- My nie jesteśmy przeciwko budowie przekaźnika. Chodzi nam o sposób w jaki to jest załatwiane. Nie jesteśmy o niczym informowani - mówił jeden z mężczyzn.
Inna z kobiet dowiedziała się, że przekaźnik stanie obok jej pola kukurydzy, podczas gdy kompletowała dokumenty do sprzedaży działki.
Działka na której stanął 42-metrowy maszt jest również prywatna. Sąsiedzi czują się oszukani, bo właścicielka, która prosiła ich o zgodę na podciągnięcie kabla elektrycznego przez ich nieruchomości, mówiła, że to dla syna, który chce się tu wybudować. - W pewnym momencie patrzymy, a tu fundamenty, ale nie pod dom, pod przekaźnik - stwierdza jeden z mieszkańców.
Wszyscy są zdziwieni jak operator telefonii komórkowej mógł dostać zgodę na postawienie masztu, gdy nie ma publicznej drogi dojazdowej. Sprawa otarła się o starostwo powiatowe, nadzór budowlany, Urząd Miasta, jest skarga u wojewody. Ludzie są zawiedzeni postawą urzędników jak i reprezentujących ich radnych. - Przed wyborami wiedzieli jak mydlić oczy - skwitowano.
W końcu „utwardzona” droga powstała. Pół pasa należy do gminy, pół do prywatnych osób. Kto i kiedy wyłożył płyty pod przyjazd dźwigu, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że dziś mieszkańcom ukazał się dźwig i 42 metrowy maszt. Zażądali wyjaśnień i nie pozwolili kierowcy wyjechać pojazdem z działki. Na granicy „swojej” części i miasta rozciągnęli taśmę i zawiesili tabliczkę z napisem „Teren prywatny. Wstęp wzbroniony”. Na niektórych działkach dźwig uszkodził płot, krzewy i zieleń.
Interweniowała policja wezwana przez radnego Łukasza Durka. On sam nie poczekał już na przyjazd funkcjonariuszy. Zgromadzeni ludzie komentowali, że gdzie byli radni, gdy na ich działce ktoś buduje drogę i uprawia samowolę budowlaną. Zgłaszali to, ale z interwencji nic nie wynikło.
Stróże prawa zachęcali do dogadania się i załatwienia sprawy po ludzku. Poinformowali zgromadzonych, że swoje roszczenia mogą zaspokoić w drodze postępowania sądowego cywilnego. Postawiony przez nich znak nie ma charakteru administracyjnego, droga gminna prowadzi jedynie do pól i nie obowiązują na niej przepisy o ruchu drogowym.
Po kilku godzinach właściciele zgodzili się dźwig wypuścić. Nie za darmo. Dwie osoby, na których działek zrobiono drogę, podobno mają otrzymać po 10 tysięcy złotych. Sprawa jednak nie jest zakończona. Mieszkańcy zapowiedzieli, że będą dochodzić kto bezprawnie drogę na prywatnym gruncie zbudował. Czekają też na rozstrzygnięcie u wojewody.
Kobieta, która miałaby otrzymać odszkodowanie w wysokości 10 tysięcy złotych stwierdziła, że kwota się nie zgadza i że nie jest to wynagrodzenie za jednorazowy przejazd, ale ogólnie za wyrządzone szkody, między innymi na polu kukurydzy. Jednak nie jest ona jedyną poszkodowaną, a rozmawialiśmy na miejscu z wieloma osobami. Nie sądzimy, że rzeczoznawca zdążył oszacować szkody w sobotę. - Pewnie wprowadzili klauzulę poufności - stwierdził kpiąco jeden z uczestników. - Przykre jak sprawa dla idei zmieniła się w sprawę o pieniądze - dodał.
POLECAMY RÓWNIEŻ:
Największy aquapark w regionie już na finiszu
Czy mógłbyś zostać handlowcem? Test | Ruszyła budowa wielkiej tężni solankowej w Busku |
Najbardziej absurdalne i najśmieszniejsze podatki | Ile zarabiają Polacy? Sprawdź, czy wiesz! |
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?