Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wolontariusz Roku 2013 w Stalowej Woli ma...85 lat, ale pomaga każdemu, kto tego potrzebuje

Redakcja
Pan Aleksander w swoim domu z kryształową statuetką Wolontariusza Roku.
Pan Aleksander w swoim domu z kryształową statuetką Wolontariusza Roku. Zdzisław Surowaniec
Podczas zorganizowanej w Stalowej Woli po raz pierwszy Gali Wolontariatu ogłoszono wyniki plebiscytu na Wolontariusza 2013. Został nim 85-letni Aleksander Flis, emeryt, który spieszy z bezinteresowną pomocą potrzebującym, młodszym od siebie osobom, ale wymagającym opieki.

Kolejni wolontariusze

Kolejni wolontariusze

Drugie miejsce w konkursie na wolontariusza zajął Michał Łyczak ze Stowarzyszenia Opieki nad Dziećmi Oratorium w Stalowej Woli przy parafii Trójcy Przenajświętszej (nagrodę odebrał ksiądz Mychajło Prokopiw, dyrektor "Oratorium"), trzecie przypadło Danucie Nozderko ze Stowarzyszenia na Rzecz Osób Dotkniętych Przemocą w Rodzinie "Tarcza". Zostało także przyznane wyróżnienie dla Aresztu Śledczego w Nisku, z którego więźniowie opiekują się starszymi osobami w Domu Pomocy Społecznej.

Organizatorem konkursu było Stowarzyszenie Centrum Aktywności Społecznej "Spectrum" w Stalowej Woli. Chodziło o wyróżnienie najbardziej aktywnych wolontariuszy i działaczy społecznych z terenu miasta, którzy nie dostają żadnego wynagrodzenia ani dowodów uznania.

Można było przesyłać do stowarzyszenia propozycje wolontariuszy i nominować ich do nagrody. Przyszły 32 zgłoszenia. Laureatów wyłoniła komisja. Liczyły się działalność na rzecz innych osób, a najbardziej ceniono pomoc, jaka płynęła od osób nie związanych z żadną instytucją. Stąd najwyższą ocenę otrzymał Aleksander Flis.

DUŻE ZASKOCZENIE

- Wolontariusze na terenie Stalowej Woli są w różnym wieku. Są to zarówno osoby młode, ja i osoby w wieku starszym, które po prostu swój wolny czas poświęcają temu, by dać swoje serce, dobroć, drugiemu człowiekowi. Myślę, że warto żeby ta impreza odbywała się co roku i żeby w ten dzień faktycznie te osoby poczuły się wyróżnione. One mają serca przepełnione dobrocią - powiedziała podczas gali Małgorzata Gotfryd, prezes Stowarzyszenia Centrum Aktywności Społecznej "Spectrum".

Prezydent Andrzej Szlęzak podczas gali powiedział: - Wolontariusze są częścią społeczeństwa obywatelskiego. Tym, którzy ich krytykują, chciałbym życzyć, aby im się choć raz tak chciało cokolwiek zrobić, jak im się nie chce.

Pan Aleksandr przyznaje, że tytuł Wolontariusza Roku bardzo go zaskoczył. Wejście na scenę było dla niego niewielkim wysiłkiem, ale dużym przeżyciem.

- Mimo wieku, jestem całkowicie sprawny i mogę pomóc w różnych sprawach - wyznaje człowiek uznany za najlepszego z wolontariuszy w Stalowej Woli. A przecież nie miał łatwego życia, pochodzi z przedwojennej bardzo biednej chłopskiej rodziny, przeszedł piekło wojny, otarł się o śmierć, kiedy zapadł na gruźlicę kręgosłupa, po ożenku musiał zapewnić rodzinie wsparcie.

SIEDMIORO RODZEŃSTWA

Pan Aleksander pochodzi z Łążka Ordynackiego. Panowała tu galicyjska bieda na byle jakiej ziemi, która nie była w stanie wyżywić ludzi. Tymczasem w domu było ich siedmioro rodzeństwa!

- Do dziś żyją wszyscy bracia i siostry, wszyscy są na emeryturze. Ja jestem najstarszy - wspomina pan Aleksander.

- Gdybym miał za młodych lat taki rozum jaki mam teraz, to bym inaczej postępował. Przede wszystkim wziąłbym się za naukę. Przed wojną ukończyłem tylko cztery klasy - wyznaje. Podczas wojny, kiedy miał piętnaście lat, został zabrany na przymusowe roboty do Niemiec. - Była akcja, zagnali wszystkich do Kraśnika, z Kraśnika do Lublina. Niektóre transporty szły do Oświęcimia - opowiada. On transportem z Lublina przewieziony został do Wiednia, stamtąd trafił do gospodarstwa rolnego.

- W Niemczech trafiłem dobrze, bo do gospodarza. W domu rodzinnym wszystkiego brakowało, a tam wszystkiego było pod dostatkiem. Roboty nie brakowało i było co jeść - wyznaje. - Niemiecki gospodarz znał język czeski, na migi szło się z nim dogadać - wspomina tamten czas niewoli. Z przymusowej pracy został zwolniony, kiedy miał siedemnaście lat. - Nie myślałem o zostaniu tam, tylko do domu chciałem wrócić - mówi.

GRUŹLICA KRĘGOSŁUPA

- Ja pierwszy wyrwałem się z rodzinnego domu, potem siostry wyjechały na Ziemie Odzyskane. Najmłodszego brata siostra wywiozła na Śląsk i tam założył rodzinę - wspomina. Po wojnie musiał odsłużyć wojsko. Mimo choroby płuc został wzięty w kamasze, trafił do koszar pod Wrocławiem. Wojskowy lekarz ocenił, że nadaje się do służby, choć złapał gruźlicę płuc z przerzutami na kręgosłup. Dopiero dowódca ocenił, że coś z tym cherlawym żołnierzem jest nie tak. Kiedy lekarze lepiej mu się przypatrzyli, ocenili, że się nie nadaje do wojska. Służba w wojsku jeszcze bardziej nadwątliła jego zdrowie, mało brakowało, a skończyłoby się to szybszym zejściem z tego świata. Został zwolniony i trafił do cywila.

Młody Aleksander, który się grabarzowi wywinął spod łopaty, trafił do Stalowej Woli, do huty. Zakład dał mu możliwości rozwoju. Tu skończył szkołę podstawową, potem zawodową.

- Kierownictwo zakładu szło mi na rękę. Miałem żonę i dziecko, pracowałem do południa, potem się uczyłem i dzięki temu mogłem zaliczyć szkołę zawodową. Bardzo byłem z tego zadowolony. Byłem spokojny i cichy, chciałem szybko nauczyć się roboty. I byłem bardzo pracowity. Ciągle pytałem jak coś trzeba było zrobić, bo byłem szczęśliwy, że pracuję wśród takich ludzi. Pracowałem wśród mistrzów i dozoru, wśród wykształconych ludzi i musiałem nadrabiać zaległości na kursach. Ale udało mi się. Tak że krzywdy nie miałem - ocenia.

ZOSTAŁ SAM

- Pracowałem jako kontroler jakości, to po całym zakładzie chodziłem, po narzędziowni, M-5, M-2, M-9, Z-5, po wszystkich wydziałach robiłem, zastępowałem tych, którzy chorowali - opowiada. Tak przepracował do wcześniejszej emerytury, bo huta po roku 1989 zwalniała ludzi na potęgę. Na szczęście dostał także rentę wojskową za utratę zdrowia na służbie. I mógł zając się chorą żoną, która wymagała całodobowej opieki. Po śmierci żony przed dziesięcioma laty został sam w mieszkaniu. W Stalowej Woli mieszka jego córka z rodziną, więc nie jest samotny. Ale pan Aleksander postanowił, że nie będzie reszty życia spędzał zamknięty w mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty z gierkowskiego okresu, gdzie z jednej strony i z drugiej widać podobne bloki.

- Starsze osoby powinny być aktywne, ale rzadko starsze osoby są w dobrej kondycji, w dobrym zdrowiu. Starsze osoby wyglądają, żeby do nich przyjść. I staram się pomagać, jak tylko mogę. Cieszę się, kiedy mogę komuś pomóc. Mimo wieku, jestem całkowicie sprawny, mogę pomóc w różnych sprawach, jeśli się to czy tamto zepsuje, to mogę naprawić. Czasami jest to pomoc przy wkręceniu żarówki, czasem coś poważniejszego. Pomagam bezinteresownie, nie biorę żadnych pieniędzy - zapewnia. Jak mówi, nie potrzebuje od nikogo finansowego wsparcia, to co ma, wystarcza mu na życie i na pomaganie córce.

POTRZEBA CIERPLIWOŚCI

- Starsze osoby mają do mnie zaufanie, bo mnie znają. Poza tym do starszych ludzi trzeba mieć cierpliwość, której nie mają młodzi ludzie. Nie można się przy nich spieszyć, a mnie się nie spieszy - stwierdza. Reguluje więc sąsiadom rachunki na poczcie, pomaga starszej kobiecie chorej na Alzheimera chodzić na zajęcia do Domu Dziennego Pobytu. - Zaprowadzam ją i przyprowadzam z zajęć - wyznaje.

We wniosku do kapituły o nadanie panu Aleksandrowi tytułu Wolontariusza Roku znalazł się taki opis Stowarzyszenia "Spectrum": "Od poniedziałku do piątku, niezależnie od pogody, staje w drzwiach naszej instytucji i czeka na naszą podopieczną. W tej chorobie bez wsparcia nie można funkcjonować. Pan Aleksander pilnuje wizyt u lekarzy specjalistów, podaje leki, realizuje recepty. Przegląda lodówkę, robi pranie i pomaga w sprzątaniu mieszkania. Nawet dogląda panią w sobotę i w niedzielę i sprawdza czy z panią, którą się opiekuje, wszystko jest w porządku. Odwiedza uczestników Domu Dziennego Pobytu w szpitalu. Wówczas na ich twarzach pokazuje się uśmiech, radość, że ktoś o nich pamięta, poświęca im czas i jest z nimi".

POGODNA TWARZ

- Pomagam innym i sam czuję się potrzebny. To lepsze niż siedzieć w domu i gapić się w telewizor - uważa pan Aleksander. Jego zdaniem w dzisiejszym świecie ludzie stają się sobie coraz bardziej obcy. - Kiedyś znalem w bloku wszystkich mieszkańców, wszyscy siebie znaliśmy, nawet z okolicznych bloków. Dziś nie znam nawet wszystkich sąsiadów z mojej klatki - mówi.

Pan Aleksander zmaga się z problemami swojego wieku, ale jest samodzielny, sam sobie robi śniadania, na obiady chodzi do stołówki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Po obiedzie zagląda do Domu Dziennego Pobytu, gdzie zabiera do domu swoją podopieczną. I jest w każdej chwili gotowy pomagać innym.

Kiedy próbuję mu zrobić zdjęcie przybiera srogą minę, w rzeczywistości jest pogodny i potrafi się uśmiechnąć. Na pewno ma w sobie wiele pogody, której nie zniszczyły lata biedy i ciężkich przeżyć. Młodzi mogą się od niego uczyć jak wychodzić z życiowych dołków i mieć radość z niesienia innym pomocy. Zdzisław SUROWANIEC
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie