MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W naszym regionie kręcono największe polskie produkcje. Czy "filmowe" miejsca wykorzystały swoje "pięć minut"?

Jarosław PANEK

Pracownica Muzeum Wsi Radomskiej miała jako statystka filmu "Przedwiośnie" bardzo odpowiedzialną rolę do zagrania. Chodziła za kurami i wołała "cip, cip". Dzieci innego pracownika taplały się w błocie ze świniami, bo też wymagał tego scenariusz. Ale filmy kręcone w naszym regionie powstawały niekiedy także w dramatycznych warunkach. Podczas kręcenia "Pana Wołodyjowskiego" na zamku w Chęcinach zapalił się statysta i biegł niczym żywa pochodnia, a ekipa filmowa w Sandomierzu... zapomniała rozkuć, powieszonego u sufitu, mieszkańca tego miasta. Nasz region to jeden wielki plan filmowy, pełen ofiarnych statystów. Co nam zostało z wielkich produkcji, które tu powstawały?

W dosyć powszechnym i zresztą nie pozbawionym podstaw mniemaniu sądzimy, że większość polskich filmów powstaje w Łodzi, Warszawie i Krakowie, gdzie są odpowiednie studia i fachowcy. To prawda, ale nie można wszystkiego nakręcić w tych samych halach. Bardzo często potrzeba do tego miejsc niezwykłych albo takich, które po prostu mają w sobie to "coś". Owo "coś" reżyserzy znajdują w różnych częściach Polski, w tym również w naszym regionie. Gdyby policzyć same tylko filmy fabularne, kręcone w naszych lokalnych plenerach, uzbierałoby się co najmniej kilkadziesiąt pozycji. Do tego dochodzą jeszcze obrazy dokumentalne, wideoklipy czy reklamy.

Skromne początki

Pierwsi polscy filmowcy trafili do naszego regionu jeszcze... przed II wojną światową. Pojawili się na zamku w Baranowie Sandomierskim, gdzie w 1934 roku kręcili Barbarę Radziwiłłównę z niezwykle wówczas popularną aktorką Jadwigą Smosarską w roli głównej. Najstarsi mieszkańcy Baranowa do dziś pamiętają tłumy młodzieży i skandowanie "Smosarska, Smosarska", gdy aktorka mknęła odkrytym autem przez ulice miasteczka. Pięć lat później wybuchła wojna, po pięciu kolejnych latach wyrzucono z zamku ich przedwojennych właścicieli, czyli rodzinę Dolańskich, ale magia miejsca pozostała. Obiekt zagościł na dobre w powojennej polskiej kinematografii, odgrywając w niej całkiem znaczącą rolę. Chyba najbardziej znany jest z kadrów serialu "Czarne chmury".

- Przyjechali tu na kilka tygodni. Mnóstwo rzeczy pozmieniali na potrzeby planu filmowego. Na prawo od głównego wejścia urządzili gabinet Sobieskiego. Na dziedzińcu kręcili wielką ucztę, zaś po naszych cudownych barokowych schodach zbiegała z krużganków Elżbieta Starostecka - wspomina ten okres wieloletni przewodnik po baranowskim zamku Tadeusz Żurowski. I chociaż od tamtego czasu minęło dokładnie trzydzieści lat, pamięć o pobycie ekipy filmowców jest bardzo żywa. Nic dziwnego, wszak kręcono tu jeden z najpopularniejszych polskich seriali, który zresztą w dużej mierze powstawał w tych okolicach, bo potem ekipa "Czarnych chmur" trafiła na krótko do Sandomierza i Rytwian. Ale ksiądz kanonik z klasztoru w Rytwianach, pamiętający wizytę filmowców, nie chce na ten temat rozmawiać. Ponoć miał z nimi na pieńku. Słyszymy tylko, że "złodzieje, oszuści...", a potem podbiega do nas pan z... siekierą. Z dalszej rozmowy nici. Miłosierdzie przybiera czasem osobliwą postać.

Sandomierz - świętokrzyskie Hollywood

O wiele chętniej na temat filmowych przygód opowiadają mieszkańcy Sandomierza, który jest niemal świętokrzyskim Hollywood. "Popioły", "Zygfryd", "Detektywi na wakacjach", "Spotkanie w Bajce", "Alchemik Sendivius", "Oko proroka", "Gdzie woda czysta i trawa zielona", "Historia żółtej ciżemki", to najbardziej znane obrazy fabularne i seriale kręcone w plenerach Sandomierza. Miasto to pojawiło się także w... szwedzkiej produkcji "Clostret i Sendomir" z 1919 roku, ale nie w charakterze prawdziwych plenerów, a... makiety sandomierskiego zamku.

Ponieważ filmowcy zawsze chętnie zaglądali do Sandomierza, wielu mieszkańcom miasta udało się dzięki temu podreperować domowe budżety, gdyż producenci filmowi, zwłaszcza w czasach Polski Ludowej, płacili całkiem dobre pieniądze statystom. A tych zawsze trzeba było wielu.

- Byłem w szóstej albo siódmej klasie, gdy kręcili "Spotkanie w Bajce". Wybrałem się w okolice planu filmowego, żeby zobaczyć jak robią ten film, zwłaszcza że tytułowa "Bajka" była wówczas w Sandomierzu znanym lokalem, który tak naprawdę nazywał się bar "Espresso". Na miejscu szukali statystów. Pomyślałem, czemu nie. Zostałem częścią filmowego tłumu, który niby przyszedł na uroczystość odsłonięcia jakiegoś pomnika. Pamiętam Łapickiego, Holoubka i Zawadzką. Pamiętam też, że dobrze mi za to statystowanie zapłacili, choć wcale się tego nie spodziewałem. Myślałem, że gram za darmo - wspomina sandomierzanin Ryszard Piórkowski.

- A kiedy przyjechał do nas Daniel Olbrychski kręcić "Popioły" to mało co nie pobił go mój ojciec z kolegami. Nie chodziło o żadną poważną awanturę, a raczej o to, że pan Olbrychski, wówczas chyba szesnastoletni, już uchodził za gwiazdę i szpanował najmodniejszymi dżinsami, które dla zwykłego śmiertelnika były w 1965 roku niedostępne. To bardzo irytowało miejscową młodzież, ale do bójki w końcu nie doszło. Bo my tu zawsze chętnie przyjmujemy filmowców - dodaje inny sandomierzanin Krzysztof Kwiecień.

I rzeczywiście mieszkańcy do tego stopnia przyzwyczaili się do obecności ekip filmowych, że gdy w 1988 r. kręcono "Alchemika Sendiviusa", statyści w kostiumach paradowali w przerwach po mieście. Niektórzy mieli przy okazji niezłe przygody. Jeden grający więźnia został podwieszony za skrępowane z tyłu ręce do sufitu i tak pozostawiony na noc, bo ekipa o nim... zapomniała. Uwolniony po kilku godzinach nieszczęśnik, wcale się nie skarżył, bo "dniówka leciała".

- Chyba najbardziej pamiętamy tu jednak "Zygfryda" nakręconego na podstawie opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, głównie dlatego, że cały film powstał w plenerach naszego miasta - mówi naczelnik Wydziału Kultury sandomierskiego magistratu, Izabela Przybyś-Perła.

A póki co miasto żyje całkiem niedawną produkcją, a mianowicie reklamą Internetu w Telekomunikacji Polskiej, którą kręcono tu wiosną. To ten filmik, w którym młody chłopak znajduje właśnie pracę dzięki ogłoszeniu w sieci. To właśnie wtedy zachwycił się plenerami Sandomierza wybitny polski reżyser i zresztą twórca owej reklamy Jan Jakub Kolski. Nieoficjalnie mówi się teraz, że Kolski planuje nakręcić tu coś większego, bo urzekła go atmosfera Sandomierza. Zapewne tak samo urzekła ona kiedyś twórców teledysku do piosenki Anny Jantar i "Budki Suflera" pod tytułem "Nic nie może przecież wiecznie trwać", jaki też kręcono w tym grodzie na Wisłą.

Wszędzie "Przedwiośnie"

Sandomierz to niemal gotowy plan filmowy, gdzie czasem niewiele trzeba zmieniać, aby mógł zagrać. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja w przypadku Ludyni niedaleko Włoszczowy, w której stary dworek był już plenerem dla dwóch wielkich polskich produkcji, a mianowicie "Syzyfowych prac" i "Przedwiośnia".

- To producenci "Syzyfowych prac" nas odkryli, choć byli tu ledwie przez kilka dni. Prawdziwy, bo kilkutygodniowy najazd przeżyliśmy dopiero podczas kręcenia "Przedwiośnia" - mówi właściciel dworku z Ludyni, radomianin z pochodzenia, Stanisław Gieżyński. Razem z żoną Haliną przeprowadzili się do Ludyni ledwie kilka lat temu, a ich dworek "zagrał" już w filmie dwa razy i mało co nie pojawił się jeszcze w "Panu Tadeuszu", bo scenograf tego filmu, nagrodzony Oskarem Allan Starski, nawet przyjechał oglądać to miejsce, ale ostatecznie wybrał inne.

Do dziś dworek w Ludyni dopiero czeka na generalny remont, który rozpocznie się wkrótce. Wcześniej była tu szkoła. Puste, zdewastowane wnętrza jeszcze nie nastrajają optymistycznie, ale być może właśnie one były atutem dla filmowców, bo dało się je przerobić praktycznie na wszystko.

- Zanim przyjechali aktorzy, pojawiła się pani scenograf i jej ekipa. Przez sześć tygodni urządzali wnętrza na swoje potrzeby. Byłem w ciężkim szoku, bo w szybkim czasie stworzyli niewielkim kosztem kapitalne wnętrza, które w filmie wyglądają niezwykle wiarygodnie, gdy tymczasem z bliska, to były jakieś kawałki tkanin, gałganów, stare meble i słomiane plecionki, zasłaniające kontakty. Zamiast tego widzę w filmie wytworne szafy, kredensy, piękne zasłony. To niesamowite, jak te rzeczy dobrze wyglądały potem na ekranie. Zresztą jeden kredens od filmowców odkupiłem. Tak mi się spodobał, że kiedyś po remoncie będzie częścią wyposażenia dworku - zapowiada pan Stanisław.

Zresztą takich pozostałości po "Przedwniośniu" jest w Ludyni więcej. Ot choćby biały klasycystyczny gazon na trawniku, który w rzeczywistości wykonano z dykty. Dykta jest także główny materiałem słupów przy dwóch bramach wjazdowych na teren dworku, które postawiono na potrzeby filmu, ale stoją do dziś. Nie zachowała się natomiast bujna zieleń pod oknami od strony podpartego kolumnami wejścia, gdyż w znacznej mierze była... sztuczna.

- Przez te kilka tygodni przeżywaliśmy oblężenie filmowców. Mało kto zresztą wie, że w naszym dworku uroczyście nakręcono pierwszy klaps tego filmu. Z tej okazji odbyła się u nas wielka feta. Przyjechały najważniejsze osoby z telewizji, szefostwo Kredyt Banku, który finansował tę produkcję, aktorzy, reżyser i inne ważne i znane osoby - wspomina Stanisław Gieżyński.

Nieco krócej, bo około tygodnia trwałe prace ekipy "Przedwiośnia" w Muzeum Wsi Radomskiej, gdzie scenografowie wykorzystali nie tylko wnętrza, ale też zgromadzone tutaj zabytkowe maszyny rolnicze, takie jak choćby parowa młockarnia.

- Nie było zbyt wielu przeróbek. Wystarczyły nasze gotowe wnętrza, takie jak chałupa Strzemchy czy dworek z Pieczysk, który udawał dwór w Chłodku. Specjalnie wybudowano za to... cmentarzyk przy kościele z Wolanowa. Poza tym producenci wykorzystali też naszych pracowników i ich dzieci jako statystów. Dzieciaki taplały się na potrzeby filmu w błocie ze świnkami, a jedna nasza pracownica chodziła za kurami i wołała "cip, cip". Bardzo mile wspominamy ten okres - mówi dyrektor Małgorzata Jurecka z Muzeum Wsi Radomskiej, które kiedyś już raz "grało" w filmie "Szwadron".

Przyłapani w lesie

Inną superprodukcją kręconą w naszym regionie był "Pan Tadeusz". Filmowców nie udało się namówić na zdjęcia w Ludyni, ale za to ekipa trafiła w okolice Staszowa. Tu na leśnej polanie za zajazdem przy drodze Staszów - Osiek rozegrała się słynna scena polowania na niedźwiedzia. Filmowcy zachowali dyskrecję niemal doskonałą. Kto wie, być może nigdy byśmy się nie dowiedzieli o ich bytności, gdyby nie przyłapała ich na gorącym uczynku kielecka policjanta Anna Zielińska-Brudek: - Właśnie ujeżdżałam w tym lesie bardzo niesfornego i dzikiego konia. Miałam go od kilku dni i próbowałam jakoś opanować. Jadąc tak w głuszy, zobaczyłam nagle dziwnie ubranych ludzi. "Myśliwi, złodzieje?" - przemknęło mi przez myśl. Ciekawość była silniejsza niż strach. Podjechałam bliżej, żeby to sprawdzić. Wtedy okazało się, iż to ekipa "Pana Tadeusza". Byli kompletnie zaskoczeni, że ktoś ich tutaj znalazł. Narzekali na niedźwiedzia wypożyczonego z cyrku, który cały dzień chciał spać i w ogóle nie ryczał, co psuło całą koncepcję sceny. Potem zaprosiłam ich nawet do mojej karczmy w tych okolicach. Złożyli mi wpis pamiątkowy do specjalnej księgi. Niestety, czego bardzo żałuję, nie było wówczas Andrzeja Wajdy. Ale i tak wspominam to spotkanie niezwykle sympatycznie.

Trochę mniej zamieszania pamiętają za to mieszkańcy Chęcin podczas niedawnego kręcenia "Wiedźmina", jaki powstawał właśnie w okolicach Chęcin, ale także w plenerach kieleckiej Kadzielni. W Chęcinach starsi pamiętają raczej ekipę filmowców "Pana Wołodyjowskiego".

- Mieszkałem wtedy przy rynku, więc na zamek miałem dobry widok. Któregoś dnia patrzę, a tu... obok stoi drugi zamek. Większy, ładniejszy z wielkimi basztami, tyle że z desek. Filmowcy chodzili po domach i szukali gotowych wnętrz, gdzie można by kręcić jakieś sceny. U mnie też byli i nawet coś kręcili. Spodobała im się... pościel na łóżku. Chcieli mieć ją chyba w filmie. Ale potem nie widziałem tego na ekranie - opowiada Wacław Mikulski z Chęcin, który przyznaje, że czas kręcenia "Pana Wołodyjowskiego" to był dla miasteczka złoty czas. Ludzie z całej Polski przyjeżdżali oglądać plan filmowy, a drewniany zamek cieszył się większym powodzeniem niż ten prawdziwy. Zwłaszcza że potem sprzedano go za grosze na deski dla okolicznych mieszkańców. - A to było dobre drewno - wyjaśnia nasz rozmówca.

Dosyć nietypowo zakończyło się za to pierwsza przygoda z filmem znanego kieleckiego aktora Edwarda Kusztala. Brał on udział w kilku produkcjach, jakie powstały w plenerach naszego regionu, między innymi w "Syzyfowych pracach", gdzie grał ojca Andrzeja Radka czy w "Wiedźminie". Pan Edward zagrał także, jeszcze jako uczeń w kręconym w Kielcach filmie "Pigułki dla Aurelii".

- Byłem wtedy na wagarach i poszedłem oglądać, jak kręcą, a tam zaproponowano mi statystowanie. Zgodziłem się. W trakcie zdjęć... przyłapali mnie moi profesorowie ze szkoły, wielce zdziwieni, że do szkoły nie miałem czasu przyjść, a tu jestem - wspomina znany aktor.

Co dziś z tego mamy?

Co zostało z wielkich planów filmowych w naszym regionie? Czy miasta i plenery, które grały w polskich produkcjach telewizyjnych oraz kinowych zyskały coś dzięki temu, a może straciły?

- Filmowcy, którzy chcą kręcić w naszym mieście, nic za to nie płacą, chyba że chcieliby wynająć czyjeś prywatne pomieszczenia. Na to już nie mamy wpływu. Ale, gdy ktoś chce wykorzystać rynek czy ulice nie żądamy żadnych pieniędzy. Przecież to znakomita promocja dla miasta. A przy okazji część mieszkańców zarobi sobie trochę na statystowaniu - mówi Izabela Przybyś-Perła z sandomierskiego magistratu.

Nieco inaczej wygląda sytuacja w przypadku obiektów komercyjnych. Takim wbrew pozorom jest zamek w Baranowie Sandomierskim. - Nikt do nas nie dopłaca. Musimy utrzymać się sami z wpływów za bilety wstępu, za posiłki w restauracji i noclegi w naszym hotelu. Utrzymanie zamku w dobrym stanie, ogrzanie wszystkich pomieszczeń, opłacenie naszych pracowników, energia elektryczna i inne tego typu opłaty pochłaniają miesięcznie średnio 300 tysięcy złotych. Jeżeli więc jakaś ekipa filmowa chciałaby na przykład teraz wynająć od nas zamek na tydzień i dodatkowo zamówić noclegi oraz wyżywienie, to przypuszczam, że zamknęłoby się to kwotą około pół miliona złotych - mówi dyrektor zamku Kazimierz Idzik. - Ekipy, które tu już realizowały swoje produkcje oczywiście płaciły. Czasem jednak pozostawały po nich zniszczenia, wymagające naprawy. Jedni kręcą tak, że zostawiają wszystko w porządku. Po innych trzeba naprawiać lub wręcz remontować elewacje, ściany czy inne detale - dodaje nasz rozmówca.

- Był zarobek, jak cholera. Ja się nie zgłosiłem, ale dużo ludzi tam poszło i dostali sporo pieniędzy za statystowanie. A ile było turystów, żeby oglądać ten drewniany zamek. Szkoda, że dziś nic takiego wielkiego nie kręcą, bo by ludzie odżyli, zwłaszcza teraz, gdy takie bezrobocie - uważa Wacław Mikulski z Chęcin, pytany o zyski z pobytów ekip filmowych.

- Jako muzeum zarobiliśmy dzięki "Przedwiośniu" około 30 tysięcy złotych. Pozwoliło to na udostępnienie zwiedzającym wiatraka. Zarobili też nasi pracownicy przy statystowaniu. Nie wiem, jakie to były sumy, bo nie pytałam - przyznaje dyrektor Jurecka.

- Miałem ogromną promocję, a pół wsi statystowało. Wszyscy byli bardzo zadowoleni z pobytu ekipy filmowej, bo niemal cała Ludynia skorzystała. Niestety, wszystko co dobre nie trwa wiecznie - dodaje Stanisław Gieżyński.

Mieszkańcy Sandomierza wypatrują w filmach rynku i starych uliczek, kielczanie rozpoznają Kadzielnię w "Wiedźminie" oraz plac przed katedrą i Muzeum Lat Szkolnych Stefana Żeromskiego w "Syzyfowych Pracach". Swoje filmowe pięć minut miało Muzeum Wsi Kieleckiej w Tokarni, pałac Wielopolskich w Chrobrzu, Chęciny, Ludynia, Muzeum Wsi Radomskiej i Busko Zdrój, gdzie kręcono "Szkice węglem". Koło Ożarowa powstawały ujęcia bitwy pod Cedynią, zaś wnętrza Huty "Ostrowiec" zagrały w propagandowej produkcji "Pierwszy dzień w hucie". Podstaszowskie lasy idealnie udawały litewskie puszcze, zaś wnętrza zamku w Baranowie Sandomierskim oraz bramy do klasztoru w Rytwianach pamiętamy wszyscy z "Czarnych chmur". W sumie nazbierało się tego tyle, że nawet można by stworzyć muzeum. Muzeum pamiątek po filmach, które nakręcono w naszym regionie. Kto wie, może cieszyłoby się ono większym zainteresowaniem turystów niż inne placówki. Pierwszy krok już uczyniono. Sandomierz chce bowiem zorganizować przegląd filmów kręconych właśnie w tym mieście. Będzie co oglądać.

Najgłośniejsze filmy kręcone w naszym regionie

"Alchemik Sendivius", "Czarne chmury", "Detektywi na wakacjach", "Gdzie woda czysta i trawa zielona", "Historia żółtej ciżemki", "Oko proroka", "Pan Tadeusz", "Pan Wołodyjowski", "Popioły", "Przedwiośnie", "Spotkanie w Bajce", "Syzyfowe prace", "Szwadron", "Wiedźmin", "Zygfryd".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: W naszym regionie kręcono największe polskie produkcje. Czy "filmowe" miejsca wykorzystały swoje "pięć minut"? - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie