MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Bartek" - to jego pseudonim

Andrzej SAŁATA

- Przysięgam, nigdy nie byłem agentem! - wiceprezydent Radomia Krzysztof Gajewski zaklina się, że nie współpracował z Służbą Bezpieczeństwa. Jednak z materiałów, jakie otrzymał z Instytutu Pamięci Narodowej, wynika coś odwrotnego.

Bomba poszła w górę 4 maja tego roku. Wiceprezydent Gajewski zwołał konferencję prasową i poinformował, że Instytut Pamięci Narodowej odmówił mu przyznania statusu pokrzywdzonego. Oznacza to, że w zasobach Instytutu albo nie ma żadnych dokumentów na temat jego osoby, albo są takie, które świadczą o współpracy z organami bezpieczeństwa publicznego Polski Ludowej.

Jednocześnie Gajewski przyznał, że pod koniec lat siedemdziesiątych interesowała się nim Służba Bezpieczeństwa. Kilka razy był namawiany do współpracy, ale zawsze kategorycznie odmawiał. Był wtedy blisko związany z Kościołem, robił zdjęcia na pielgrzymkach do Częstochowy. Na jednej z nich, tej w 1979 roku, miał opowiadać publicznie o działaniach skierowanych przeciwko niemu. Po powrocie został wezwany na komendę Milicji Obywatelskiej w Radomiu. Kiedy po raz kolejny odmówił współpracy, pokazano mu zdjęcie znajomego w kompromitującej sytuacji i zmuszono do podpisania oświadczenia, że zachowa to w tajemnicy. "Powiedziałem o tym mojemu spowiednikowi. Ten poprosił mnie, abym złożył przysięgę, że tego, kogo widziałem, nie zdradzę nigdy i nikomu. Tak też zrobiłem, dochowałem tajemnicy do dnia dzisiejszego" - napisał w specjalnym oświadczeniu.

Kiedy dziennikarze zapytali, czy złoży przysięgę, że nigdy nie współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa, Gajewski podniósł dwa palce i odpowiedział: - Przysięgam. Zdradzić kolegów z pielgrzymki to tak, jak zdradzić brata i siostrę!

Jak żona Cezara

Według wiceprezydenta "sprawa Gajewskiego" zaczęła się w 1994 roku. Stał za nią były wojewoda Jan Rejczak. Gajewski kandydował wówczas do Zarządu Miasta Radomia. Wątpliwości Rejczaka na temat przeszłości Gajewskiego miały zablokować jego kandydaturę.

- Kiedy byłem wojewodą, docierały do mnie pogłoski na temat różnych osób, w tym pana Gajewskiego - przyznaje dziś Rejczak. - To nie znaczyło, że uważałem go za agenta. Była to tylko zwykła ostrożność, bo każdy członek Zarządu Miasta powinien być jak żona Cezara - poza wszelkimi podejrzeniami.

Zarzuty pod adresem Gajewskiego otwarcie wyartykułował wówczas Ryszard Fałek, późniejszy prezydent miasta. Zrobił to w imieniu swojego klubu radnych. Później musiał za to przepraszać. - Nie miałem dowodów, to przeprosiłem. Pan Gajewski zaprzeczał wówczas jakimkolwiek kontaktom ze Służbą Bezpieczeństwa. Gdybym znał jego obecne oświadczenie, to bym nie przepraszał - mówi Fałek.

Według Gajewskiego, Rejczak wrócił do sprawy jego domniemanej współpracy trzy lata temu. Było to przed ostatnimi wyborami samorządowymi, kiedy trwały przymiarki do utworzenia wspólnej listy środowiska Rejczaka i Platformy Obywatelskiej. O domniemanej agenturalnej przeszłości Gajewskiego Rejczak miał poinformować obecnego senatora Platformy Andrzeja Łuczyckiego. Na dowód tego Gajewski przedstawił dziennikarzom oświadczenie Łuczyckiego, w którym czytamy: "Latem 2002 roku w trakcie samorządowej kampanii wyborczej spotkałem się z panem Janem Rejczakiem, który zapytał mnie, czy wiem, iż na listach Platformy Obywatelskiej jest były agent Służby Bezpieczeństwa. Zapytałem o nazwisko, odpowiedział - Krzysztof Gajewski. Poprosiłem o dowody. Pan Rejczak stwierdził, iż dowody są, ale nie może mi ich dać. Odpowiedziałem, że skoro nie ma dowodów, to traktuję tę informację jako zwykłą plotkę i nie mam zamiaru zmieniać list wyborczych, chyba że takie dowody dostanę. Do dnia dzisiejszego nie dostałem żadnego potwierdzenia, że Krzysztof Gajewski współpracował z tajnymi służbami".

Łuczycki także dziś podtrzymuje, że Rejczak rozmawiał z nim o Gajewskim. Rejczak zaprzeczał kilka miesięcy temu. Zaprzecza również teraz. - Nie przypominam sobie takiej rozmowy. Nigdy czegoś takiego bym nie powiedział - zapewnia.

Krótko w cuglach

Rejczak zna Gajewskiego od końca lat osiemdziesiątych, z czasów Komitetu Obywatelskiego Ziemi Radomskiej. Jakiś czas wcześniej Gajewski wrócił z Kanady, gdzie mieszka jego siostra. - Pierwsze zebrania komitetu odbywały się na plebani Ojców Jezuitów przy ulicy Tybla - wspomina Rejczak. - Przyjść mógł każdy, z reguły były to osoby znane z działalności w swoich parafiach. Nie było potrzeby ani możliwości, żeby je jakoś specjalnie weryfikować.

W kwietniu 1990 roku Rejczak został wojewodą radomskim, w czerwcu Gajewski - jako kandydat Komitetu Obywatelskiego Ziemi Radomskiej - wygrał wybory samorządowe na Borkach. Wszedł do pierwszego Zarządu Miasta. Odpowiadał za prywatyzację handlu oraz przygotowanie wizyty w Radomiu Papieża Jana Pawła II. Potem zaczął się także zajmować kulturą.

- Wejście do władz miasta było dla niego na pewno dużym awansem. Tym bardziej, że wtedy nie miał jeszcze wyższego wykształcenia. Ale starał się nadążać - ocenia Wojciech Gęsiak, ówczesny prezydent miasta. - Był dość emocjonalny, ale zawsze w miarę rzetelny. Starał się dokładnie wykonywać wszystkie powierzone mu zadania.

W 1994 roku Gęsiaka zastąpił Kazimierz Wlazło, z którym Gajewski zna się jeszcze z końca lat siedemdziesiątych. Obaj działali wtedy w duszpasterstwie księdza Zdzisława Domagały przy radomskiej "Farze". Razem chodzili na pielgrzymki na Jasną Górę. Podczas jednej z nich Gajewski dorobił się nieoficjalnego imienia "Bartek", które potem zaczęło funkcjonować jako jego rzekomy agenturalny pseudonim. Sam Gajewski wyjaśnia, że imię to nadano mu na "chrzcie pielgrzymkowym". Podpisywał nim zdjęcia z pielgrzymek i wybrał je dla swojego syna.

Za prezydentury Wlazło, mimo zastrzeżeń wysuwanych przez grupę Rejczaka, Gajewski znów został członkiem Zarządu Miasta. Tym razem odpowiadał za promocję.

- Krzysiek to facet absolutnie niezdolny do systemowego działania, ale za to wielki entuzjasta - ocenia go Wlazło. - Jak mu się powierzyło jakieś zadanie, to je wykonywał. Czasem ten entuzjazm trzeba było trochę tonować, trzymać go w cuglach, żeby nie pozrywał zaprzęgu. Jednocześnie wielki egocentryk. Od niego pierwszego usłyszałem - nieważne jak o tobie piszą, byle nazwisko było wytłuszczone.

Od trzech lat szczególnie często jego nazwisko jest wytłuszczane w gazetach, odkąd został wiceprezydentem miasta. Odpowiada między innymi za służbę zdrowia i opiekę społeczną. Przez ten czas nie miał ani wielkich wpadek, ani spektakularnych sukcesów. On sam za największy powód do dumy uważa doprowadzenie do ugody między szpitalem przy ulicy Tochtermana a spółką "Ogen", która miała odzyskiwać jego wierzytelności. W wyniku źle skonstruowanej umowy, jeszcze za rządów poprzedniej ekipy, szpital miał stracić grube miliony. W wyniku zawartej w ubiegłym roku ugody skończyło się na dwóch milionach strat, dzięki czemu lecznica odsunęła od siebie widmo upadłości.

Rola wielbłąda

Sprawa rzekomej agenturalnej działalności Krzysztofa Gajewskiego odżyła na nowo w ubiegłym roku. Wiceprezydent związał się z Platformą Obywatelską i nie ukrywał, że chce startować w wyborach do Sejmu. Dlatego już w maju 2004 roku wystąpił do Instytutu Pamięci Narodowej o swoją teczkę. Tymczasem w lutym tego roku jego nazwisko znalazło się na tak zwanej liście Wildsteina i demony przeszłości wróciły. Oliwy do ognia dolał sam Gajewski. W lokalnej telewizji "Dami" stwierdził, że jest dumny z tego, iż jest na liście Wildsteina. Potem tłumaczył, że nawiązywał do słów Lecha Wałęsy, według którego Służba Bezpieczeństwa łamała tylko niepokornych wobec systemu.

Kilka tygodni po opublikowaniu listy Wildsteina Instytut Pamięci Narodowej odmówił Gajewskiemu statusu pokrzywdzonego. Nie powiodła się także próba doprowadzenia do autolustracji. Odpowiedź rzecznika interesu publicznego była odmowna, bo Gajewski jako wiceprezydent miasta nie podlega ustawie lustracyjnej. - Jak więc mam się bronić? Dlaczego mam udowadniać, że nie jestem wielbłądem? - pytał potem retorycznie wiceprezydent.

Odmowa autolustracji oznaczała, że Gajewski nie mógł kandydować w wyborach do Sejmu. Jan Rejczak przypuszcza, że padł on ofiarą przedwyborczych rozgrywek wewnątrz Platformy Obywatelskiej. Zdaniem Rejczaka, komuś mogło zależeć, żeby wyeliminować osobę, która jest popularna i cztery razy z rzędu została radnym.

- Gdyby tak było, partia już dawno pozbyłaby się Gajewskiego - zaprzecza Wojciech Gęsiak, który jest członkiem Platformy. - Tymczasem, kiedy znalazł się na liście Wildsteina, miał przedstawić zaświadczenie, że jest pokrzywdzony. W podobnej sytuacji był Andrzej Łuczycki, który jednak uzyskał stosowny dokument i mógł startować w wyborach do Senatu.

- Krzysztof Gajewski sam postanowił, że wystartuje w wyborach, kiedy uzyska status pokrzywdzonego. To była jego decyzja, nikt go nie naciskał - zapewnia poseł Ewa Kopacz, lider radomskiej Platformy. - I muszę przyznać, że nawet mi to zaimponowało.

Szwejk czy Stirlitz?

W ubiegłym tygodniu Gajewski znów zwołał konferencję prasową. Poinformował, że otrzymał z Instytutu Pamięci Narodowej informacje dotyczące jego rzekomej współpracy. Wynika z nich, że został zarejestrowany jako tajny agent w styczniu 1970 roku, kiedy miał zaledwie... 12 lat.

- I co? Miałem wtedy inwigilować opozycję? - ironizował.

Dzień później Instytut Pamięci Narodowej prostował - w dacie współpracy jest błąd, który zostanie jak najszybciej sprostowany, ale samo postanowienie o odmowie uznania wiceprezydenta za osobę pokrzywdzoną nie ulega zmianie. Dziennikarzom nie udzielono szczegółowych informacji.

Zdaniem jednego ze znajomych Gajewskiego, jeśli wiceprezydent rzeczywiście współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa, robił to albo z głupoty, albo... ze strachu.

- Rzeczywiście, czasem wyglądał na przestraszonego - potwierdza Kazimierz Wlazło. - Pamiętam, że ile razy Wojtek Gęsiak wspominał o dymisji zarządu, Krzysiek zaczynał nerwowo rwać jakieś papiery. Wtedy Gęsiak musiał go uspokajać, mówił - Krzysiek, nie traktuj tego tak zupełnie poważnie. Dlatego, jeśli nawet miał jakieś kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa, to przy jego nadpobudliwości i pewnym rozchwianiu emocjonalnym nie nadawał się do tego, żeby zostać wyrafinowanym agentem. Byłbym w szoku, gdyby tak się okazało. Przypuszczam, że mógł być raczej kimś w rodzaju Szwejka niż Stirlitza.

Sam Gajewski nie chce nic komentować. Za radą prawnika odmawia wszelkich komentarzy. Zapowiada jedynie, że wystąpi na drogę sądową. Przeciwko komu, nie chce powiedzieć. Nie zamierza także podawać się do dymisji. - A dlaczego miałbym to robić? Dla mnie wiążące jest orzeczenie sądu lustracyjnego - przekonuje.

Pełne zaufanie do swojego zastępcy deklaruje prezydent Zdzisław Marcinkowski. Twierdzi, że to osobista sprawa Gajewskiego.

Ostrożna w ocenie wiceprezydenta jest także poseł Ewa Kopacz: - Daleka jestem, żeby uznać wiceprezydenta winnym przed wydaniem prawomocnego wyroku. Mimo to oczekuję, że do czasu wyjaśnienia sprawy, zawiesi członkostwo w partii. To bardzo wartościowy człowiek, ale polityka bywa brutalna. Trzeba w niej startować z czystą kartą, bez domysłów, które mogą być wykorzystane przez przeciwników politycznych.

Również zdaniem Kazimierza Wlazło, "sprawę Gajewskiego" trzeba jak najszybciej wyjaśnić, żeby uciąć wszystkie spekulacje: - Dokumenty z Instytutu Pamięci Narodowej stawiają przy osobie Krzyśka znak zapytania, ale nie dyskwalifikują go jeszcze z dalszego funkcjonowania, nawet w życiu publicznym. Dlatego trzeba to szczerze, do bólu, wyjaśnić, żeby nie było cienia wątpliwości.

Jan Rejczak: - Życzę mu, żeby jak najszybciej doprowadził do samooczyszczenia, bo byłoby to z korzyścią nie tylko dla niego, ale całego samorządu Radomia.

Kim jest Krzysztof Gajewski?

Urodził się w 1958 roku, absolwent liceum "Kochanowskiego" w Radomiu i Pomaturalnego Studium Fotograficznego w Warszawie. Przez 20 lat pracował jako fotograf w Teatrze Powszechnym w Radomiu. Studiował teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, ale po roku przeniósł się na Wydział Ekonomiczny Politechniki Radomskiej, gdzie zrobił licencjat z administracji. Pracę magisterską napisał w 1998 roku na Wydziale Prawa Administracyjnego Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie. Od 1990 roku bez przerwy zasiada w Radzie Miejskiej. W latach 1990-98 był członkiem Zarządu Miasta, od 2002 roku wiceprezydent Radomia. Żonaty, dwoje dzieci.

Co jeszcze może zrobić Gajewski?

Tomasz Dobrowolski, zastępca dyrektora biura prawnego Instytutu Pamięci Narodowej: - Jeśli pan wiceprezydent Gajewski nie zgadza się z treścią naszego zaświadczenia, może do nas wystąpić o ponowne zbadanie dokumentów na jego temat. Gdyby i wówczas miał zastrzeżenia, może się odwołać do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Od jego postanowienia przysługuje skarga kasacyjna do Naczelnego Sądu Administracyjnego.

Czekamy na Państwa opinie

Co Państwo sądzą o Krzysztofie Gajewskim. Czy powinien nadal pełnić swoją funkcję? Czekamy na Wasze głosy pod numerem telefonu 385-05-01. Zapraszamy do dyskusji na naszym forum internetowym - www.echo-dnia.com.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie