MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gorąca jesień na Costa Brava

Marzena Kądziela
Jedna z baszt warowni w Tossie.
Jedna z baszt warowni w Tossie. M. Kądziela
W słonecznej aurze wycieczki po Katalonii dostarczają niezapomnianych wrażeń.

Nie było tłumu turystów, dlatego w pełni mogłam rozkoszować się urokami hiszpańskiego wybrzeża.

- Pokażemy ci naszą ulubioną plażę - mówią Monika i Michał Kowalscy, włoszczowianie mieszkający obecnie w jednym z miasteczek w pobliżu Costa Brava, wybrzeża katalońskiego. Obydwoje młodzi, po studiach, znaleźli tu interesującą pracę, zgodną z ich wykształceniem.

Mijamy Bredę, ich obecną małą ojczyznę, pełną sklepów z ceramiką, wąskich uliczek i kwitnących krzewów. Kierujemy się w stronę wybrzeża. Niebo bez jednej chmurki, aż trudno uwierzyć, że to listopad.

- Mamy szczęście, bo po raz pierwszy kościół Santa Cristina zastajemy otwarty - mówi Monika, otwierając ciężkie drzwi świątyni. Kościół to nie byle jaki, bo liczący sobie ponad 600 lat. W środku proste ławki, zdobiony ołtarz, a na ścianach podwieszone miniatury statków i łodzi rybackich. To wota ludzi morza, którzy w ten sposób dziękowali Bogu za pomyślne połowy i korzystne wyprawy handlowe.

Za kościołem czeka mnie niespodzianka. Dziedziniec świątynny to jednocześnie spory taras widokowy, pod którym roztacza się cudowny obraz szafirowego morza, białego pasa plaży, zieleni porastających pourywane skały brzegowe lasów.

- To nasza plaża - pokazuje Michał na niewielką zatoczkę, chronioną od wiatru z obu stron potężnymi skałami. - Znają ją miejscowi, turystów przybywających do pobliskich miejscowości wypoczynkowych jest tu latem niewielu. Dlatego zawsze jest tu przytulnie i nie tak ciasno, jak na plażach znanych kurortów.

Mimo późnej jesieni, na piasku porozkładały się całe rodziny. Niektórzy decydują się nawet popływać, choć temperaturze listopadowej wody daleko do tej letniej. Za skałą dostrzegam kolejną plażę.

- To raj dla surferów - wskazuje włoszczowianin. - Od roku i ja jestem w ich gronie. To fantastyczni ludzie chętnie dzielący się swoimi umiejętnościami.

Podziwiamy szusowanie młodych ludzi na pieniących się, wysokich falach, wystawiamy twarze do słońca i wracamy stromą ścieżką na górę.

Mieszkańcy wolą spokój

Costa Brava (co znaczy dzikie wybrzeże) to wybrzeże dobrze znane Polakom. Zaczyna się tuż za granicą francusko-hiszpańską, dlatego właśnie tu chętnie wypoczywają zmotoryzowani turyści.

- Latem panuje tu niesamowity tłok - opowiada Monika. - Teraz, jesienią, jest znacznie spokojniej, nie ma tłumów w restauracjach, na spacerowych deptakach czy w parkach.

Trafiamy do miasteczka Tossa de Mar, gdzie Imma, przyjaciółka włoszczowian, ma piękny dom z ogromnym tarasem.

- Wielu Katalończyków posiada domy w nadmorskich miejscowościach, sami jednak wolą wieść życie w nieco spokojniejszych miasteczkach, oddalonych od morza o kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów - tłumaczą przyjaciele.

- Uciekają od tłumów, hałasu, dyskotek, klaksonów aut i motocykli. Domy wynajmują. Teraz na przykład w Tossie przebywa wielu starszych ludzi - Niemców, Anglików, Francuzów - którzy jako emeryci wolą spędzać zimę na katalońskim wybrzeżu niż w swych chłodniejszych krajach.

Tossa de Mar liczy pięć tysięcy stałych mieszkańców, choć patrząc na wzgórza, ciasno pokryte budynkami, wydaje się, że liczba ta jest znacznie większa.

Morski obiad

Trudno nam znaleźć miejsce do zaparkowania samochodu. Jest sobota, Katalończycy przyjechali na nadmorski spacer i na obiad w którejś z licznych restauracji, specjalizujących się w daniach z ryb i owoców morza. Wędrujemy deptakiem tuż nad wodą i wdychamy zapach Morza Śródziemnego. Do tego zapachu docierają aromaty kulinarne, co pobudza nasz apetyt.

- Najlepiej obejrzeć tablice przed restauracjami - radzi młoda Polka. - Na każdej z nich wypisane jest menu del dia, czyni danie dnia. Taki obiad za 8-11 euro zawiera, do wyboru, kilka pierwszych dań, kilka drugich, deser, wodę, wino, kawę. Gdybyśmy chcieli zamawiać wszystko osobno, zapłacilibyśmy kilkakrotnie więcej.

Wchodzimy więc do jednej z niewielkich restauracji, gdzie starsze małżeństwo, zapewne właściciele, serdecznie nas wita, podając kartę "menu del dia". Wybieramy owoce morza: kalmary, małże wprost z patelni, krewetki, ośmiorniczki, a do tego paellę, danie z ryżu i różnych dodatków mięsno-rybnych. Paella jest popularna w całej Hiszpanii, ale mieszkańcy każdego regionu, także Katalonii, uważają, że to właśnie ich potrawa jest najlepsza i najbardziej wierna tradycji… Dostajemy też młode wino, które gospodarz, w miarę potrzeby, dolewa do dzbanka, nie pobierając już za to dodatkowej opłaty.

Forteca i sklep piłkarski

Posileni, wracamy na promenadę, która prowadzi nas wprost do największej atrakcji Tossy - wzgórza zamkowego z XII wieku. Przypuszczam, że kręcono tu niejeden film, bowiem sceneria idealnie do tego się nadaje. Na wzgórzu górują baszty, wzdłuż drogi wije się wysoki mur, a na dole rozpościera się starówka - kamienice zbudowane z kamienia o takim samym kolorze, jak baszty i mur.

Wspinamy się, podziwiając Tossę, która coraz bardziej pokazuje nam swe uroki. Fotografujemy się na tle baszt, armat, stromych urwisk, patrzymy na domostwa, z których wiele posiada schody prowadzące wprost na plażę, błękitne baseny i zielone ogrody. Od tych wrażeń aż kręci się w głowie, na szczęście na samym szczycie znajdujemy kawiarenkę, w której można napić się czegoś i kontemplować powolny ruch statków na horyzoncie, rozbijające się o brzeg fale i zachodzące słońce.
Pora wracać, by nacieszyć się jeszcze labiryntem uliczek niewielkiej starówki. Mijamy ulubiony sklep Michała, w którym można kupić wszystko, co jest związane z klubem piłkarskim Barcelona. Oglądamy wszelkie piłkarskie akcesoria, odzież sportową, a nawet dziecięce śpioszki z logo ukochanego przez Katalończyków klubu.

Na wszystkie strony świata

Wjeżdżamy bardzo stromą i pełną zakrętów ulicą na kolejne wzgórze, tym razem w Blanes. Kto ma kłopoty z chorobą lokomocyjną, powinien wspiąć się na górę piechotą. Serpentyna może bowiem spowodować lekki zawrót głowy. Widok ze wzgórza wart jest jednak cierpienia. Zdobywszy pozostałości warowni z X wieku, można rozkoszować się widokami na wszystkie strony świata: zielonych gór, błękitnego morza i miasta, z plażą, portem jachtowym, promenadą, hotelami i pięknymi willami. Na górze jest także skromny, ale bardzo ciekawy kościółek z XV wieku.

Katalończycy wierni tradycji

Spacerując nadmorską promenadą, natrafiamy na cypel, na którym powiewa katalońska flaga. Podobne widziałam w wielu miejscach. Jak mówią moi młodzi przyjaciele, Katalończycy są niezwykle dumni ze swojej odrębności i poprzez symbole tę dumę wyrażają. Stąd nawet przy urzędach rzadko zobaczymy flagi hiszpańskie, wszędzie za to powiewają te w żółto-czerwone paski.

Przy alejce znajdujemy także inny symbol Katalonii - rzeźbę przedstawiającą tancerzy sardana. Sardana to nie tylko narodowy taniec kataloński, to także symbol ich solidarności i jedności. Tańczy się go w prosty sposób, trzymając się za ręce i wykonując chodzone w kółko kroki. Ale, jak mówi Monika, to tylko pozory. Bo kroki te mają swoje reguły. - Pojąć je mogą tylko Katalończycy - przekonuje.

- My możemy im wtórować, reagując na serdeczne zaproszenia. Nigdy jednak nie zatańczymy tak, jak oni. To fascynujące, jak bardzo pielęgnują swoją tradycję, ludową muzykę, której się nie wstydzą, lecz są z niej dumni, i to zarówno stateczni panowie, jak i młodzi ludzie, na przykład z punkowym irokezem na głowie. Gdyby ktoś zaczął się śmiać z ich sardany, spotkałby się z oburzeniem czy wręcz z gniewem. Wielokrotnie widziałam, jak ludzie w różnym wieku na fiestach godzinami bawią się przy dźwiękach swoich fletów, piszczałek, obojów.

Z wizytą u surrealisty

Moi krajanie szykują dla mnie kolejną atrakcję, tym razem związaną ze sztuką. - Widziałaś już to, co potrafi zdziałać natura, teraz czas na człowieka, artystę - komunikują mi, wchodząc do pociągu. - Jedziemy do Figueres, gdzie w 1904 roku urodził się Salvador Dali.

W Figueres nie sposób się zgubić. Już wychodząc z niewielkiego dworca, napotykamy szereg tablic, informujących, jak dojść do Muzeum Zabawek czy muzeum wielkiego surrealisty.

Salvador Dali tu się urodził i tu, w 1989 roku, zmarł. W swym rodzinnym mieście w 1974 roku postanowił otworzyć własne muzeum. Na obiekt, w którym umieścił obrazy, konstrukcje, rysunki i instalacje wybrał nieprzypadkowo zniszczony gmach teatru. Mawiał bowiem, że zarówno jego życie, jak i twórczość to właśnie teatr.

Odbudował obiekt, zniszczony podczas wojny domowej, i otworzył jedno z ciekawszych muzeów świata. Są tu bowiem nie tylko liczne dzieła, które ogląda się w naturalny sposób, ale i takie, które są ukryte w szklanych tubach, zawieszone pod dachem, ustawione na samochodzie i innych zabytkowych "podporach". Jednym z ciekawszych obiektów jest pokój, w którym znajdują się powieszone na ścianie obrazy, stoi kominek i czerwona kanapa w kształcie ust. Na pozór nic szczególnego. Dopiero gdy wejdziemy po kilku schodkach do szkła, ujrzymy w nim twarz kobiety.

Obrazy to oczy, kominek - nos, a kanapa - zmysłowe usta. Okalają je bujne, jasne włosy. Tak niekonwencjonalnie przedstawiona twarz to hołd artysty dla amerykańskiej aktorki, skandalistki z lat 30. XX wieku - Mae West.

Dalsze odkrywanie jesiennego Costa Brava jeszcze przede mną. Monika i Michał obiecują, że góry katalońskie są równie piękne jak wybrzeże. Wierzę im i z niecierpliwością czekam na kolejne wycieczki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Gorąca jesień na Costa Brava - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie