Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

SZWAJCARIA. W Interlaken, u stóp Dziewicy

Cezary Rudziński
Cezary Rudziński
Z okna hotelu Chalet Swiss w Interlaken roztacza się fantastyczna panorama gór. Pokryta wiecznie białym welonem śniegu, wysoka na 4.158 m n.p.m. Dziewica - lub Panna, bo tak tłumaczy się na język polski niemiecką nazwę tego alpejskiego szczytu - Jugfrau.

[galeria_glowna]
Na lewo od niego również 4-tysięcznik Mnich ( Mönch, 4.099 m n.p.m. ), a jeszcze dalej na wschód "ocierający się" o cztery tysiące metrów wysokości Eiger ( 3.970 m n.p.m. ) ze słynną, piekielnie trudną do zdobycia ścianą.

Między Dziewicą i Mnichem znajduje się Przełęcz Dziewicy - Jungfraujoch, na której, na wysokości 3.554 m n.p.m., jest najwyżej w Europie położona stacja kolejowa - cel mojej podróży. Uczestniczę bowiem w Międzynarodowej Podróży Studyjnej zorganizowanej przez Jungfraubahnen - Koleje Jungfrau z okazji zbliżającego się stulecia ich istnienia.

Nasi gospodarze: Philippe Kuonen reprezentujący Jungfraubahnen, Mario Kovacevic - Interlaken Tourismus i Orsolya Seregi - Swiss Tavel System na początek przedstawili nam podczas prezentacji w hotelu Metropol to, co mamy w trakcie tu pobytu poznać bliżej. Historię budowy oraz współczesność tej najwyżej położonej w Europie linii kolejowej, kulminacja obchodów 100-lecia, która nastąpi na początku stycznia 2012 roku, uzdrowisko Interlaken i jego walory. A także świetnie zorganizowany i działający jak przysłowiowy szwajcarski zegarek system kolei i transportu w ojczyźnie Wilhelma Tella.

Rewia paralotniarzy

Spotkanie prezentacyjne było tylko zapowiedzią tego, co nas czeka już pierwszego dnia. Krótki aperitif w Top'o'Met Bar na 16 piętrze hotelu pozwolił nam na zobaczenie Interlaken i okolic tego kurortu z lotu ptaka. Równocześnie zaś poobserwować loty paralotniarzy. W centrum miasta po jednej stronie ulicy Höheweg należącej w nim głównych, stoją hotele wysokich kategorii, po drugiej zaś rozciąga się obszerna zielona łąka.

To na niej startują i lądują paralotniarze, odbywają loty szkoleniowe z instruktorami, a także trenują precyzję lądowania w kręgu. Bezszelestne loty różnobarwnych paralotni wznoszących się na spore wysokości, szybujących na tle ośnieżonych alpejskich szczytów i górskich ścian, ale przelatujących niekiedy także na tyle blisko miejsca, z którego je obserwowaliśmy, że widać było nawet twarze w lotniczych kaskach, chwilami przypominały balet. Chciałoby się obserwować ich starty, loty oraz lądowania bez końca. Czekały na nas jednak kolejne atrakcje.

Czekoladowe Show

Vis a vis hotelu Metropol stoi 3-piętrowy duży budynek z alpejskim, spadzistym dachem, parter którego zajmuje restauracja oraz cukiernia znanej firmy Schuh. Firma słynie ze znakomitej czekolady. I to od niemal 2 wieków. Bogactwo i różnorodność firmowych słodyczy oferowanych w sklepie oszołamia nie tylko takich ich amatorów jak ja.

Na ziemię szybko sprowadza jednak rzut oka na ceny. Za to, co wydaje się szczególnie smakowite: czekolady z różnego rodzaju orzechami i migdałami, czekoladki, praliny oraz niezliczone rodzaje innych wyrobów czekoladowych, trzeba by zapłacić 60, 70, 80 i więcej franków za kilogram. Wystarczy przeliczyć po 3,60 zł za frank, aby nagle stracić zainteresowanie słodyczami. Bo to nawet jak na nietanią, delikatnie to ujmując, Szwajcarię, bardzo drogo. Klienci głównie więc oglądają, a jak kupują, to po 100 - 200 g. Może poza Chińczykami i Japończykami

W firmie Shuh organizowane są też pokazy produkcji słynnej szwajcarskiej czekolady - Schokoladen-Show, podczas których, jak głoszą informacje o nich, odsłaniane są tajemnice jej wytwarzania. W specjalnym, dużym pomieszczeniu Grand Restaurant Schuh, cukiernik - a może czekoladziarz, demonstruje uczestnikom tego show historię czekolady. Mówi o regionach świata, z której ona pochodzi i jest uprawiana. Pokazuje wielkie owoce, z których wydobywa się jej ziarna, ich mielenie, łączenie z cukrem i - w przypadku, gdy zamierza się otrzymać mleczną, ze śmietanką.

Zajączki, muflony, faraon…

Niewielkie, zaledwie kilkulitrowe naczynie, w którym przygotowywana jest masa czekoladowa używana do wytwarzania figurek podczas demonstracji, pracuje non stop. Bo to mieszanie i rozdrabnianie, aby uzyskać potrzebną konsystencję, musi trwać wiele godzin. Dawniej robiono to ręcznie, obecnie są do tego specjalne maszyny.

W sali demonstracyjnej na półkach i stolikach stoją wyroby z czekolady. Cała seria zajączków różnych wielkości. Głowa egipskiego faraona. Niemal naturalnej wielkości alpejski muflon. Sporego rozmiaru figurki dwu wieśniaków z białej, mlecznej i ciemnej czekolady. I wiele, wiele innych. Nie licząc wyrobów do skosztowania - czekoladek i pralinek.

Kulminacyjnym punktem Czekoladowego Show jest wyrób figurki zabawnej alpejskiej krówki. Mistrz ceremonii najpierw wyjmuje formę z przeźroczystego tworzywa. Następnie nanosi w niej łaty - bo przecież prawdziwe szwajcarskie krowy są łaciate - z ciemnej czekolady. W pracy tej pomagają mu ochotnicy, przeważnie ochotniczki, spośród uczestników pokazu. Następnie, gdy te łaty stwardnieją, łączy dwie połówki formy i wlewa do niej mleczną czekoladę z pojemnika, w którym jest ona nieustannie mieszania. A gdy forma jest wypełniona, odwraca ją i przez otwór wylewa nadmiar masy czekoladowej, która nie przylgnęła do ścianek formy.

Figurka musi być przecież pusta w środku, inaczej byłaby zbyt ciężka, a więc i droga. Na chwilę już niemal gotowy wyrób trafia do lodówki, aby szybciej stwardniał. Następnie, nadal w plastykowej formie, figurka stawiana jest od strony otworu, którym wyciekł nadmiar masy czekoladowej, na cienkiej płytce czekolady przyklejając się do niej. Wreszcie mistrz z miną prestidigitatora odcina zbędne fragmenty podstawy figurki, otwiera dwie połówki formy i demonstruje łaciatą, mleczną krówkę. Gdy wszyscy obejrzeli ją dokładnie… łamie swoje dzieło na kawałki i częstuje nimi uczestników Show. Koniec spektaklu, zapraszamy do cukierni lub sklepu, w których wybór czekoladowych słodyczy jest, jak już wspomniałem, ogromny.

Chińczycy na każdym kroku

Trafiamy na folklorystyczny wieczór. Takiej ilości Chińczyków w jednym miejscu nie widziałem jeszcze nigdy i nigdzie poza Chinami, Hongkongiem, Makau i paroma China Town's w różnych miejscach świata. Tu, w nabitej po brzegi ogromnej sali restauracyjnej chyba na kilkaset miejsc, jedynym stołem, przy którym siedziała grupka Europejczyków, był nasz. Schweizer Folklore Show w języku angielskim rozpoczął się wkrótce po podaniu wina i sałatek. Na tle ogromnego zdjęcia Alp z, oczywiście, Dziewicą, Mnichem i Eigerem na pierwszym planie i za szwajcarską flagą zaczęło grać trio w ludowych strojach. Harmonistka, wykonawczyni na niewidocznym, zasłoniętym instrumencie oraz multiinstrumentalista z klarnetem, fletem, saksofonem i czymś tam jeszcze.

Koncert na kijach, misach i butelkach…

Później, gdy goście spożywali już gorące dania, były piosenki śpiewane do mikrofonu z towarzyszeniem tejże orkiestry, czyli też banał. Ale szybko zaczął się prawdziwy show. Gra, coraz szybsza, ze zmieniającą się jak w kalejdoskopie muzyką wykonywaną na… czym popadło. Alpejskim drewnianym rogu długości trombity. Drewnianych łyżkach i widelcach. Glinianych, polewanych misach, w których "grały" odpowiednio poruszanie ich ruchami monety pędzące po wewnętrznych obrzeżach. Koncert na wiszących na sznurkach butelkach po winie. Etiuda na metalowej tarze do prania bielizny, jaką być może pamiętają jeszcze współczesne emerytki z czasów, gdy nie istniały pralki mechaniczne. I to z muzyką wykonywaną na tej tarze metalową łyżką i widelcem.

Taniec z miotłą, tak !, zwykłą brzozową miotłą z długim drewnianym styliskiem. Które zamienione zostało w instrument muzyczny uderzany drewnianą pałką z przodu i tyłu tańczącej z tą miotłą artystki. Melodia wydobywania z plastykowego pojemnika pełnego butelek po coca coli. Na zakończenie koncert na, chyba kilkudziesięciu, mosiężnych dzwonkach różnych kształtów i wielkości, noszonych zazwyczaj na szyjach przez szwajcarskie krowy, owce i kozy. Ale w przerwach między poszczególnymi punktami programu do uczestnictwa w nim zapraszani byli biesiadnicy. Chińczycy w różnym wieku próbowali, z różnym skutkiem, dąć w róg.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: SZWAJCARIA. W Interlaken, u stóp Dziewicy - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie