[galeria_glowna]
Pomagali Rosjanom
Do Rosji dwa tygodnie temu z Polski wyjechało 159 strażaków. Zabrali między innymi cysternę, pompy o dużej wydajności do pompowania wody na duże odległości, samochody dowodzenia i łączności oraz kontenery logistyczne i sanitarne. Z radomskiej komendy wyjechało dziewięciu strażaków, pojechali dwoma samochodami. Polscy ratownicy działali w obwodzie riazańskim, około 200 kilometrów od Moskwy. To jeden z najbardziej dotkniętych pożarami lasów regionów Rosji. Z żywiołem rosyjskim strażakom pomagali walczyć także ratownicy z Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Bułgarii, Ukrainy i Kazachstanu. W akcji tej uczestniczyły też samoloty i śmigłowce gaśnicze z Ukrainy, Włoch, Francji oraz Azerbejdżanu, Kazachstanu i Turcji i Białorusi. Z radomskiej Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej do Rosji wyjechali: młodszy kapitan Piotr Rus, strażak Marcin Kaim, starszy strażak Damian Gruszczyński, strażak Marcin Rojek, strażak Artur Błach, aspirant Artur Bednarczyk, starszy ogniomistrz Tomasz Rzeszut i młodszy kapitan Wojciech Burkiewicz.
Dwa żywioły zdeterminowały tegoroczną pracę radomskich strażaków. Padł rozkaz - wyjazd. Jedni mieli chwilę, żeby pojechać do domu, inni ruszali w drogę prosto z komendy. - Taka służba - mówią dziś, kiedy są już w domach.
W sobotę do Radomia wróciło dziewięciu strażaków, którzy przez dwa tygodnie walczyli z ogniem w Rosji. Razem z batalionem polskich ratowników pomagali przy gaszeniu pożarów w obwodzie riazańskim.
SMOG
Decyzja o wyjeździe dotarła do Radomia w piątek. Komenda główna szukała samochodów z klimatyzacją. Strażacy mieli wyruszyć do nękany pożarami i upałami Rosji.
- Wcześniej strażacy przygotowywali się do wyjazdu do Rumunii, tam mieli pomagać przy powodzi. Ale wszystko się przeciągało, w końcu wyjazd nie doszedł do skutku - mówi młodszy brygadier Paweł Frysztak, komendant miejski Państwowej Straży Pożarnej w Radomiu. - Kiedy w piątek 6 sierpnia rano przyszła informacja o Rosji też myśleliśmy, że tak będzie. A tu okazało się, że już w sobotę nad ranem strażacy z Radomia pojechali.
Z Polski wyruszyła kolumna wozów z kilku województw. Podróż trwała trzy dni. Strażacy jechali okrężną drogą, żeby ominąć Białoruś. Na wjazd do tego kraju potrzebne są wizy. Trudy podróży były niczym w porównaniu do tego, co na miejscu zastali polscy ratownicy.
- Jak to w grupie żartowaliśmy, rozmawialiśmy, aż dojechaliśmy do pierwszej wioski - mówi starszy strażak Damian Gruszczyński. - Widok był przerażający. Z tej wsi zostały zgliszcza, gdzie niegdzie sterczały murowane kominy. Na drodze stały wypalone samochody.
- Mieszkańcy mieli chwilę na to, żeby uciec przed ogniem. Wychodzili tak, jak stali zostawiając wszystko - opowiadają strażacy.
Takich wsi w obwodzie riazański strażacy widzieli więcej. Ogień z lasu błyskawicznie przenosił się na domostwa. Teren, w którym przyszło pracować radomskim strażakom był jednym z najbardziej nękanych przez pożary w Rosji.
- Już 200 kilometrów przed Moskwą był smog - mówi młodszy aspirant Artur Bednarczyk. - Dym utrudniał oddychanie, ograniczał widoczność.
Do tego potworne upały, które nękały Rosję. Strażacy opowiadają, że na początku trudno było wystawić rękę z samochodu, bo żar buchający od asfaltu parzył. Najwyższa zanotowana temperatura powietrza w czasie ich pobytu w Moskwie to 42,5 stopnia Celsjusza. Ile było na miejscu akcji nikt nie sprawdzał, na to nie było czasu.
NIE SPODZIEWALI SIĘ
- Nikt z nas nie wiedział, że będzie aż tak źle - mówią zgodnie strażacy. - Byliśmy uprzedzani o skali tych pożarów, ale jak tam jest nie da się opowiedzieć.
Strażacy byli zakwaterowani w okolicy miasta Łukino, w ośrodku wypoczynkowym dla dzieci "Raduga". Na miejsce akcji dojeżdżali około 30 kilometrów. Wjeżdżali w las i tam walczyli z ogniem. W okolicy, w której pracowali paliły się torfowiska i właśnie lasy.
- Przy takim pożarze lasu nigdy nie pracowaliśmy - mówią ratownicy. - U nas nie ma takich lasów. Tam waliły się sosny wielkości naszych topoli.
I to właśnie drzewa były największym zagrożeniem. Od żarzącego się torfu wypalały się korzenie drzew, wystarczył podmuch, żeby kolos runął na ziemię.
- One waliły się bezszelestnie, chyba, że uderzały o inne drzewo, wtedy było słychać suche trzaski. To było jedyne ostrzeżenie - wspomina strażak Artur Błach.
Kilka razy takie płonące drzewo zwaliło się przed ratowników. Na szczęście nigdy na nich.
- Najgorzej było nocami, bo przecież my pracowaliśmy przez całą dobę - mówi strażak Marcin Kaim. -Przejeżdżaliśmy wśród nich, musieliśmy je wycinać, żeby torować sobie drogę w głąb lasu.
- Był taki moment, że poczuliśmy gałęzie niemal na twarzach, drzewo powaliło się tuż przed nami - relacjonuje Damin Gruszczyński.
- Jechaliśmy po wodę droga była czysta, a kiedy wracaliśmy już leżały na niej drzewa. Trzeba było je pociąć, żeby utorować sobie przejazd - opowiada starszy ogniomistrz Tomasz Rzeszut.
Każdego dnia czyhało niebezpieczeństwo i jak mówią strażacy teraz "każdy dzień był na farcie".
MEDALE
Nasi ratownicy współpracowali z Rosjanami. Bywało, że gasili nie tylko pożary lasów, ale też ratowali domostwa. W strażackiej nomenklaturze mówi się, że zabezpieczali tamtejszą jednostkę straży.
To znaczy, że kiedy ich rosyjscy koledzy wyjeżdżali do gaszenia w las oni przejmowali ich obowiązki na miejscu.
- W takich sytuacjach mieliśmy kontakt z mieszkańcami - opowiadają. - Ci ludzie przyjmowali nas bardzo serdecznie. Choć przeżywali niebywały dramat to potrafili się dzielić, tym co im zostało.
Rosjanie traktowali polskich ratowników niemal, jak bohaterów. Pisali o nich w lokalnych gazetach, przyjeżdżały rosyjskie telewizje.
Na koniec wszyscy dostali pamiątkowe medale. Do Polski radomscy strażacy wrócili z koszulkami rosyjskich kolegów. - Wymienialiśmy się czapkami, emblematami z mundurów - wspominają strażacy.
Kiedy przyjechali do Rosji słońce zasłaniał gęsty dym. Kiedy wyjeżdżali było już widać niebo. Pożary zostały opanowane. - Zrobiliśmy to, co do nas należało - mówią.
Zapewniają, że gdyby teraz przyszła decyzja o wyjeździe pojechaliby bez wahania, bo taka jest ich służba. Ruszyli do Rosji, żeby pomóc, ale po to, aby się sprawdzić, zdobyć doświadczenie. - No i ta adrenalina - mówi jeden z ratowników.
POLSKA POPŁYNĘLA
Nie była to zresztą ich pierwsza misja w tym roku. W maju i czerwcu wszyscy walczyli z powodzią na Podkarpaci i na Lubelszczyźnie, w Małoposlce, w powiatach lipskim i zwoleńskim. Byli w Wilkowie, Sandomierzu i Połańcu.
Tylko z Jednostki Ratowniczo - Gaśniczej numer 1 przy ulicy Traugutta w Radomiu do walki z wielką wodą ruszyło 51 ratowników.
- Zmienialiśmy się co trzy dni. Zgodnie z przepisami w akcji możemy być 72 godziny - opowiada Jacek Pastuszka, zastępca dowódcy Jednostki Ratowniczo - Gaśniczej numer 1 w Radomiu. - Zaczęliśmy na południu Polski, a później przesuwano strażaków tak, jak szła fala powodziowa.
Nasi strażacy umacniali wały, ewakuowali mieszkańców zalewanych miejscowości, dowozili żywność i wodę do tych, którzy zdecydowali się zostać.
- Mieliśmy taką rodzinę, która nie zdecydowała się na ewakuację, ale ktoś miał wyznaczoną wizytę u lekarza i trzeba było go dowieźć łódką - wspomina Jacek Pastuszka. - Bywało różnie, bo skala tej powodzi była olbrzymia.
Ogrom nieszczęścia zaskakiwał ratowników, choć pracowali już przy niejednej powodzi. Jak mówią o sile żywiołu trudno opowiedzieć komuś, kto nigdy jej nie doświadczył, nie był na miejscu zniszczeń, nie rozmawiał z ludźmi, którzy powódź przeżyli.
- Na terenach zalanych samochody ratowników jeżdżą bez sygnałów, tylko na światłach - mówi Sławomir Podsiadły, dowódca Jednostki Ratowniczo - Gaśniczej numer 1 w Radomiu. - Sygnały włączają dopiero, kiedy pęka wał i zaczyna się ewakuacja. Wtedy zaczynają też bić dzwony. Nasi strażacy przeżyli taką chwilę, nagle zrobił się potworny hałas, wozy zaczęły bić, w kościołach rozdzwoniły się dzwony. Na nich zrobiło to potworne wrażenie, a mieszkańcy o dziwo zareagowali spokojnie. Byli na to przygotowani.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?