MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W Busku Zdroju mieszka niezwykła rodzina. I ojciec, i syn, i wnuk, a nawet dziadek przyciągają do siebie metalowe przedmioty

Magdalena PORWET

Sztućce, tace, klucze francuskie, a nawet żelazko "przykleja się" do Jerzego Kostery z Buska Zdroju. Tak samo wszelkie rzeczy z metalu reagują na jego syna, wnuka i... ojca. - Nie wiemy, skąd się bierze ta moc. Może to dar z niebios? - zastanawia się głośno jedyna taka rodzina ludzi-magnesów w naszym regionie, a wielce prawdopodobne, że i w Polsce.

Kiedy na rynku pytamy o mieszkańca Buska Zdroju, którego "czepiają się metalowe przedmioty", na twarzach miejscowych ani śladu zdziwienia. - Pójdziecie państwo do sklepu zoologicznego, o tam, i zobaczycie sobie to przedstawienie. Nie ma co, robi wrażenie - oświadcza starszy mężczyzna.

Czoło jak... portfel

- Najpierw myślałem, że to taka sztuczka. Ale gdzie tam! Jurek naprawdę jest jak magnes. Wszystko, co metalowe, lgnie do niego. Też próbowałem. Z łyżką. Zleciała mi z pleców od razu. U Jurka trzyma się tak, jakby ktoś klejem ją posmarował, i to mocnym - ocenia.

- On portfela nie potrzebuje. Bo i drobne i banknoty się do niego lepią. Jak mojej żonie resztę w bilonie wydawał, to po prostu z czoła sobie drobne odklejał, a "ślubna" zszokowana na to widowisko patrzyła - opowiada.

Chwilę później na własne oczy mamy okazję przekonać się, że to szczera prawda, iż właścicielowi sklepu wędkarsko-zoologicznego portfel jest zbędny...

- E, chyba jednak portfelik sobie zostawię, bo tak jakoś dziwnie na widoku tyle kasy nosić. Po co złodziei zachęcać? - uśmiecha się Jerzy Kostera, wydając resztę klientowi z drobnych umieszczonych na... czole.

- To jeszcze nic. Ale jak mąż haczyki sprzedaje, to jeszcze się nie zdarzyło, by klient z reklamacją nie przyszedł. Bo zawsze kilka mężowi na rękach zostanie - dodaje Teresa Kostera.

- A czasem, tak dla żartów, zamiast klucz francuski czy suwmiarkę z półki podać, z czoła swego ściągam. Oj, robi taki handel wrażenie, robi - cieszy się 48-letni mieszkaniec Buska.

Przez przypadek, przy kolacji

To właśnie Busko jest jego ojczyzną. I choć przez dziewiętnaście lat w Kielcach mieszkał, to i tak tutaj powrócił. Teraz w Busku prowadzi wraz żoną sklep, a po godzinach leczy jako bioenergoterapeuta. - Był rok 1996, gdy odkryłem w sobie te niezwykłe moce. Przypadkowo. Moja teściowa po wylewie była sparaliżowana, nie mogła mówić. Trzy razy ją dotknąłem i kilka dni później zadzwoniła, by mi podziękować. Dziś jest okazem zdrowia - mówi z dumą w głosie.

Potem był sąsiad z bólem głowy, potem znajomy z chorymi nerkami. - Pacjentów zaczęło przybywać. Teraz działam jako bioenergoterapeuta, radiesteta i biomasażysta - tłumaczy.

Niespełna rok temu odkrył kolejne nadprzyrodzone zdolności. Przypadkiem, przy kolacji. - Akurat oglądaliśmy program "Nie do wiary". Pokazywali jakiegoś człowieka, który umiał przylepiać do swego ciała metalowe przedmioty. To był niesamowity widok. I nagle coś mnie podkusiło, by sprawdzić, czy ja aby też tak nie potrafię. No i wytarłem dokładnie widelec i przyłożyłem do czoła. O dziwo, nie spadł. Rodzina aż zaniemówiła z wrażenia - wspomina.

Potem spróbował z łyżką. Też nie spadła. Potem z nożem. - To było tak pasjonujące, że ściągnąłem koszulę i okazało się, że sztućce też trzymają się na mojej klatce piersiowej, na odcinku od mostka w górę. Okazało się, że plecy też są jak magnes. Chochla do zupy trzymała się tak, jakby ktoś wysmarował ją jakimś superklejem - opowiada w drodze do domu.

Tylko nie zimne!

Ściąga koszulę, przymyka na chwilę oczy i... zaczyna się pokaz. Ogrzewa przez chwilę w dłoniach nóż. Potem łyżkę, potem kolejną. W sumie - dziesięć. - Nie, nie mam żadnego kleju w dłoniach - pokazuje na dowód czyste ręce. - Muszę tylko trochę "nagrzać" metal, bo jak przyłoży się taki zimny do ciała, to jest strasznie niemiłe wrażenie - tłumaczy Jerzy Kostera.

W skupieniu staje przed lustrem. Chwila ciszy i nóż przylepia się do ciała byłego taksówkarza niczym metal do sztaby magnesu. Obok pan Jerzy "układa" łyżkę, potem następną i następną. Siódma z kolei nie daje się "okiełznać". Spada. - Dotknąłem metal o metal i stąd taka reakcja - tłumaczy człowiek-magnes i znów przykłada w okolicy prawego obojczyka tamtą łyżkę. Tym razem trzyma się w stu procentach. W finale pokazu Jerzy Kostera ma na sobie komplet sztućców. - Nie wiem, ile najwięcej na siebie "napakowałem". Nie liczyłem. Ale było chyba tego ze trzydzieści parę sztuk, jak nie więcej - ocenia i spogląda w lustro. - O, tutaj jest jeszcze trochę miejsca. Czy może mi pani oddać swoją łyżeczkę od herbaty? - spogląda w moją stronę. Osobiście "przyklejam" łyżeczkę obok kilku noży, w okolicach lewego obojczyka. Trzyma się. - Zszokowana? - dopytuje się "magik". - Ja też. Za każdym razem jestem w szoku. No bo niech mi pani powie, skąd się takie cuda biorą? - spogląda na mnie swym "dziwnym wzrokiem" tak, że czuję się jak na prześwietleniu.

- Nie wiem, skąd się te moce biorą. Może to taki dar z niebios? - głośno się zastanawia, gdy syn Wojtek ściąga z niego komplet sztućców.

Z "komórką" na... ramieniu

Chwila oddechu i zaczyna się druga część pokazu. Wojtek "przylepia" do ojca elegancką tacę. Na plecach umieszcza drugą, na czole łyżkę. A potem ściąga koszulę i... przylepia sobie nad lewym obojczykiem nóż. Obok "kładzie" łyżkę, widelec. - Jestem poważny student, bioenergoterapeuta, człowiek-magnes i prowadzę sklep zoologiczny - kłania się 26-latek.

O tym, że również jest człowiekiem-magnesem dowiedział się cztery miesiące temu. - Po prostu sprawdzałem, czy ktoś z rodziny też ma takie zdolności nie z tej ziemi. Przyłożyłem żonie łyżkę - spadła. Przyłożyłem do czoła córki Agnieszki - też spadła. Przyłożyłem do czoła syna i aż przetarłem oczy ze zdziwienia. Łyżka trzymała się. Tak samo "zareagowały" pozostałe sztućce. Nawet telefon komórkowy. Nie odpadł - relacjonuje Jerzy Kostera.

- To miała być taka zabawa, taki żart. Kiedy ojciec powiedział, że chce sprawdzić moje pole magnetyczne, roześmiałem się. A potem już mi do śmiechu nie było. Sam przykładałem sobie do ciała łyżkę i trzymała się nawet przez kilka minut. Kiedy pokazałem tę sztuczkę kolegom, stwierdzili, że to nic trudnego, że oni też tak potrafią. No to podałem im łyżkę i żaden nie dał rady jej do siebie "przykleić". Z "komórką" było tak samo. Tylko ja umiem nosić telefon na ramieniu. Mało tego, raz nawet przez te pokazy rozładowałem koledze "komórkę". Nim trafiła na moje ramię, była świeżo po "nabiciu". Wystarczyła niepełna minuta na moim ciele i telefon "padł". Potem trzeba go było ładować dwa razy dłużej niż zazwyczaj - opowiada student Wyższej Szkoły Ekonomii i Administracji w Kielcach.

Tak samo jak ojciec zapewnia, że nie ma zielonego pojęcia, skąd bierze się w nim taka moc, że oddziałuje na metale niczym magnes. - O to trzeba zapytać tam, na górze - wyciąga dłoń ku niebu.

- Jak w Busku nie uda mi się kariery zrobić, to spakuję się i do Ameryki polecę. Tam będę takie występy dawał - oświadcza z uśmiechem, podając ojcu... żelazko.

Kilka sekund później Jerzy Kostera ma już żelazko na piersi. Owe żelazko to najcięższa rzecz, jaką przylepił do siebie mieszkaniec Buska. Na razie. - W planach mam jeszcze wiertarkę i inne ciężary - informuje, poprawiając na czole łyżkę do frytek. - Nie, to zbyt ciężkie - wybucha śmiechem, gdy z pewną nieśmiałością wskazuję na... lodówkę. - Chociaż nigdy nic nie wiadomo. W końcu od dawien dawna wiadomo, że nie ma na świecie rzeczy niemożliwych do wykonania, że trening czyni mistrza - oświadcza bioenergoterapeuta.

Zapalić w dłoniach żarówkę

Kiedy zaczął leczyć ludzi, poddał się specjalnym badaniom. - W Kieleckim Studium Radiestezji i Bioenergoterapii przebadano mnie gruntownie, a szczególnie poziom i zakres mojej energii. I okazało się, że mam taką energię, która działa w zasięgu aż prawie trzech metrów. Mało tego, jestem w stanie zapalić w dłoniach żarówkę - mówi Jerzy Kostera.

Przyznaje, że odkąd pamięta, zawsze było mu tak jakoś dziwnie gorąco. - Gdy przyszła zima, ludzie nakładali grube swetry, a ja paradowałem w krótkim rękawku. Inni patrzyli na mnie jak na szaleńca, a mnie naprawdę było ciepło. Widać jestem człowiek-piec - kwituje.

Zdradza, że kiedy już "obklei się" metalami, to zdaje mu się, jakby stał w ogniu. - Jest mi tak gorąco, że aż kołuje mi się w głowie, a przed oczami wirują takie płatki. Im więcej mam metalu na sobie, tym bardziej czerwienieję na twarzy. Nawet staję się purpurowy. A potem, po pokazie, wszystko wraca do normy - zapewnia.

Najmłodszy - najsilniejszy

Takimi samymi wrażeniami z pokazu dzieli się z nami Wojtek Kostera. Natomiast na razie nie dane jest nam się dowiedzieć, co czuje podczas pokazu najmłodszy człowiek-magnes w rodzinie Kosterów, wnuk pana Jerzego - półtoraroczny Norbert. Sądząc z uśmiechu, który ani na moment nie znika z buzi malca, musi traktować to jako dobrą zabawę.

Na naszych oczach przykleja sobie aż cztery łyżki. Do tego kilka monet na czole. - Wnuś jest najlepszy z naszej ekipy. Ma najsilniejsze pole magnetyczne. Ot, przywilej młodości - kwituje Jerzy Kostera, gdy Norbert przykleja mu na czole łyżeczkę.

To właśnie wnuk okazał się drugim po dziadku człowiekiem-magnesem w rodzinie. Dopiero kilka tygodni później do tego "niezwyczajnego grona" dołączył Wojtek. - Ale to nie ja zamykam "magnesową listę". Wieńczy ją mój dziadek Jan - spieszy z wyjaśnieniem 26-latek.

- To szczera prawda. Odkryliśmy to całkiem niedawno. Ot, odwiedził mnie ojciec w sklepie i dla żartu przyłożyłem mu łyżkę do czoła. Nie spadła - mówi Jerzy Kostera. - Nie wiem, skąd w moim 80-letnim ojcu biorą się takie siły. Nie wiem. Nie rozumiem - wzrusza ramionami.

Po studiach do Księgi Rekordów Guinnessa

Ocenia, że wielce prawdopodobne, iż są jedyną taką rodziną ludzi-magnesów w Polsce. - "Skontrolowałem" jeszcze dwóch moich braci. Niestety, nie byli w stanie przylepić do siebie nawet malutkiej łyżki. Zatem tylko nas czterech posiada takie zdolności - informuje.

- Może moglibyśmy występować na weselach, w przerwie między występami mojego zespołu muzycznego? Może moglibyśmy dawać pokazy dla tłumów? A może by tak spróbować trafić do Księgi Rekordów Guinnessa? - głośno się zastanawia, jak spożytkować te cudowne właściwości.

- To pomysły na później - szybko podejmuje męską decyzję. - Na razie zapiszę się z synem na wykłady do Studium Radiestezji i Bioenergoterapii. Od października. Może w końcu pojmiemy, skąd bierze się w nas taka moc...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: W Busku Zdroju mieszka niezwykła rodzina. I ojciec, i syn, i wnuk, a nawet dziadek przyciągają do siebie metalowe przedmioty - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie