Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Edward Lubaszenko był kolejnym gościem spotkań z cyklu "Wieczory z gwiazdą" w Elektrowni

Barbara Koś
Edward Lubaszenko był kolejnym gościem Elektrowni. Z prawej Włodzimierz Izban.
Edward Lubaszenko był kolejnym gościem Elektrowni. Z prawej Włodzimierz Izban. Barbara Koś
Mazowieckie Centrum Sztuki Współczesnej Elektrownia przy ulicy Kopernika 1 w Radomiu zaprosiło w sobotę, 1 lutego, na kolejne spotkanie z cyklu „Wieczory z gwiazdą”. Tym razem bohaterem był aktor teatralny i filmowy, Edward Linde-Lubaszenko.

Na spotkanie przyszło bardzo wielu zainteresowanych, którzy zaraz po powitaniu wszystkich przez Włodzimierza Pujanka, dyrektora Elektrowni,przywitali brawami znanego aktora.

Edward Linde -Lubaszenko ma życiorys niezwykły. Urodził się 23 sierpnia 1939 w Białymstoku –a więc w dniu zawarcia paktu Ribbentrop – Mołotow. A potem było już bardzo niebezpiecznie, niemal tragicznie.

Nic dziwnego, że prowadzący wieczór Włodzimierz Izban, od tego momentu rozpoczął rozmowę z gościem.

- Czy ta data miała w pana życiu znaczenie? zapytał.

- Ogromne – odpowiedział z miejsca aktor i zaraz popłynęła niesamowita opowieść.

Urodził się 23 sierpnia 1939 roku. Tak, zwraca uwagę na tę datę. To właśnie wtedy w Moskwie został podpisany pakt Ribbentrop - Mołotow. Cała jego treść, weszła do jego biografii i rozstrzygała kilkakrotnie o jego losie.

- A w zeszłym roku skoczyłem 80 lat – nadmienił Edward Linde-Lubaszenko.

Jego ojcem był Julian Linde, Niemiec z pochodzenia z korzeniami szwedzkimi.

- Ale ja długo o tym nie wiedziałem – opowiadał. - Dowiedziałem się dopiero gdy miałem 18 lat.

Kiedy po 17 września 1939 roku Rosjanie weszli do Białegostoku, ojciec uciekł do Niemiec. Bardzo chciał, żeby z nim jechali, ale mama odmówiła. Jej miejsce jest w Polsce.

Siostra mamy bogato wyszła za mąż i miała sklep. Oddała go do prowadzenia mamie. Było to atrakcyjne miejsce, z mieszkaniem na zapleczu. I tam zakwaterowano oficera Armii Czerwonej, kapitana Mikołaja Lubaszenkę, który to dowodził kompanią strzegącą bezpieczeństwa stacji Białystok Towarowy.

Mama i Lubaszenko zbliżyli się do siebie. Kiedy w 1941 roku wybuchła wojna niemiecko-radziecka, w pobliżu Białegostoku stał pociąg sanitarny. Miał zawieźć rannych oficerów do Archangielska.

- I wówczas Lubaszenko, który odpowiadał za jego bezpieczeństwo, wsadził nas do ostatniego wagonu, chcąc uchronić przed wojną. Dał mamie pistolet, a komendantowi wręczył kartkę: Emilia i Edward Lubaszenko. W ten sposób po raz pierwszy stałem się Edwardem Lubaszenko -opowiadał aktor.

I tak znaleźli się w Archangielsku. Było tam bardzo trudno. Lubaszenko zaopatrzył ich w kartkę mówiącą, że są jego rodziną, ale mama nie mówiła po rosyjsku i jako Polka nie mogła znaleźć pracy. Głodowali.

Sytuacja poprawiła się, kiedy Sikorski podpisał układ z Majskim. Matka nie trafiła jednak na żadną informację o wojska Andersa. I dopiero kiedy dowiedziała się, że powstaje wojsko polskie tworzone przez Berlinga, nawiązała kontakt z Związkiem Patriotów Polskich uznając, że to jedyna szansa na powrót do Polski.

Postarała się, by Lubaszenko też znalazł się w polskim wojsku.

Mikołaj Lubaszenko podpadł za coś w Armii Czerwonej, został uznany za wroga ludu. Sąd polowy skazał go na karę śmierci. Mama była w rozpaczy: z nami koniec. Postanowiła za wszelką cenę go ratować. Chodziła po adwokatach, ściągała pieniądze od rodziny z Białegostoku. Jakoś się udało.

Lubaszenkę posłano do batalionu karnego. Poszedł na front. Walczył z hitlerowcami, został ranny. Za okazane męstwo darowano mu karę, przywrócono stopień kapitana.

Wrocław i ciąg dalszy

Czekali na dokumenty repatriacyjne, by móc wrócić do Polski. Lubaszenko też postanowił z nimi jechać, nie chciał zostać w Związku Radzieckim. Argumentem była żona Polka i syn.
Ruszyli wreszcie do Polski. Nie do Białegostoku. Matka jako osadnik wojskowy dostała przydział do Wrocławia.

Jak wyglądał powojenny Wrocław? - Ruiny i zgliszcza – opowiadał Lubaszenko.

Zamieszkali na przedmieściach, w willi Niemki. Rozpoczął naukę. W 1946 roku miał siedem lat, świetnie mówił po rosyjsku, całkiem dobrze po niemiecku i słabo po polsku. Musiał to nadrobić. Syn gospodyni wciągnął go do sportu. Niedługo lekka atletyka stała się jego pasją. Piłki nożnej nienawidził, ba! Pogardzał nią. Dopiero kiedy syn Olaf oszalał na jej tle, podciągnął się, by jak mówił, mieć o czym z synem rozmawiać. Teraz piłka nożna jest i jego ukochanym sportem.

Po maturze postanowił studiować medycynę. Chciał być lekarzem, leczyć ludzi. Studia były też okazja, by opuścić dom, w którym nie czuł się dobrze. Miał już przyrodniego brata i jego, Edwarda Lubaszenko traktował znacznie gorzej. Jednak medycyny ukończył tylko trzy lata.
Trafił bowiem do znanego teatru Kalambur. I tak pociągnęła go scena.

Już na scenie

Zdał eksternistyczny egzamin aktorski. Potem należał do zespołów teatralnych we Wrocławiu i Gorzowie, od sezonu 1972/1973 zaangażował się do Starego Teatru w Krakowie.

To był jego najpiękniejszy czas. Zagrał wiele znaczących ról w spektaklach inscenizowanych przez najwybitniejszych twórców Starego: Andrzeja Wajdę (Aleksy Kiryłow w „Biesach” Fiodora Dostojewskiego), Jerzego Jarockiego (Łopachin w „Wiśniowym sadzie” Antoniego Czechowa) i sztukach reżyserowanych przez Konrada Swinarskiego. Na scenie zagrał wiele ról. Ukończył też wydział reżyserii dramatu w PWST w Krakowie.

Na ekranie debiutował w głównej roli w „Ktokolwiek wie..” Kazimierza Kutza. Ponadto wystąpił w kilkudziesięciu filmach i serialach telewizyjnych. Obecnie w Teatrze Polskim w Szczecinie gra w spektaklu ”Dymny”, którego znał i cenił. Dymny” w reżyserii Krzysztofa Materny to spektakl-przypomnienie i spektakl-hołd dedykowany postaci Wiesława Dymnego, wielkiego artysty, człowieka wielu talentów.
Jak podsumował aktor, miał cztery żony, przeżył cztery rozwody, ma dwoje dzieci: Olafa i Beatę, też aktorkę. Nadal najbardziej w świecie ceni kobiety.

Jak było z ojcem

Edward Linde - Lubaszenko opowiedział także o wielkim przeżyciu – spotkaniu z ojcem. To było jeszcze na studiach.

- Jestem w dziekanacie i naraz słyszę, że jest list do mnie. Zdziwiłem się, kto to może pisać, przecież nie rodzice. Ale na kopercie wyraźnie było napisane moje nazwisko, ładnym, trochę gotyckim pismem. Otworzyłem list. Zacząłem czytać i nogi się pode mną ugięły. List zaczynał się od słów: Jestem pańskim ojcem. Podpisał Julian Linde.

Ja o niczym nie wiedziałem. Byłem przekonany, że jestem synem oficera Armii Czerwonej. A teraz, w wieku 18 lat, dowiaduję się takiej prawdy. I tenże Julian Linde zapraszał mnie do siebie. Mieszkał w Polanicy-Zdroju. Pracował w hucie szkła.

Julian Linde został wcielony do Wehrmachtu. Wiadomo, Niemiec, musiał. Ale już pierwszego dnia poddał się, przesiedział dwa lata w obozie w Tule. Po wojnie wrócił do Polski, szukał ich. UB szybko go namierzył. Za używanie języka niemieckiego trafił na dwa lata do więzienia w Płocku.
Okazało się, że Edward ma dwie metryki: na nazwisko Linde w USC w Białymstoku i na nazwisko Lubaszenko. Długo się zastanawiał, czy nie wrócić do prawdziwego nazwiska. Ale doszedł do wniosku, że przeszłości i tak nie cofnie. A z nazwiskiem Lubaszenko splotło się całe jego życie artystyczne. W 1991 roku dodał więc do Lubaszenki człon Linde.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie