnie poniżające: “Arbeit, arbeit!”. Sprzedał mi... dwa kartofle. Chcąc się zemścić, dowiedziałem się, które pole do niego należy. W nocy solidnie je przekopałem i dumny przytargałem do kamienicy kilka kilogramów ziemniaków.

Kopniak zapamiętany na lata i szczęśliwe uniknięcie śmierci
- Po treningu zgarnął mnie taki jeden “fryc” i kazał nazbierać truskawek. Byłem tak bardzo głodny, że nie mogłem się powstrzymać, żeby ich nie skosztować. Ostatecznie zjadłem te największe, a przyniosłem same “konusy”. Niektóre nawet jeszcze zielone (uśmiech). Spojrzał na moje usta i już wiedział, że jadłem truskawki. Odwrócił się i z całej siły kopnął mnie w tyłek. Trafił w kość ogonową. Przez kilka dni miałem problem ze wstaniem z łóżka...

W zimie trzeba było kombinować węgiel, żeby było czym grzać w mieszkaniu. Ja stałem na furmance, a mój młodszy o dwa lata brat zbierał ten węgiel, który mu zrzucałem. Z tej historii pamiętam tylko to, co mi później powiedzieli. Oberwałem bardzo mocno brykietem węglowym. Straciłem przytomność, a siła lecącego brykietu była tak duża, że nastąpiło uszkodzenie czaszki. Podobno brat zamiast ratować mi życie, w pośpiechu zbierał jeszcze ten węgiel, żeby cokolwiek przynieść do domu (śmiech). W Łodzi był szpital dla dzieci „Anny Marii”. Tam trafiłem i szczęśliwie uniknąłem śmierci. Została blizna i wgniecenie na czaszce.

“Lakierki” zamiast skarpet
- Mając dziewiętnaście lat pojechałem na Mistrzostwa Województwa Dolnośląskiego. Faworytem w kategorii wagowej półśredniej był, o osiem lat ode mnie starszy, Henryk Sołtyk z Gdańska. Walczył o tytuł, będąc jednocześnie trenerem w swoim klubie. W trakcie trwania całego turnieju ciągle mi ubliżał. Los chciał, że obaj dotarliśmy do finału. Sołtyk miał tego pecha, że po drodze eliminował faworytów publiczności. Dlatego w finale kilka tysięcy widzów kibicowało mnie. Mój rywal był na tyle pewny zwycięstwa, że przed walką podał nawet organizatorom rozmiar swojego buta. Nagrodą za pierwsze miejsce były takie piękne “lakierki”. Ja za wicemistrzostwo miałem dostać... skarpetki. Ostatecznie walkę wygrałem w cuglach. Na koniec spytałem się go, czy te skarpety będą mu pasować (uśmiech).

Ale to nie koniec! Będąc trenerem Stali, pojechaliśmy na mecz do Mielca, gdzie trenerem został… Henryk Sołtyk. Przywitaliśmy się normalnie, bez żadnych czułości, ale też się nie wyzywaliśmy jak kiedyś. Bokserzy z Mielca prowadzili z nami już 10-0. Kibice wręcz wychwalali Sołtyka. Ostatecznie mecz wygraliśmy 10-12! Co tam się później działo... „Co to za trener!”, „Zabierać go stąd!” - i inne tego typu hasła go żegnały (uśmiech).

Miłosny powód zamieszkania w Stalowej Woli
- Żona Janina zakochała się w tym mieście. Wracaliśmy od jej brata z Warszawy i wstąpiliśmy do znajomych ze Stalowej Woli, w której niejednokrotnie miałem już przyjemność boksować. Zdobyłem tutaj nawet mistrzostwo okręgu. W Stalowej Woli planowaliśmy zostać na kilka dni, a zostaliśmy na całe życie.

Żona pochodziła ze Lwowa. Dosłownie zakochała się w parku za szkołą muzyczną. Tam najczęściej chodziliśmy na spacery. Kiedy powiedziałem jej, że powoli trzeba się zbierać na Dolny Śląsk, to momentalnie wybiła mi ten pomysł z głowy. Żona zmarła w 1993 roku. Musiałem nauczyć się żyć bez swojej kochanej Jasi, z którą przeżyliśmy razem kilkadziesiąt lat. Od ponad dwudziestu lat żyję sam. Jak tylko mogę chodzę do żony na cmentarz. Czasami mi się chce gotować, czasami nie. Wtedy jem w pobliskim barze. Jestem pewien, że jak tam patrzy z góry na nas, to jest szczęśliwa. Nasz jedyny syn Mietek ma już wnuki. Jestem w stałym kontakcie z synem. Dba o mnie, pilnuje mojego zdrowia.

Legenda nagradza naszych pięściarzy za wicemistrzostwo
- Feliks Sztamm, najwybitniejszy trener w historii polskiego boksu, zadecydował o naszym wyjeździe do Niemiec, abyśmy pomogli niemieckim bokserom w przygotowaniach do igrzysk olimpijskich w Rzymie. Nam to się tak chciało pomagać tym Niemcom, jak psu trawę gryźć. Trener Konarzewski dawał nam wskazówki, abyśmy nie wysilali się jakoś szczególnie. W końcu, gdybyśmy stawiali silny opór podczas sparingów, to bylibyśmy dla nich solidnym przetarciem przed olimpiadą, a tego pod żadnym względem nie chcieliśmy!

To był upalny czerwiec. Imieniny obchodził Janek Drewiacz i całą grupą poszliśmy pewnego wieczoru do restauracji. Kelnerzy mieli dużo pracy, w zasadzie jeden z nich ciągle stał przy naszym stoliku i polewał wódkę. Na drugi dzień mieliśmy zaplanowane sparingi. Jak zwykle mieliśmy trochę improwizować, żeby się “fryce” za dobrze do igrzysk nie przygotowali, ale trenerowi “Tatce” ktoś powiedział o naszej imprezie i złym zachowaniu. Był wściekły, bo przynieśliśmy mu wstyd. Tym samym musieliśmy udowodnić Konarzewskiemu, że w nocy spokojnie spaliśmy w hotelowych pokojach. Wygrałem walkę z Reinhardtem! Niemcy łapali się za głowę, że ich reprezentanci przegrywają z pięściarzami, którzy “podobno” całą noc balowali...

Nieprawdopodobny traf i... próba ukrycia boksera w szpitalu przed Legią
- Dostałem etat w hucie. Mój kierownik początkowo nie był zbytnio łaskawy, dlatego treningi łączyłem z pracą na zakładzie. Na początku lat 60. piłkarze Stali grali u siebie w Pucharze Polski z Legią Warszawa. Po wydziałach krążyła skrzynka, do której każdy wrzucał podpisaną karteczkę z typowanym wynikiem. Ten, kto wytypował dobrze, zgarniał całą pulę pieniędzy. I wygrałem (uśmiech). Wynik? 6:1 dla Legii (9 września 1962 roku Stal Stalowa Wola 1:6 Legia Warszawa - red.). Pieniędzmi musiałem podzielić się z kolegą, który, jak później się przyznał, zgapił ode mnie ten rezultat...

Już jako trener przez kilka tygodni jeździłem do Tomaszowa Mazowieckiego, żeby namówić Janka Szczepańskiego do przyjścia tutaj. A jak w końcu się udało, to przypomniała sobie o nim warszawska Legia. Dzięki pomocy znajomego lekarza, próbowałem go ukryć w szpitalu. Nic z tego. Dosłownie w szpitalnej piżamie pojechał z mundurowymi do Warszawy. To była wielka strata dla stalowowolskiego boksu. W wadze lekkiej nie miał on później sobie równych. Jako pięściarz Legii sięgnął po mistrzostwo olimpijskie w Monachium! Zdobył mistrzostwo Europy w Madrycie. Gdyby został w Stalowej Woli, to wspólnie z Romkiem Gotfrydem, Luckiem Trelą, Stasiem Szado, braćmi Janowskimi i Władkiem Wydrą poprowadziłby zespół do mistrzostwa, a nie wicemistrzostwa Polski. Nawet sędziowie by nam nie przeszkodzili.

Ludwik Algierd - urodził się 25 lutego 1933 roku w Pabianicach. Wychowanek Zrywu Łódź. Walczył w kategorii wagowej - półśrednia. Czołowy bokser i legendarny trener Stali Stalowa Wola w latach 1956-1976. Ze Stalą zdobył dwa drużynowe wicemistrzostwa Polski. Najpierw jako pięściarz w 1960 roku, a następnie jako szkoleniowiec w 1973 roku. Od 1968 roku uczył się w Szkole Trenerów przy wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Po rozwiązaniu sekcji bokserskiej w Stalowej Woli szkolił pięściarzy w Rzeszowie i Dębicy, a wcześniej, podczas służby wojskowej, w Przemyślu. Następnie pełnił rolę kierownika stalowowolskiego MOSiR-u. Jest inicjatorem funkcjonującej w mieście do dziś „Ścieżki Zdrowia”. W 1980 roku w Warszawie został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Wielokrotnie wyróżniany przez Polski Związek Bokserski, a także władze samorządowe Stalowej Woli i całego województwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie