Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śpiewali tam, gdzie słońce było bogiem

Zdzisław SUROWANIEC
(Od lewej) Pierwszy postój przy meksykańskim barze.Po trudach podróży można było nareszcie odpocząć w basenie pod palmami.
(Od lewej) Pierwszy postój przy meksykańskim barze.Po trudach podróży można było nareszcie odpocząć w basenie pod palmami. Zdzisław Surowaniec
Chór Kameralny Miejskiego Domu Kultury w Stalowej Woli koncertował w Meksyku. Polskie pieśni budziły zachwyt.

Jak wielka dolina skrząca się od świateł wyglądało nocą Mexico City, kiedy wielki airbus z Polakami na pokładzie siadał gładko na pasie lotniska. Wysiedli na ziemi należącej przed wiekami do Azteków, którzy wyrywali serca tysiącom niewolników, aby nakarmić nimi słońce.

Dziś, Bogu dzięki, słońce w Meksyku świeci z wielkim impetem bez wyrywania ludziom serc, upuszczania im krwi i odzierania ich ze skóry. Chór Kameralny Miejskiego Domu Kultury w Stalowej Woli mógł się za to przekonać jak słoneczni potrafią być współcześni Meksykanie i jak wspaniale chłoną polską kulturę.

NAJCIEKAWSZE ZESPOŁY

Zespół zakwalifikował się na festiwal, gdzie występują najciekawsze zespoły chóralne z całego świata. Zaproszenie do Meksyku stało się dla Chóru Kameralnego, założonego i kierowanego przez Jerzego Augustyńskiego, zwieńczeniem dwudziestopięcioletniej pracy prowadzonej z pasją i zapałem, co dało wspaniałe efekty.

A na Festiwal Mundial de Coros, zorganizowany po raz jedenasty, przyjeżdżają zespoły wspaniałe i różnorodne stylistycznie, o czym szczególnie można się było przekonać oglądając występ Serbów, którzy dali mały spektakl muzyczny. Meksykanie nie żałują pesos na utrzymanie przez dziesięć dni chórów z odległych kontynentów, ale wymagają artyzmu na najwyższym poziomie.

Na lotnisku na chórzystów czekał Migue Angel Romellon. Imię Michał Anioł doskonale pasowało do tego opiekuna Polaków. Między przesympatycznym Meksykaninem i stalowowolskim zespołem nawiązała się miłość od pierwszego wejrzenia.
Świtało meksykańskie słońce, kiedy po odprawie autobus powiózł chórzystów drogą do Puebli. Trudno było uwierzyć, że przejeżdżamy dwudziestodwumilionową metropolią, kiedy mijało się biedne budynki. Ale największe tego dnia wrażenie było przed nami, na pierwszym postoju.

PALENISKO Z RURĄ

Coś, co można nazwać przydrożnym barem, było budą, przed którą stały gary na palenisku z rurą, która nie wytrzymałaby jednego kopnięcia. W sosach pływało mięso. Jeśli się wskazało na jakiś "przysmak" krępa czarnowłosa kucharka nakładała to na kukurydziany placek z mąki kukurydzianej, czyli meksykańską tortillę. I choć nawet nasz Michał Anioł przestrzegał nas przed jedzeniem w takich barach, Maciek Witek nie wytrzymał i skosztował. O dziwo, nic mu nie było, ale to chyba tylko dzięki olbrzymiej ilości piekącej papryki chili, która wypaliła bakterie, a których działanie może spowodować coś, co nazywaliśmy "zemstą Montezumy", ostatniego wodza Azteków.

Po czterech godzinach jazdy autobusem do Warszawy, po trzech i pół godzinach lotu do Madrytu, po siedmiu godzinach czekania na lot do Meksyku i po dwunastu godzinach lotu, przyjazd do luksusowego hotelu Panamerican do oddalonej o 120 kilometrów od stolicy Puebli był długo oczekiwanym wytchnieniem. Wypoczynek na basenie pod palmami i drzewem pomarańczowym szybko zregenerował siły. A potrzebne były, bo od następnego dnia rozpoczął się galop, który trwał przez wszystkie dni. Organizatorzy postanowili wycisnąć z chórów wszystkie soki!
W piątek rano, 3 września, szybki spacer po Puebli z naszym Michałem Aniołem. Puebla to dwumilionowe miasto, założone przez Hiszpanów w XVI wieku i nazywane wówczas Miastem Aniołów. Starówka zaliczona jest do światowego dziedzictwa kultury. Miasto położone jest na wysokości 2,2 tysiąca metrów nad poziomem morza. Mieszkaliśmy więc wyżej niż szczyt Giewontu. Oprócz urodziwych kwartałów, są tu także biedne dzielnice. Sporo żebrzących dzieci i dzieci pracujących przy sprzedaży kwiatów czy odpustowych zabawek made in China.

ŚWIĘTE POLONICA

Po południu wyjazd do Tecamachalco. To mieścinka z piętrowymi domami, ulicami ustrojonymi proporczykami i parkiem przed pięknym kościołem Naszej Pani Wniebowziętej. A w świątyni polonika! - na witrażu wizerunek Papieża Jana Pawła II, a w ołtarzu lewej kaplicy, z adorowanym Najświętszym Sakramentem, obraz "Jezu ufam Tobie". I tak będzie już wszędzie, na każdym kroku będziemy spotykać obrazki z wizerunkiem naszego Papieża i obrazu namalowanego według wskazówek polskiej zakonnicy siostry Faustyny.

Prości ludzie, którzy przyszli na koncert Chóru Kameralnego okazali się świetnymi słuchaczami. Dwadzieścia trzy kompozycje, jakie w swoim repertuarze przywiózł chór, z wyjątkową uwagą słuchano przepięknej "Kołysanki" Jana Maklakiewicza, "Alleluja" Romualda Twardowskiego, "Zdrowaś Królewno Wyborna" Andrzeja Koszewskiego. Po raz pierwszy o mury tej meksykańskiej świątyni uderzyły polskie głosy w najpiękniejszym, najdelikatniejszym, finezyjnym wykonaniu. Jakżeż pięknie to się splatało z polskimi akcentami kościoła.

Sympatyczny meksykański proboszcz Andrés Cabrera Tlamaxcotl, ubrany w ornat z wyszytym wizerunkiem "Jezu ufam Tobie", klaskał co sił w rękach po każdej z pieśni, razem ze swoimi wiernymi owieczkami. Wszyscy natomiast byli wyjątkowo zachwyceni, kiedy rozkołysany chór zaśpiewał "La cucacaracha". Owacja na stojąco trwała dopóki nie zszedł z ołtarza ostatni chórzysta.

WYMAGANE PREZENTY

Sobota, 4 września, z pewnością na długo zapadnie w pamięci chórzystów. Rozpoczęła się oficjalnie od przyjęcia wszystkich chórów w magistracie. Na własne oczy można się było przekonać, jakim szacunkiem otaczana jest w Meksyku władza. Prezydent Blanca Alcalá Ruiz była przez swoich urzędników traktowana niemal z nabożną czcią. Charakterystyczne dla panujących tu obyczajów jest także to, że organizatorzy zapraszając chóry, nie kryli, że oczekują prezentów dla organizatorów.
Mury wielkiej urody sali magistratu zatrzęsły się, kiedy wszystkie chóry zaśpiewały radosne "Alleluja" z oratorium "Mesjasz" Haendla. W tym roku festiwal miał szczególną rangę, bowiem zbiegał się z dwusetną rocznicą odzyskania niepodległości przez Meksykanów, którzy przepędzili Hiszpanów, choć zachowali język hiszpański i kulturę, którą im przywieźli statkami konkwistadorzy pod wodzą Cortazara.
Po południu wszystkie chóry zapakowane zostały do autobusów. Pognaliśmy autostradą na północ, mijając majestatyczne góry z kłębiącymi się nad nimi chmurami. Po trzech godzinach turlania się trafiliśmy do biednego Zapotitlán. Nic nie zapowiadało co nas czeka, kiedy szliśmy drogą w górę. A czekała nas tam niezwykła meksykańska fiesta na zboczu pokrytym kaktusami!

AY, AY, AY, AY!

Kiedy weszliśmy na placyk, jaki powstał przez zepchnięcie przez spychacz części wzniesienia, zagrała meksykańska orkiestra Banda Imperio. Były oczywiście porywające meksykańskie utwory, w tym wiecznie żywa "Cielito Lindo", "Najdroższa moja", ze słowami refrenu: "Ay, ay, ay, ay, canta y no flores, porque cantando se alergan cielito lindo, los corazones", znana u nas z refrenem "Teraz jest wojna".
Każdy dostał słomkowy kapelusz, na stoły trafiły miejscowe przysmaki, a największym był chyba kurczak w pikantnym sosie czekoladowym. Młodzi mężczyźni wyciągnęli z dołu pieczone na liściach agawy kurczaki, stoły uginały się od meksykańskich dań. Sławne piwo corona i tequila były "non limited". Picie na tej wysokości szło gładko, niemal nic się nie czuło. Tańczono do upadłego, bawiono się ile dusza zapragnie, chóry z Polski, Wenezueli, Argentyny, z Kolumbii, Serbii i Meksyku pomieszały się i doszło do chóralnego zbratania.

Komu mało było egzotyki, szedł w kaktusy zobaczyć z bliska jak wyglądają te rośliny w naturze. Jedna z osób przypłaciła to bolesnym ukłuciem nogi przez kolec agawy, co skończyło się stanem zapalnym, który trzeba było leczyć antybiotykiem. Wieczorem wszystkie chóry zaprezentowały się w miejscowym kościele. Po takich wrażeniach po powrocie późną porą do hotelu wszyscy padli.

MSZA Z ARCYBISKUPEM

Ale organizatorzy nie mieli litości i w niedzielę zarządzono wczesne wstawanie. Wszystkie chóry miały się zaprezentować na uroczystej mszy świętej w katedrze, z udziałem arcybiskupa Puebli Victora Sáncheza Spinozy. Monumentalna katedra z szarego kamienia z zewnątrz, w środku kapie od złoceń. To wielkiej urody świątynia, z ołtarzem głównym pośrodku, ołtarzami bocznymi z figurami świętych i ołtarzem królów hiszpańskich w prezbiterium oraz figurą Jezu Ufam Tobie. Chór Kameralny stał najbliżej ołtarza i po raz pierwszy w historii tej siedemnastowiecznej budowli zabrzmiały w niej polskie głosy.
Tego dnia po południu Chór Kameralny dał koncert w nowoczesnym kościele Matki Bożej Niepokalanie Poczętej. Publiczność świetnie przyjmowała utwory, wymagające skupienia i wyciszenia. I jak zwykle La cucacaracha zrobiła furorę.

Niezwykłe było przyjęcie, jakie zgotowali chórzystom parafianie w sali domu katechetycznego. Na stołach poustawiano misy z różnymi daniami meksykańskimi - sałatkami, zmiksowaną czerwoną fasolą, pastami, owocami, kukurydzianymi tortillami (oj, mieliśmy już dość tego specyficznego zapachu), mięsami, pyszną zupą. Wśród deserów były kremy i wielki tort ze wzruszającym napisem po polsku "Jesteś duchowej terapii. Wspaniale! Dzięki". Choć niegramatyczny, był dla chórzystów cudownym, słodkim prezentem.

ZEMSTA MONTEZUMY

Za tydzień ostatnia relacja z pobytu Chóru Kameralnego w Meksyku, z koncertami w biednym kościółku w Teteles, w campusie w Zacatlán, gdzie uczniowie po raz pierwszy usłyszeli chór na żywo, występami we wspaniałych salach koncertowych (opowiemy, czemu młoda Meksykanka krzyknęła z widowni "niech żyje Rzeczpospolita Polska"), z widownią machającą biało-czerwonymi chorągiewkami w San Martin Texmelucan, zakończona meksykańską fiestą z półnagimi tancerkami i… zemstą Montezumy!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie