Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zakończył się dramat mieszkanki Tarnobrzega. Jej syn wreszcie wrócił do domu

Klaudia TAJS [email protected]
Alessandro z mamą i kolegą z Tarnobrzega.
Alessandro z mamą i kolegą z Tarnobrzega. Klaudia Tajs
- To jest Alessandro, mój syn, o którego powrót tak długo walczyłam - mówi z dumą Joanna Rojek z Tarnobrzega, która przez ostatnie miesiące walczyła z byłym mężem, Włochem, by ten oddał jej syna.

Syna, który w listopadzie został uprowadzony, bo ojciec postanowił wychowywać go u boku swojej włoskiej rodziny.

Kiedy w środę kilka minut po godzinie 16 pani Joanna otworzyła nam drzwi swojego mieszkania na tarnobrzeskim osiedlu Serbinów, z uśmiechem zaprosiła nas do środka. - Na walizki proszę nie patrzeć, bo jeszcze nie rozpakowane, niedawno wróciliśmy - mówiła, zapraszając do pokoju. - U nas dziś wszystko na głowie stanęło. Nawet kot zwariował, kiedy Alessandra zobaczył. Drapie jak najęty.
Podróż do Polski z Włoch, gdzie przez ostatnie miesiące Alessandro mieszkał z ojcem i jego włoską rodziną, trwała 24 godziny. - Początkowo mieliśmy wracać samolotem, ale ze względu na pył, została zamknięta przestrzeń powietrzna i zarezerwowano nam autobus - wspomina pani Joanna. - Do Rzymu, skąd wyjeżdżaliśmy, autokar przyjechał z trzygodzinnym opóźnieniem. Nam to już nie przeszkadzało, bo byliśmy razem. Ja i Alessandro.

PRZYSTOJNY OCHRONIARZ

Do Włoch za pracą pani Joanna wyjechała w 2000 roku. Pracując w tamtym czasie jako instrumentariuszka w tarnobrzeskim szpitalu, zdecydowała się na wyjazd z powodu trudnej sytuacji finansowej. Decyzja była trudna, bo samotnie wychowywała syna z pierwszego małżeństwa. - Było mi ciężko, dlatego zostawiłam syna z mamą - tłumaczy się kobieta. - Wyjeżdżałam raz w roku na trzy miesiące - wspomina. - Opiekowałam się starszymi osobami.

Zamieszkała w Rzymie. Ponieważ często odwoziła swojego podopiecznego do szpitala, tam poznała swego przyszłego męża i tatę Alessandra. Był ochroniarzem, młodszym od niej. Zaczął ją adorować. Po trzech miesiącach znajomości pani Joanna wróciła do Tarnobrzega. Lecz po trzech tygodniach od jej powrotu Włoch pojawił się u jej boku. Zaklinał się, że ją kocha. Zaproponował wspólne życie we Włoszech. Pani Joanna zgodziła się na wyjazd.

Zamieszkali w Ancio, niedaleko Rzymu. Po przyjściu na świat syna jej życie zamieniło się w piekło. Nowy mąż pokazał swoje prawdziwe oblicze. Zaczęło się od szturchańców. Potem były już wyzwiska i rękoczyny. W końcu pani Joanna zdecydowała się odejść od męża.

Przez kolejne lata były powroty i rozstania. Po rozwodzie pani Joanna zamieszkała z synkiem w swoim tarnobrzeskim mieszkaniu. Jednak były już mąż cały czas nie dawał za wygraną, przyjeżdżał do Tarnobrzega z przeprosinami i składał propozycje powrotu do siebie. Nie widząc szans na polepszenie relacji, w poniedziałek 23 listopada, kiedy pani Joanna była w pracy, były mąż wywiózł Alessandra do Włoch.

MIESIĄCE CZEKANIA

Od dnia wyjazdu dziecka pani Joanna była w bardzo złej kondycji psychicznej. Słysząc telefon lub sygnał SMS-a, biegła po telefon, z nadzieją, że dzwoni Alessandro. Uprosiła matkę byłego męża, by pozwoliła jej rozmawiać z synem przez jej telefon. Żyła tylko rozmową telefoniczną. Tak mijały kolejne tygodnie.
Z czasem wróciła do pracy. Z dnia na dzień czuła się silniejsza psychicznie. Wspierana przez najbliższą rodzinę i przyjaciół, zaczęła szukać pomocy u tych wszystkich, którzy mogliby podać jej pomocną dłoń - pomóc w powrocie syna do rodzinnego Tarnobrzega, gdzie uczęszczał do ulubionej podstawówki. Do swojego starszego brata i babci. Pukała do policji, prokuratury, sądu. Interweniowała u rzecznika praw dziecka i ministra sprawiedliwości.

Poprosiła o pomoc swoich przyjaciół mieszkających w Rzymie. Ci skontaktowali ją z pracownikami Polskiej Ambasady w Rzymie. Obrony pani Joanny podjął się włoski adwokat, którego żona jest Polką. W odzyskanie Alessandra zaangażowała się także Anna Wojtólewicz, prawnik z ambasady, i tłumacze, dzięki którym pani Joanna wiedziała, jakie dokumenty będą niezbędne dla szybkiego zakończenia sprawy i odzyskania syna.

ROZPRAWA

Pierwszą sprawę we włoskim Sądzie dla Nieletnich w Rzymie wyznaczono na 24 marca. Jednak z powodu nieobecności sędziego sprawę odroczono do 14 kwietnia. Wyjazd do Rzymu dla pani Joanny był ogromnym wyzwaniem finansowym. Ale i tym razem pomocną dłoń podali jej dobrzy ludzie. W Szkole Podstawowej numer 10, do której uczęszczał Alessandro, zorganizowano zbiórkę na wyjazd do Rzymu. Pieniądze zbierali także koledzy i koleżanki z Oddziału Radiologii w tarnobrzeskim Szpitalu Wojewódzkim, z którymi pani Joanna kiedyś pracowała. - Dziękuję kierowniczce i koleżankom ze sterylizatorni, gdzie obecnie pracuję, za to, że o mnie nie zapomniały. To one wspierały mnie finansowo, ale także duchowo. Cały czas powtarzały, że muszę być silna i nie mogę się poddawać.

Były mąż na rozprawę przyszedł z adwokatem. - Powiedział, że wziął syna, bo uważał, że skoro Alessandro urodził się we Włoszech, to mógł sobie na to pozwolić - wspomina mama chłopca. - Nie było słów "przepraszam" i skruchy. Była złość. W pewnym momencie były mąż zaczął kłócić się z sędzią, ale ten szybko go uciszył.

Następnie sędzia włoski wysłuchał adwokata pani Joanny i przejrzał dokumenty. Zapytał także prokuratora, czy ma wątpliwości. - Ale ten powiedział, że było to uprowadzenie dziecka z premedytacją, dlatego nie wnosi żadnych zastrzeżeń - przypomina mama chłopca. - Na podstawie tych wypowiedzi, po dziesięciu minutach, sędzia wydał nakaz o natychmiastowym wydaniu mi dziecka.

Na te słowa pani Joanna czekała pięć miesięcy. - Kiedy usłyszałam, że syn ma w trybie natychmiastowym wrócić do mnie, do Polski, do Tarnobrzega, myślałam, że z radości pęknie mi serce - płacze pani Joasia. - To był dzień, na który czekałam pięć miesięcy. Pięć długich miesięcy.
Dwa dni później były mąż w obecności adwokata przywiózł Alessandra pani Joannie do biura jej adwokata. - Wpadł do pokoju, powiedział "Pa, Alessandro" i odszedł - wspomina kobieta. - Nie było żadnych całusów ani czułości. Było tylko zimne pożegnanie.

ŻYCIE WRACA DO NORMY

Do niedzieli pani Joanna jest na urlopie. Przed powrotem do pracy chce nacieszyć się synem. Chce, by Alessandro wrócił jak najszybciej do szkoły. Liczy, że może uda się, by wrócił do drugiej klasy, bez straty roku. - Idę na spotkanie z dyrektorką i pedagogiem szkoły, by pomówić o powrocie syna do szkoły - planuje pani Joasia. - Wybieram się także do naszego księdza proboszcza, bo chciałabym, by 9 maja Alessandro przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej.

Sentencja wyroku włoskiego sądu pokrywa się częściowo z decyzją sądu tarnobrzeskiego, wydanego jeszcze przed uprowadzeniem. Mówi on, że były mąż pani Joanny może widywać się z synem tylko dwa dni w tygodniu. - Widzenia mogą trwać kilka godzin, ale tylko w pomieszczeniach sądu - tłumaczy mama Alessandra. - Ponieważ mąż uprowadził dziecko, adwokat włoski założy sprawę w Rzymie o płacenie alimentów. Będę wnioskowała także w polskim sądzie, by pozbawić ojca Alessandra praw rodzicielskich. Nie jestem osobą złośliwą, ale już raz przeszłam piekło i nie chciałabym do niego wracać ponownie.

Pani Joanna i Alessandro powoli rozpakowują bagaże. Na swoje miejsce wracają zabawki i polskie książki. Szafy zapełniają się ubraniami, a na monitorze komputera włoskie kluby rozgrywają mecz w piłkę nożną. - Wszystko powoli wraca na swoje miejsce - cieszy się pani Joanna. - I niech już tak zostanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie