MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jedzenie za leczenie

Dominik MAJSTEREK

To niesamowite! W dobie wielkiego kryzysu służby zdrowia mieszkańcy gminy Sieciechów dogadali się z Wojskowym Szpitalem w Dęblinie. Lekarze przebadali za darmo 250 osób. Mieszkańcy gminy przeprowadzą dobrowolną zbiórkę żywności, którą nieodpłatnie przekażą szpitalowi. I obie strony są zadowolone.

To nie jest literacka fikcja, a polska rzeczywistość. Dwa tygodnie temu, w sobotę, o godzinie 8.30, przed Szpital Wojskowy w Dęblinie zajechały trzy autobusy wypełnione ludźmi. Obok nich kilkanaście samochodów osobowych. Pasażerowie wysiedli z aut i poszli do recepcji. Wszyscy są mieszkańcami gminy Sieciechów, leżącej powiecie kozienickim i wszyscy przyjechali do szpitala na badania. Niektórzy u lekarza ostatni raz byli 10 lat temu! A kilkoro z nich kilka godzin później dowiedziało się, że są bardzo chorzy i muszą zostać w szpitalu. Przeprowadzono bardzo wiele specjalistycznych badań, także takich, na które normalnie czeka się nawet kilka miesięcy.

Autobusami do lekarzy

Pomysłodawcą i organizatorem tej nietypowej akcji jest Barbara Zwolska, emerytowana nauczycielka matematyki, mieszkanka leżącego w powiecie Kozienice - Zajezierza koło Dęblina. Obecnie jest radną i przewodniczącą komisji oświaty i zdrowia w gminnym samorządzie.

- Do lekarzy w Dęblinie dotarłam przez naszego doktora Jerzego Horowusa. Zanim zaczął pracować w ośrodku zdrowia w Zajezierzu koło Dęblina leczył w Wojskowym Szpitalu. Stwierdziliśmy, że można by zorganizować białą niedzielę, podczas której ludzie skorzystaliby z porad lekarskich - tłumaczy pani Barbara.

W 2004 roku zorganizowano pierwszą białą niedzielę. Lekarze z dęblińskiego szpitala przyjechali do przychodni w Sieciechowie i Zajezierzu, gdzie przebadali 180 pacjentów. Rok później na badania przyszło już ponad 200 osób.

- Pomyśleliśmy jednak, że można całkiem inaczej wszystko zorganizować. Po co mają do nas przyjeżdżać lekarze, skoro my możemy pojechać do nich - mówi Barbara Zwolska. - Poza tym w naszych przychodniach nie dało się zrobić bardzo wielu badań, bo nie mamy odpowiedniego sprzętu. W szpitalu w Dęblinie jest natomiast wszystko.

Tak też zrobiono. Zorganizowano trzy autobusy, które jechały różnymi trasami przez całą gminę i zbierały ludzi. Każdy kto chciał, mógł także jechać swoim samochodem. Tydzień wcześniej księża ogłosili z ambon informację o całej akcji. Wszyscy chętni zapisywali się u sołtysów i wypełniali specjalny formularz, w którym podawali swój numer PESEL, a także zaznaczali do jakiego specjalisty chcą się dostać.

- Na tej podstawie doktor Howorus wypisywał mieszkańcom gminy skierowania, żeby mogli udać się bezpośrednio do odpowiedniego specjalisty - tłumaczy pani Barbara.

Do Szpitala w Dęblinie pojechało w sumie 250 osób, które skorzystały z pomocy kardiologa, gastrologa, dermatologa, laryngologa, chirurga, neurologa, endokrynologa i urologa. Najwięcej osób - 60 - zapisało się do kardiologa. Oprócz tego 15 mieszkańcom gminy wykonano echo serca.

- Niektórzy na to badanie zapisani byli w innych szpitalach dopiero na lipiec - mówi Andrzej Kania, ordynator na Oddziale Kardiologii w Dęblinie.

- Z badań najczęściej korzystali ludzie starsi, choć nie tylko - dodaje Barbara Zwolska.

Od bólu gardła po nowotwór

Wieś Mozolice Duże leży w gminie Sieciechów na trasie z Kozienic do Dęblina. Tworzy ją kilkadziesiąt domostw. Prawie sami rolnicy. Mało który ma jednak więcej niż 10 hektarów ziemi. Z tej miejscowości na badania do Dęblina pojechało 14 osób. Między innymi jej sołtys Jan Brodowski i Marzena Żyła, jego sąsiadka.

- Dla ludzi żyjących na wsi polska służba zdrowia zbudowała zbyt wiele barier. Wielokrotnie musimy pokonać kilkanaście kilometrów, żeby dowiedzieć się, że nie zostaniemy przyjęci, bądź że mamy przyjechać dopiero za kilka miesięcy. Dlatego wielu mieszkańców polskiej wsi prawie w ogóle nie chodzi do lekarzy - tłumaczy sołtys Mozolic Dużych.

On sam do Dęblina pojechał z bólem gardła, ale okazało się, że choroba jest na tyle poważna, że musiał udać się na jeszcze jedną wizytę i niemal tydzień spędzić nie wychodząc z domu.

Jego sąsiadka Marzena Żyła także skorzystała z okazji i pojechała do endokrynologa. - Kiedyś miałam problemy z tarczycą i chciałam po prostu sprawdzić jaki jest stan mojego zdrowia - mówi.

Wśród tych 250 osób, które pojechały na badania do Dęblina, byli jednak i tacy, którzy okazali się bardzo chorymi ludźmi. Dwoje z nich dowiedziało się, że ma guza, jeszcze inni musieli zostać w szpitalu z poważną chorobą nadciśnienia tętniczego.

- Jedna pani skarżyła się na bóle głowy. "Boli, boli" mówiła pacjentka, a potem okazało się, że jej stan kwalifikuje ją do pozostania w szpitalu - mówi ordynator Kania.

U dwóch kobiet wykryto nowotwory. - Lekarze mówią, że jest spora szansa na ich wyleczenie, bo to wczesne stadium. Warto dodać, że gdyby nie ten wyjazd to te panie nadal żyłyby w nieświadomości, bo są młode i nie obejmuje ich program badań mammograficznych - mówi radna Zwolska.

Dziękują ziemniakami i burakami

Mieszkańcy gminy Sieciechów nie mogą się wprost nachwalić jaki to był wspaniały pomysł, z tymi badaniami.

- Czuliśmy się jak w niepolskim szpitalu. Personel był bardzo miły. Ludzie nie wiedzieli, który specjalista zajmuje się jakimi schorzeniami, ale mogli liczyć na pomoc pielęgniarek - opowiada sołtys Mozolic Dużych.

Najważniejsze jest jednak to, że wszelkie badania wykonane zostały za darmo i w ciągu jednego dnia. Autobusy przyjechały o godzinie 8.30 rano, a odjechały o 14.30 po południu. Cześć pacjentów dostała skierowania na badania na następne dni.

- My nic za to nie płacimy, ale od trzech lat mamy taką tradycję, że odwdzięczamy się szpitalowi płodami rolnymi - mówi radna Zwolska.

Kazimierz Pochylski, wójt Sieciechowa, jesienią wysyła ciągnik z przyczepą, który jeździ po całej gminie i zbiera żywność.

- Rolnicy dają, co mogą. Niektórzy ziemniaki, inni marchewkę, jeszcze inni fasolę, buraki i inne produkty - mówi wójt Pochylski. - Co roku udaje się zebrać około pięciu lub sześciu ton żywności. Ciągnik dowozi ją do samego szpitala.

Szpital szczęśliwy

Szósty Wojskowy Szpital w Dęblinie jest wyjątkową placówką. Położony w bardzo urokliwej okolicy, przypomina trochę ten z serialu "Na dobre i na złe". Też wokół jest zielono, budynek nie jest wielkim molochem, lecz zbudowaną przed wojną kamienicą. Parter, dwa piętra i piwnica, w której mieści się kuchnia. W środku już nie jest jak w serialu. Raczej surowo, emalią pomalowana lamperia, wysoki strop i szerokie schody. Kiedy jednak rozmawiamy z dyrektorem znów porównanie z serialem jest uzasadnione. Wojciech Zomer sprawia wrażenie wielkiego optymisty. Ciągle się uśmiecha. Mówi szybko i konkretnie. Swoim entuzjazm szybko zaraża rozmówców.

- Nie jestem lekarzem z wykształcenia. Skończyłem marketing i zarządzanie na Politechnice Lubelskiej. W szpitalu w Dęblinie pracuję już kawał czasu. Zaczynałem jako kadrowy - mówi o sobie.

Pytany o strajk lekarzy krzywi się lekko. - Eee, tam - macha ręką. - Nas nie stać na strajki. Oczywiście każdy by chciał zarabiać więcej, ale nie psioczymy. Dwa lata już mija jak nie mamy żadnych długów. Na kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia też nie narzekamy.

Szpital, którym zarządza od kilku lat, wojskowym jest tylko z nazwy. Stary pozostał także właściciel - Ministerstwo Obrony Narodowej. - Teraz pracujemy jednak na normalnych zasadach. Też walczymy o pieniądze i pacjentów. Jesteśmy po prostu zwykłym szpitalem cywilnym - wyjaśnia dyrektor.

Kiedy zaczynamy rozmawiać o darmowych badaniach uśmiecha się jeszcze bardziej. - To bardzo fajna sprawa. Pomysł od razu mi się spodobał. My jako szpital nie dokładamy do tego wielkich pieniędzy. Wszystkie badania i tak potem rozliczane są w ramach kontraktu z Funduszem Zdrowia. Naturalnie mamy także nadwykonania, ale o to będę się martwił później - uśmiecha się dyrektor.

Placówka istnieje już 53 lata, ma 110 łóżek i zatrudnia 217 osób personelu. Sieciechów jest na razie jedyną gminą, która skorzystała z jej usług w takiej formie. A żywność, którą rolnicy oddają w ramach podziękowań, stała się niemałą pomocą dla szpitala. - Niektórych produktów wystarczy nam na trzy, innych na cztery miesiące. Tak naprawdę dokupujemy tylko to, co akurat się kończy - mówi dyrektor Zomer. - To jest bardzo fajne, kiedy starsza kobieta nie mając pieniędzy, z wdzięczności za pomoc daje nam kilogram fasoli ze swojego ogródka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie