MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wyniszczająca wojna o spadek

Zdzisław SUROWANIEC [email protected]
Trzej bracia z Kłyżowa koło Stalowej Woli - jeden przeciw dwóm - prowadzą z sobą wyniszczającą wojnę o spadek po rodzicach
Trzej bracia z Kłyżowa koło Stalowej Woli - jeden przeciw dwóm - prowadzą z sobą wyniszczającą wojnę o spadek po rodzicach Z. Surowaniec
- Dopóki rodzice żyli, było dobrze - potakują dwaj bracia Maziarzowie - Henryk i Kazimierz, najstarszy i najmłodszy. - Jak rodzice żyli, było względnie dobrze - potwierdza Józef, średni. Ojciec umarł w roku 1990, matka w 2005. I bracia zaczęli sobie skakać do oczu, pokazywać, kto tu rządzi.

Józef mówi o braciach, że to "wolne elektrony". Nie założyli rodzin, są kawalerami. On jest żonaty i ma szóstkę dzieci, z czego trójka i żona przebywają za granicą.

Mężczyźni są skazani na swoje sąsiedztwo. Mieszkają w murowanym domu w Kłyżowie koło Stalowej Woli. Żeby tam dojechać, trzeba z ruchliwej drogi wjechać w wąziutką, ale asfaltową drożynę. Kiedy nią jechałem, musiałem uważać na kompletnie pijanego mężczyznę, leżącego w słoneczne południe wzdłuż płotu.

POZAMYKANE NA KŁÓDKI

Podwórze Maziarzów jest czyste, uporządkowane. - W budynkach gospodarczych wszystkie drzwi zamknięte na kłódki - pokazuje Kazimierz, ubrany w pochlapane farbą ubranie, bo właśnie pomagał sąsiadowi w tynkowaniu domu i na mój widok szybko zszedł po drabinie i przyjechał rowerem do domu. Tu w kuchni czekał Henryk.

Dwaj bracia zajmują kuchnię i pokój na parterze. Śpią w jednym pokoju. Przy drzwiach stoją duże, plastikowe wiadra po farbie. Służą braciom do kąpieli, bo "ten trzeci" zamknął łazienkę i od kilku miesięcy nie mogą się kąpać w wannie. Jak twierdzą, brat odciął im także prąd. Józefa winią także za to, że przed dwoma laty, kiedy oglądali mistrzostwa sportowe, tak pomajstrował przy bezpiecznikach, że spaliły się przewody w telewizorze.

Żeby zrozumieć, na czym polega rodzinne nieporozumienie, musiałem się przekopać przez stertę pism, jaka urosła na stole. Według relacji dwóch braci, rodzice zmarli bez testamentu. A testament, jaki przedstawił ich brat, z którego wynika, że matka ich wydziedziczyła i wszystko przepisała średniemu, jest sfałszowany. Że to fałszerstwo, tego są pewni. I dlatego nie przyjmują do wiadomości jego żądań, aby się wynieśli z mieszkania i zamieszkali w tak zwanej letniej kuchni, gdzie będą mieć dach nad głową do końca swoich dni. Ale po kolei…

NOTARIALNY TESTAMENT

Matka zmarła w grudniu 2005 roku. W marcu 2007 roku Józef złożył wniosek do sądu o stwierdzenie nabycia spadku po rodzicach. Jako spadkobierców wymienił siebie i braci. Na piśmie jest informacja, że "spadkodawca nie sporządził testamentu" i podpis Józefa. Pierwsza rozprawa w maju nie odbyła się z powodu tego, że Józef zachorował.

Na kolejną rozprawę - w czerwcu - Józef przyniósł coś, co dwóch braci wprawiło w zdumienie i czemu nie dają wiary do dziś. Był to notarialny testament, w którym matka przekazuje Józefowi wszystko, co do niej należało. Dwóm braciom zostało tylko to, co przypadało im z podziału po ojcu. Czyli niewiele. - Po jednej czwartej majątku - mówią. - Po jednej ósmej - poprawia ich brat.

Sąd przyznał więc prawo do spadku po matce Józefowi. Szok dla dwóch braci był tak wielki, że stracili głowę. Nie odwołali się od wyroku i sprawa się uprawomocniła. A dlaczego się nie odwołali? Bo - jak twierdzą - gdyby poprosili o odpis wyroku czy uzasadnienie jego treści, oznaczałoby to zgodę na to, co się stało. - Czekaliśmy, aż wyrok zostanie nam przesłany, bo tak obiecywała sędzia - argumentują, choć świadczy to tylko o nieznajomości prawa.

PODPISYWAŁA EMERYTURY

Ale postanowili działać. Henryk jak najszybciej powiadomił policję, że Józef sfałszował testament, o którym nic nie wiedzieli. Postanowienie prokuratury z października 2007 roku o umorzeniu dochodzenia traktują jak pismo nie z tej ziemi. No bo jak mogą uwierzyć, że matka, która przecież podpisywała się, nie złożyła na testamencie podpisu. Zamiast własnoręcznego podpisu jest odcisk jej kciuka! - Przecież podpisywała się, jak brała emeryturę - mówią jeden przez drugiego wydziedziczeni bracia.

Prokurator opisał więc, jak doszło do sporządzenia testamentu. Matka podyktowała swoją ostatnią wolę w listopadzie 2005 roku, kiedy przebywała w szpitalu. Do szpitala przyjechał wezwany notariusz. Kobieta wyraziła wolę przepisania na Józefa wszystkiego, co do niej należało. Kiedy notariusz się zorientował, że na skutek silnego drżenia rąk kobieta nie jest w stanie złożyć podpisu, wezwał na świadka pracownicę kancelarii. I zamiast podpisem, matka przypieczętowała swoją wolę odciskiem kciuka.

Kolejny ruch należał do Józefa. Wniósł do sądu o przyznanie mu w całości spadku, a "uczestnikom", czyli braciom, pomieszczeń obok stodoły, składających się z kuchni, pokoju i korytarza. O wartość tych pomieszczeń zmniejszyłby spłacenie ich. I zapewnił, że dom i wiatę wybudował osobiście ze swoich pieniędzy i że nie wchodzą w skład spadku.

ODLEŻYNY DO KOŚCI

Bracia przypominają, że jeszcze za życia matki średni chciał, żeby matka zapisała mu majątek. - Żebyś klękał, to nic nie dostaniesz, boś nic nie wart - tak mówiła matka, jak twierdzą.

Tymczasem Józef pamięta co innego. - Kiedy wróciłem z pracy z Włoch, matka przebywała w szpitalu. Byłem jedynym, który do niej chodził. Lekarze mi powiedzieli, że kiedy trafiła do szpitala, miała odleżyny do kości. W swoich odchodach leżała w domu - zapewnia. Mówi o braciach, że są nienormalni i że szkoda słów na opowiadanie o nich.

Józef twierdzi, że bezrobotni bracia nie dawali grosza na utrzymanie domu. - Nie płacą od dziesięciu lat - zapewnia. A gaz im odciął, bo kiedyś złośliwie tyle gazu wypalili, że jak normalnie płacił miesięcznie 30 zł, to przyszedł rachunek na 80 zł. Także łazienkę zamknął, bo - jak zapewnia - nie potrafili utrzymać czystości, były brud, smród i płytki poodpadały.

Bracia jak tylko mogą, uprzykrzają sobie życie. Dwójka złożyła doniesienie, że brat coś buduje bez pozwolenia. Został ukarany mandatem na 130 zł. Kiedy go oskarżyli na policji, że kradł drewno, on ich oskarżył o wprowadzanie policji w błąd. Przegrali - zapłacili po 200 zł. Ostatnio Józef doniósł na braci, że są alkoholikami i wystąpił o ich przymusowe leczenie. Byli już przesłuchani przez psychologa. Lada moment będzie rozprawa.

BRACIA DO KUCHNI

Józef dąży także do tego, aby sąd zdecydował o wyniesieniu się braci do letniej kuchni. Chce mieć cały dom dla swojej rodziny. Złożył wniosek do sądu o szczegółowy podział majątku. I wydał tysiąc złotych na powołanie biegłego do wyceny tego, co zostało po rodzicach.

- Oni chcą mnie zniszczyć - takie wrażenie ma Józef. Takie samo wrażenie, że Józef chce ich zniszczyć, mają jego rodzeni bracia Henryk i Kazimierz. I to jest jedyna rzecz, z którą się cała trójka zgadza. Reszta to jeden wielki rodzinny kocioł, w którym cały czas bulgocze i w którym diabeł miesza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie