Są tacy, którzy kawałek drewna wrzucają do pieca, i ci, którzy potrafią nadać mu duszę. Kazimierz Kohyt postrzega swoje rzeźby jako komentarz do rzeczywistości. Bywa on niejednokrotnie ironiczny i humorystyczny.
Żartem są wielbłądy, idące po półce. Taka karawana-fatamorgana. Dłonie, które nazywa podstawowym pomocnikiem radnego lub posła, powstały na skutek obserwacji zachowania naszych polityków. Jeden czy drugi mógłby sobie taką rękę z odpowiednim gestem przed sobą postawić. Jest tu nawet figa z makiem.
Ściany mieszkania zdobią maski białego człowieka, jak nazywa je Kazimierz Kohyt. Twarze wkomponowane w miecze, symbole kojarzone z chrześcijaństwem. Każda wyraża inny charakter trzymającego swoje narzędzie pracy rycerza.
Jest też cykl "Pseudooblicza", który bardzo podoba się kobietom. Inspirację do części tych prac czerpał, obserwując zachowanie pań i czynności, jakie najczęściej wykonują. Twarzom nadał nazwy "Zmiatająca układność" czy "Lustrzana wierność".
Kazimierz Kohyt
Kazimierz Kohyt
W styczniu skończy 60 lat. Mieszka w Tarnobrzegu. Jest emerytowanym nauczycielem. Przez ponad dwadzieścia lat pracował w Zespole Szkół Specjalnych w Tarnobrzegu, prowadził zajęcia rękodzielnicze w szkolnym kole "Kornik". Rzeźbienie to jego pasja, której poświęca się od ośmiu lat. Swoje prace wystawiał w Tarnobrzegu i Rzeszowie. Często można oglądać je w Galerii Okno w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tarnobrzegu. Żona Halina jest pierwszym, surowym krytykiem jego prac i zwolenniczką jego hobby.
DAŁ FRAJDĘ UCZNIOM I SOBIE
Był w życiu Kazimierza Kohyta czas, kiedy drewno rąbał wyłącznie na opał. Jego ojciec był stolarzem, ale zawód ten kojarzy mu się wyłącznie z precyzją, a nie ze zdolnościami, które mógłby odziedziczyć. Sam nigdy nie myślał, że rzeźba wypełni mu czas i da mu się spełnić. Amatorską sztuką zainteresował się dopiero po pięćdziesiątce.
To były przypadek i konieczność. - Jako jedynemu mężczyźnie w szkole przypadło mi poprowadzić z dziećmi niepełnosprawnymi zajęcia techniczne - opowiada.
Kawałek kory wziął więc do ręki z prozaicznej potrzeby, żeby coś robić. Chłopcom bardzo się to spodobało. Dłubali więc nożykiem dekoracyjne i użyteczne, proste przedmioty - pudełeczka na biżuterię, wieszczki, świeczniki. Aż pewnego dnia jedna z pracujących w szkole pań przywiozła na zajęcia pień lipy.
- Zaczęliśmy rzeźbić. Potem uznałem, że warto pochwalić się tym, co robimy. Pierwsza wystawa prac dzieci z koła "Kornik" była sukcesem - mówi amator. Uczniowie poczuli się dowartościowani, on odkrył pasję. I całkowicie mógł się jej poświęcić na emeryturze.
STRUGAM Z PODTEKSTEM
Swojego zajęcia nie traktuje serio. Nie jest twórcą, który chodzi i myśli, żeby coś wyrzeźbić. Nie czuje się artystą. Chociaż jego rzeźby podobają się i fascynują, mają wzięcie wśród znajomych, Kohyt krytycznie patrzy na swoje umiejętności. Nigdy nie uczył się pod okiem profesjonalisty. To, co tworzy, wynika z jego doświadczeń życiowych, wrażliwości i dużego oczytania.
Nigdy nie ma gotowego tematu. Nikogo nie naśladuje. Daje się prowadzić materiałowi. Jego wygląd bardzo często narzuca kształt rzeczy, która powstanie. I tak z kawałka zaplątanego korzenia powstała żmija. Ale nie zawsze, gdy zaczyna, wie, co z kawałka drewna wyjdzie.
Mówi, że struga z podtekstem. Stara się, by małe dzieło odzwierciedlało jego osobiste przemyślenia i stosunek do świata, by było rodzajem komentarza do rzeczywistości, przekornym, jak on sam.
Na półce z rzeźbami ma anioła i diabła. - To są moi opiekunowie, niekoniecznie układni i poprawni - pokazuje. - Widać, że mają zaburzone poczucie swoich ról. Ja też ze swojej czasem wychodzę. Diabeł jest spolegliwy, a anioł zdeterminowany, ze zdecydowanym gestem Kozakiewicza.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?