MKTG SR - pasek na kartach artykułów

CHORZY na lepkie ręce

Piotr KUTKOWSKI

Wykaz chorób leczonych w szpitalu na Józefowie liczy wiele pozycji, jest jednak taka, której nie ma w żadnym spisie i której leczenia nikt nie refunduje. To "choroba lepkich rąk". "Cierpią" na nią ludzie, którzy wynieśli ze szpitala nawet znajdującą się w kaplicy figurkę gołąbka, symbol Ducha Świętego.

Szpital na radomskim Józefowie. Potężny, wielopiętrowy gmach o kilku skrzydłach. Nie licząc piwnic, ponad 50 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni. Chyba największa kubatura w Radomiu. Setki sal, dziesiątki korytarzy. Windy i pomieszczenia administracyjne. Każdego miesiąca przebywa tu około 2,5 tysiąca pacjentów. Ponad 12 tysięcy chorych korzysta z usług przychodni specjalistycznych. A do tego trzeba dodać jeszcze tysiące ludzi przychodzących tu, by odwiedzić pacjentów.

- Choroby nie wybierają, każdy może znaleźć się w sytuacji, że będzie potrzebował opieki medycznej - mówi Andrzej Pawluczyk, kierownik działu administracyjnego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego. - Niestety, wśród tysięcy osób, które do nas trafiają, są i takie, które traktują to jako okazję do kradzieży czy dewastacji. A zabronić wstępu nikomu nie możemy.

Kierownik proponuje krótki spacer. Najpierw korytarzami. Tam, gdzie była tabliczka ze strzałką wskazującą drogę ewakuacji, pozostała biała plama. Nie ma też oznaczeń na skrzynkach z hydrantami czy gaśnicami.

- Gaśnice zamknęliśmy w skrzynkach, bo wolno stojące na korytarzach nie miały szans przetrwania chociażby jednego dnia - informuje kierownik. - Ale zdarza się, że złodzieje włamują się i do tych skrzynek. Najczęściej jednak giną różne oznaczenia. To prawdziwa plaga. Nie bardzo nawet wiadomo, po co komuś jakaś nalepka czy znaczek. Może złodziei kusi to, że to nalepki fluorescencyjne świecą pod wpływem światła?

Kiedyś zniknęły nawet tabliczki z informacją o windach. Złodziej musiał się sporo napracować, bo wisiały one na wysokości ponad dwóch metrów i były przykręcone do ramy śrubami.

Amatorów mają też klamki okienne. Bezpieczne są tylko te o nietypowych rozmiarach. Codziennie giną obudowy od włączników światła, a bywa, że całe gniazdka. Najpierw są one wyrywane, a potem odcinane od kabli.

Jedziemy windą. Trudno jest w nich coś ukraść poza nalepkami, za to łatwo jest je oszpecić napisami i malunkami. Takie "dzieła" usuwa się z metalowych ścian za pomocą specjalnych środków chemicznych. Ale wkrótce pojawiają się kolejne.

- Gdybyśmy nie usuwali tych bazgrołów, ściany windy już dawno nie byłby srebrne, a czarne - zauważa kierownik.

Prysznice w kolorze bordo

Kolejnym miejscem na naszym szlaku są toalety. Wchodzimy do tej, która znajduje się w otoczeniu pomieszczeń administracyjnych i teoretycznie jest przez to mniej narażona na niebezpieczeństwo. Dozowniki na mydło i ręczniki do wycierania rąk mają wyryte oznaczenia szpitala. Podobnie wyglądają kosze na śmieci. Charakterystyczne napisy znajdują się także na zasłonce prysznica i drążku zasłony.

- Na plastikowych rzeczach napisy są wypalane, na metalowych rysuje się je brzeszczotem piłki - informuje kierownik.

Zaglądamy do trzech kabin natrysków. W jednej z nich brakuje węża i końcówki prysznica.

- A dopiero co była - mówi bez zdziwienia kierownik. - Te rzeczy należą do najczęściej kradzionych, dlatego kupujemy najtańsze, plastikowe. Ostatnio nawet w bordowym kolorze, by były jak najmniej atrakcyjne dla złodziei. Ale jak widać, nawet to nie pomaga.

Z ubikacji złodzieje zabierają papier toaletowy. By zdobyć dużą rolkę, decydują się nawet na dewastację metalowych pojemników, w których papier jest zamykany.

- Jeden z pojemników został dosłownie cały pogięty. Ile trzeba było siły włożyć, by coś takiego zrobić? - zastanawia się Andrzej Pawluczyk.

Bez świętości

Szpitalna kaplica wyróżnia się od innych pomieszczeń kolorowymi, witrażowymi drzwiami. Wejść tu może każdy i o każdej porze. By się pomodlić, by szukać pocieszenia w cierpieniu i chorobie. Ale nie tylko. W środku ławki, konfesjonał, ołtarz. Na ścianach obrazy Drogi Krzyżowej. Teraz już wszystkie, bo wcześniej brakowało jednego. Ktoś go ukradł. Złodziej ukradł także umieszczoną na ambonie drewnianą figurkę gołąbka w złotym kolorze - symbol Ducha Świętego. Zrobiono duplikat, gołąbek jest znowu na swoim miejscu.

- Kapelani skarżą się, że z koszyczka, do którego składane są drobne za prasę katolicką, wciąż giną pieniądze - informuje kierownik.

Jego zdaniem, najbardziej narażone na kradzieże są miejsca ogólnodostępne, ale złodzieje nie omijają także oddziałów, na których leżą pacjenci. Nawet tych, gdzie dosłownie walczy się o życie chorego. Wchodzimy na jeden z takich oddziałów. Lekarz, który pełni dyżur, stracił niedawno portfel wraz z całą zawartością.

- Mój pokój zwykle pozostaje otwarty - opowiada. - Oddział jest zamknięty, pacjenci leżą w łóżkach i pozostają pod stałym dozorem. Wydawało mi się, że jest bezpiecznie, ale myliłem się. Niedawno, pełniąc dyżur, poszedłem do chorych i po powrocie zobaczyłem, że moja teczka jest otwarta. Ktoś zabrał z niej portfel z pieniędzmi, kartami bankomatowymi, dokumentami. Łudziłem się przez tydzień, że złodziej odeśle albo porzuci przynajmniej dokumenty. Znów się myliłem.

Pościel na wynos

Ofiarami złodziei padają pracownicy szpitala i pacjenci. - Na oddziale płucnym personel zatrzymał młodego człowieka z reklamówką - mówi Ryszard Wąsik, szef szpitalnej ochrony z firmy "Izomar". - Wezwano naszych pracowników. Okazało się, że młodzieniec okradł kilku pacjentów. "Zwinął" między innymi radio.

Ta sprawa zakończyła się ostatecznie przekazaniem złodzieja policji. Wiele innych, drobnych kradzieży w ogóle nie jest odnotowywanych. Jak chociażby próby wynoszenia szpitalnych koców, pidżam czy pościeli.

- Osoba przyłapana na wynoszeniu pościeli zapierała się, że miała jedynie zamiar ją wyprać, a potem zwrócić - przypomina sobie Andrzej Pawluczyk.

Anegdoty krążą o pacjentach, którzy usiłowali wynieść "na pamiątkę" nawet szpitalne kaczki albo o osobach, które pod pretekstem wizyty u pacjenta wyjadają mu szpitalne posiłki.

Ale zdarzały się też poważne kradzieże. Na oddziale płucnym złodziej kiedyś zamknął się wewnątrz w jednym z pomieszczeń, a potem otworzył w nim okno i wyniósł tamtędy komputer. Podzespoły komputerów zaginęły także przed trzema laty w jednym z punktów rejestracji.

- Wtedy jeszcze półokrągły otwór w szybie przy ladzie był znacznie większy - pokazuje kierownik. - Złodziej najprawdopodobniej przecisnął się przez niego do wnętrza, a potem podawał przez niego części. Tak przypuszczamy, bo śladów włamania nie było. Po tamtym doświadczeniu zmieniliśmy szyby na takie, w których otwór jest znacznie mniejszy.

Drzwi na klucz

Tamta kradzież była najbardziej kosztowna w dziejach szpitala na Józefowie. Drobne, codzienne kradzieże są przede wszystkim dokuczliwe. Dotykają personel i pacjentów. Nalepki z ostrzeżeniami o złodziejach i apelem, by strzec swoich telefonów komórkowych, portfeli i pieniędzy, znajdują się w wielu miejscach. Przed złodziejami strzegą także zainstalowane kamery monitoringu i jest ich coraz więcej. O potrzebie nieustannego zwracania uwagi na zachowanie ludzi mówi się w szpitalu na spotkaniach i naradach. Prewencyjne działania podejmują również ochroniarze.

- Bywa, że po godzinie 21 do szpitala wchodzą "łysi" albo "kaptury" - mówi Ryszard Wąsik. - Pytani o cel, twierdzą, że przyszli odwiedzić pacjenta, ale nie potrafią wskazać do którego konkretnie. A jeśli nawet podadzą nazwisko, wówczas sprawdzamy, czy faktycznie taka osoba u nas leży. Jeśli nie, wówczas "tym panom dziękujemy".

W szpitalu nikt nie ma jednak wątpliwości, że nie da się całkowicie wyeliminować złodziei i kradzieży. Można jedynie robić wszystko, by ten proceder maksymalnie ograniczyć. Andrzej Pawluczyk nawet na chwilę opuszczając swój pokój, zamyka go na klucz. Tak na wszelki wypadek.

Złapali "smoka"

We wtorek pacjentce Oddziału Reumatologii szpitala na Józefowie zginęły portfel i telefon komórkowy - "ulotniły się" z torebki, gdy wyszła z sali na zabieg. Według świadków, kradzieży mógł dokonać mężczyzna, który się tam wcześniej kręcił. Policjanci dowiedzieli się, że na tyle głowy miał wytatuowanego smoka. Wkrótce potem przy ulicy Kasandry zatrzymali 22-letniego radomianina, który odpowiadał podanemu rysopisowi. Mężczyznę poddano kontroli osobistej i znaleziono przy nim ukradziony telefon komórkowy. Okazało się też, że złodziej wyrzucił portfel do śmietnika przy ulicy Łokietka. Mężczyznę osadzono w policyjnym areszcie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie