Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wychowanka Victorii Stalowa Wola: Stawiam sobie coraz wyższe cele

Bartosz MICHALAK
Mimo, że urodziła się w Wałbrzychu, całe swoje dzieciństwo spędziła w niewielkim Kępiu Zaleszańskim. Dzięki nieustępliwości w dążeniu do celu aktualnie jest jedną z najbardziej perspektywicznych lekkoatletek w Polsce. W lutym tego roku zdobyła, na swoim koronnym dystansie 800 metrów, srebrny medal Halowych Mistrzostwach Polski w Sopocie. Joanna Jóźwik, obecnie zawodniczka AZS-u AWF Warszawa, opowiedziała nam między innymi o presji, jaka towarzyszy młodym sportowcom, swoich ambitnych celach, trudach łączenia sportu z nauką, a także dziesięciu minutach strachu na lotnisku w Luksemburgu.

Joanna Jóźwik

Joanna Jóźwik

Urodzona 30 stycznia 1991 roku w Wałbrzychu; członkini dorosłej reprezentacji polskich lekkoatletów; wychowanka Victorii Stalowa Wola, od 2013 roku zawodnicza AZS-u AWF Warszawa; multimedalistka młodzieżowych mistrzostw kraju; Młodzieżowa Mistrzyni Polski do lat 23 w biegu na 800 metrów (Bydgoszcz 2013). W lipcu 2013 roku sięgnęła po brązowy medal na seniorskich Mistrzostwach Polski w Toruniu. Podczas tegorocznych Halowych Mistrzostw Polski w Sopocie zajęła 2. miejsce. Rekord życiowy na 800 metrów (2:01:37) ustanowiła podczas czerwcowego mitingu w Niemczech.

Bartosz Michalak: - "Biegam, bo postawiłam sobie pewne cele, które muszę osiągnąć".
Joanna Jóźwik:
- Dokładnie. Kiedy mówiłam te słowa miałam na myśli sukcesy, które po części już udało mi się zrealizować. A jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Tym samym poprzeczkę zawieszam sobie coraz wyżej. Pewnie domyślasz się, że mam na myśli zakwalifikowanie się i jak najlepszy start na Igrzyskach Olimpijskich, które są marzeniem każdego lekkoatlety. Dwa tygodnie temu ustanowiłam na mitingu w niemieckim Dessau swój rekord życiowy (2:01:37 - red.). Mam jednak świadomość, że w najbliższych miesiącach i latach, chcąc biegać 800 metrów na światowym poziomie, muszę zrobić wszystko, żeby "zejść" poniżej dwóch minut.

Jesteś zawodniczką, która po porażce zatraca wiarę we własne "ja", czy wciąż ma świadomość swojej dużej wartości?
- Z jednej strony wierzę w siebie i potrafię sobie na spokojnie wytłumaczyć, że wypadki przy pracy się zdarzają. Że warto dalej codziennie ciężko trenować, bo to przynosi rezultaty. Nie ukrywam jednak, że w ostatnich miesiącach zaczęłam korzystać z pomocy psychologa sportowego.

Opowiesz o tym?
- Dlaczego nie (uśmiech)? To normalna sprawa w dzisiejszym świecie. Na razie jednak nie ma o czym długo opowiadać, bo odbyłam tylko trzy sesje, w tym najdłuższą trwającą niecałą godzinę. Panią psycholog polecił mi mój aktualny trener, Andrzej Wołkowicki. Mój problem polega na tym, że w wyniku coraz większej presji, delikatnie zatracam radość z biegania. Przed startem zamiast po prostu chcieć pobiec jak najlepiej, w mojej głowie pojawia się określony czas biegu, który muszę osiągnąć. I to "muszę" powoduje, że stres przed zawodami, który jest jak najbardziej normalny, bywa trochę paraliżujący. Czasami mam wrażenie, że najzwyczajniej w świecie nie mam siły. Że jestem zmęczona. To wszystko jest jednak w mojej głowie i stąd chęć współpracy z psychologiem sportowym. Mam 23 lata i doskonale wiem, że te najbliższe lata muszą być w moim wykonaniu najlepsze.

Faktycznie ciągle używasz słowa "muszę".
- I właśnie pracuję nad tym, żeby tak nie było (śmiech). Pracuję nad tym, żeby każdy, nawet ten najmniejszy kroczek do przodu, był dla mnie sukcesem. Wobec oczekiwań wielu ludzi w stosunku do mnie, zatraciłam te wartości i zaczęłam oczekiwać od siebie kroków wykonywanych tylko w "siedmiomilowych butach". Wiem, że tak nie można. Ostatnio złapałem się na tym, że po wygranych zawodach w Poznaniu, wszyscy na czele z trenerem byli ze mnie bardzo zadowoleni, a ja zaczęłam kalkulować, dlaczego znowu nie poprawiłam swojego rekordu.

Twoim pierwszym klubowym trenerem był Stanisław Anioł. Z jakiego powodu możesz powiedzieć, że dobrze go wspominasz?
- Nauczył mnie dużo pokory. Głównie podczas pierwszych zgrupowań, na których nawet pięć minut spóźnienia na śniadanie kończyło się ostrą reprymendą i karnymi pompkami (uśmiech). Pamiętam, że równo o godzinie 22 wszyscy musieli być już w łóżkach. Najlepiej słodko chrapiąc. To były moje pierwsze kroki stawiane w profesjonalnym sporcie. Taka dyscyplina była mi potrzebna, bo zobaczyłam, co i jak powinno wyglądać. Rok temu zdecydowałam się jednak na przenosiny do klubu z Warszawy. Można zaryzykować stwierdzenie, że postawiłam wszystko na jedną kartę…

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu STALOWOWOLSKIEGO

Dużo pokus czekało na Ciebie w stolicy?
- Moje szczęście polega na tym, że wciąż obracam się w sportowym środowisku i, jakby to ująć, pilnujemy się nawzajem (uśmiech). Nie chcę jednak kreować się na "świętoszka", dlatego przyznaję, że lubię czasami wyjść gdzieś razem ze znajomymi. Nie można żyć tylko sportem. Moją wadą jest to, że za bardzo ufam ludziom. Paradoksalnie jednak potrafię dokonać swego rodzaju selekcji, kto ma wobec mnie szczere intencje, a kto chce zostać tak zwanym przyjacielem sukcesu. Bo Jóźwik zdobyła srebro na ostatnich mistrzostwach, to fajnie byłoby się z nią "zaprzyjaźnić".

No to, żeby nie było zbyt słodko. Doszły mnie słuchy, że Twoje drogi ze studiami nieco się rozeszły.
- Na własne życzenie. Po przeprowadzce do Warszawy nie chciałam przerywać swoich studiów w Rzeszowie. Do tego doszła nauka na uczelni w stolicy. To nie miało prawa się udać. Od poniedziałku do piątku kilkadziesiąt godzin treningów przeplatałam z zajęciami na warszawskim AWF-ie. W weekendy zamiast trochę "wyluzować" musiałam jeździć kilkaset kilometrów do Rzeszowa, bo wierzyłam, że skończę tam wychowanie fizyczne. W Warszawie "zamarzyło" mi się studiowania turystyki i rekreacji, czyli kierunku, o którym jak teraz myślę, to do szczęścia był mi on równie potrzebny, co.... Do tego doszły coraz częstsze obozy i tak to się skończyło. Tym samym jestem dopiero na II roku wychowania fizycznego. Chciałabym zrobić licencjat, a potem zastanowić się, co dalej z moją karierą naukową.

Na bardzo dobrym poziomie będziesz biegać maksymalnie do 30. roku życia. Co dalej?
- Najłatwiej byłoby mi powiedzieć, że chciałabym zostać trenerem. Ale tak mówi większość, a ja nie mam pewności czy potrafiłabym dobrze pracować na przykład z dziećmi, bo nie miałam jeszcze okazji poprowadzić takowych zajęć. Poza tym jestem trochę wybuchowa, a to chyba nie najlepsza cecha do współpracy z najmłodszymi. Póki jestem w narodowej kadrze, startuję z powodzeniem w mitingach w całej Europie, mogę bawić się w "wiecznego studenta". Jestem bardzo dobrym słuchaczem. Wolę słuchać, niż mówić. Czasami jak jestem z przyjaciółkami, to one ciągle "nadają", a ja robię za tło rozmowy. Może więc byłabym dobrym psychologiem sportowym? Na pewno moją zaletą byłoby to, że pewnych problemów dotknęłam w życiu osobiście. Pozostaje mi "jedynie" zdobycie prawdziwego psychologicznego warsztatu.

Jak sobie w ogóle radzisz z ciągłym podróżowaniem, częstą potrzebą szybkiej aklimatyzacją? Kiedy umawialiśmy się na wywiad byłaś w Poznaniu. Weekend spędzasz w rodzinnych stronach, ale w głowie już masz powrót do Warszawy i wyjazd na obóz do Zakopanego.
- Przywykłam do takiego życia. Nie mam żadnych zobowiązań, które uniemożliwiałyby mi takie funkcjonowanie. Cieszę się, że mogę poznawać świat. Na miting do Poznania pojechałam samochodem z trenerem i drugim zawodnikiem. Ale w tym roku zaliczyłam pierwszą samotną podróż na zawody do Luksemburga. Od kilku miesięcy ściśle współpracuję z menadżerem Januszem Szydłowskim. Organizatorzy różnych zawodów zazwyczaj mają dobry kontakt z menadżerami. Tym samym ciężko byłoby mi funkcjonować bez niego. O zawodach dowiaduję się najczęściej z miesięcznym wyprzedzeniem. Chociaż ostatnio na przykład odrzuciłam propozycję startu w biegu, bo dowiedziałam się o nim za późno i zaplanowany mam już obóz.

Jak udała się ta pierwsza samotna podróż na zagraniczne zawody?
- Lot samolotem jak najbardziej udany. Ale po wylądowaniu na lotnisku miała na mnie czekać osoba ze struktur organizacyjnych mitingu. Zazwyczaj osoba taka czeka z tabliczką z twoim nazwiskiem lub nazwą zawodów. Takiej osoby jednak nie znalazłam. Pierwsze pięć minut spokojnie sobie siedziałam i czekałam na rozwój zdarzeń. Ale kolejne dziesięć minut były już trochę bardziej nerwowe, bo wciąż nie pojawiała się żadna taka osoba. Ze względu na brak roaming'u w telefonie nie mogłam do nikogo zadzwonić. Na szczęście w pewnym momencie wbiegł na lotnisko pewien mężczyzna i sytuacja się wyjaśniła. Przeprosił za spóźnienie, a następnie zawiózł mnie do ośrodka dla zawodników. Jak widzisz szczęśliwie wróciłam.

Przed wywiadem odwiedziłaś swoją babcię. Jak długo nie widziała ona swojej wnuczki?
- Ponad trzy miesiące. Staram się raz na kilka miesięcy przyjeżdżać do domu. Spokojnie spędzić w nim czas z rodzicami czy właśnie odwiedzić swoją babcię. Jeśli dopisuje pogoda tak jak dzisiaj, to wieczorem w domu robimy razem z rodzicami grilla. W końcu już jutro (23.06 - red.) wyjeżdżam i znowu przez dłuższy czas mnie nie będzie. Wiem jednak, że pobyt w Warszawie jest dla mnie szansą. Szansą przede wszystkim na rozwój sportowy, a w konsekwencji na osiąganie coraz lepszych rezultatów, o których marzę. Jak to się zwykło mówić: coś za coś.

Wracając jeszcze do tematu sportowej presji. Co dla Ciebie znaczyło szczere wyznanie polskiej mistrzyni Justyny Kowalczyk, która otwarcie przyznała się do swoich słabości?
- Mam ogromny szacunek do niej, ale jej wyznanie nie zrobiło na mnie jakiegoś ogromnego wrażenia. Może dlatego, że ją rozumiem. Może dlatego, bo trochę wcześniej słyszałam o jej problemach. Do tego doszło poronienie. Każdy z nas, bez względu na to co robi w swoim życiu, jest tylko człowiekiem. Każdy ma prawo mieć w swoim życiu gorszy czas.

Justyna Kowalczyk wspominała o tym, że o swoich rozterkach nie chciała się z nikim dzielić. Jak to jest u Ciebie?
- Mam chłopaka, a jeśli jestem z nim trochę pokłócona, to zawsze mogę liczyć na kilka prawdziwych przyjaciółek. Przyznaję jednak, że swoimi dylematami staram się nie obarczać rodziców. Oni mają czasami własne problemy, więc nie ma co im dorzucać ciężaru.

Rekord świata na 800 metrów został ustanowiony w 1983 roku, natomiast rekord Polski trzy lata wcześniej przez Jolantę Januchtę (1:56:95 - red.). Minęło ponad 30 lat od tych rezultatów i nic…
- Nie chcąc nic sugerować, powiem tylko, że w latach 80. o takie wyniki było trochę łatwiej. Niech każdy sobie te słowa interpretuje jak chce.

A nie bierzesz pod uwagę, że obecne zawodniczki, takie jak chociażby Ty, są po prostu słabsze?
- Możliwe. Zmieńmy temat.

Z czego wynika kompleks lekkoatletów wobec piłkarzy? Pytanie retoryczne, ale chciałbym usłyszeć Twoją "wersję zdarzeń".
- Nie mam problemów z tym, żeby powiedzieć wprost, że 90 procent kibiców sportowych jest pasjonatami piłki nożnej. To piłkarze zyskują największą sławę i pieniądze. Ja akurat nie mam na co aż tak narzekać, bo jestem w kadrze narodowej, więc poprzez liczne obozy mogę dobrze przygotować się do kolejnych zawodów. Ale gdybyś zobaczył, w jakich warunkach trenują lekkoatleci, którzy są dopiero na początku swojej drogi… Większość ludzi nie obchodzi ich los. Na zawody nie jeżdżą, bo ich na to nie stać. To jest trochę nie fair. Jeśli piłkarz potrafi grać, to i dostaje za to niezłe pieniądze, ale jeśli ktoś jest bardziej kopaczem, a ma wynagrodzenie, o którym może pomarzyć większość nawet tych zdolnych lekkoatletów?

Nie można mieć o to pretensji…
- Dlatego ja skupiam się głównie na sobie. Swoją pracą zapewniłam sobie awans do kadry, mam chociażby stypendium z rodzinnej gminy, a do tego dochodzą pieniądze za wygrane mitingi. Nie głoduję, a wręcz przeciwnie, lubię sobie dobrze zjeść (uśmiech).

Pytanie z serii tych ankietowych. Najbardziej przykry moment w Twojej karierze.
- Rok temu w finlandzkim Tampere biegłam na swoim koronnym dystansie w finale Młodzieżowych Mistrzostwach Europy. Miałam ogromne szanse zdobyć medal, ale niestety przewróciłam się w połowie dystansu i ukończyłam bieg na ostatnim, ósmym miejscu. Płakałam potem jak bóbr. Dla mnie sztuką jest jednak, żeby z każdej, nawet tak bolesnej porażki wyciągnąć wnioski i błyskawicznie wrócić na właściwe tory.

Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
- Sierpniowe Mistrzostwa Europy w Zurychu, impreza, do której bardzo bym chciała się zakwalifikować i zaliczyć na niej dobry występ. Na tę chwilę mam czternasty wynik w Europie. To umożliwia mi start w biegu półfinałowym mistrzostw. Mam jednak nadzieję, że po dobrze przepracowanym zgrupowaniu w Zakopanem i kilku startach na zawodach "złamię" czas 2:01, który daje automatyczną kwalifikację do finału mistrzostw. Trener wspominał mi o mitingu w Madrycie. To byłoby idealne miejsce na kolejny szlif mojej "życiówki".

W takim razie na koniec powiedz jeszcze publicznie, dlaczego nie chciałaś, żeby nasza rozmowa była nagrywana i ukazała się również w wersji wideo?
- Tremują mnie takie występy. Nie jestem sobą, sztucznie szukam słów. Pamiętam jak po Mistrzostwach Polski w Toruniu, na których pobiegłam po "brąz", podszedł do mnie Aleksander Dzięciołowski z Telewizji Polskiej. Byłam jeszcze na adrenalinie, więc jakoś ta nasza krótka rozmowa na żywo się udała, ale ogólnie muszę nad tą tremą popracować.

Twoja koleżanka Danuta Urbanik podczas tegorocznych zawodów z cyklu "Diamentowej Ligi" miała przyjemność spotkać Usaina Bolta. Ty też możesz pochwalić się znajomością tak wielkiego lekkoatlety?,/b>
- W takim razie mamy chyba szczęście do jamajskich sprinterów. Na obozie w Szwajcarii zetknęłam się na stołówce z Shelly-Ann Fraser-Pryce (mistrzyni świata i olimpijska na 100 metrów - red.). Ciężko jednak mówić o jakiejś naszej znajomości, bo oprócz wspólnie wymienionych kilku zdań z uśmiechem na twarzach, ona raczej mnie nie pamięta (uśmiech).
Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie