Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maroko. Na suku w Marakeszu (zdjęcia)

Marzena Kądziela
Gwarny bazar w Marakeszu
Gwarny bazar w Marakeszu Marzena Kądziela
Jeśli nasze oczy spoczną na jakimś przedmiocie dłużej niż trzy sekundy, możemy być pewni, że za chwilę podbiegnie do nas kilku sprzedawców. Gdy zapytamy o cenę, prawdopodobnie kupimy towar niezależnie od tego czy jest nam potrzebny czy nie.
Suk w Marakeszu

Gwarny bazar w Marakeszu

Przegrany pojedynek
Suk to najważniejsze miejsce w każdym arabskim mieście. Tu spotykają się znajomi na plotki, tu dokonuje się najlepszych transakcji kupna - sprzedaży, tu oferuje się obcokrajowcom tanie wyroby żądając za nie astronomicznych cen. A turyści gonią na suk, by popatrzeć na mieniące się dzbanki, misy i talerzyki, kolorowe pantofle, skórzane torby, biżuterię, kamyczki i świecidełka. Gonią także po to, by stawić czoła wyzwaniu, sądząc, że swoją europejską przebiegłością przechytrzą arabskich handlarzy. Nic z tego. Z pojedynku tego zawsze wyjdziemy pokonani.
W dywanowym raju
Zaczynamy od chluby Marokańczyków - pracowni dywanów. Przewodnik prowadzi nas po schodach do pięknej sali, w której poddawani jesteśmy dywanowej magii. Szef sklepu zapewnia, że nie musimy nic kupować, jemu chodzi wyłącznie o to, by pokazać różnego rodzaju kobierce.
Siadamy na wygodnych stołkach i pijemy miętową herbatę. Po chwili szef wraz z pomocnikami rozwija przed nami swoje towary. Ten ma kilkadziesiąt tysięcy supełków na metr kwadratowy, ten kilkaset tysięcy, ten ma wzory berberyjskie, a ten arabskie. Dominują żywe kolory - błękitne, pomarańczowe, czerwone, zielone. Aż w głowie się kręci. A ceny? Na to pytanie sprzedawcy nie reagują i nadal zachwalają jakość dywanów.
Kolega z czystej ciekawości dotknął pomarańczowo - brązowego cudu. Po chwili już był "porwany" przez sprzedawców, a po 10 minutach stał przed sklepem z niewielkim zawiniątkiem. - Do diabła, przecież mnie wcale nie jest potrzebny dywan! - krzyknął do nas. Na odwrót było już niestety za późno.
Kolorowe turbany
Tłok jest niesamowity, a od setek zakrętów w uliczkach można dostać zawrotu głowy. Pilnujemy się więc grupy i trafiamy do sektora farbiarzy. Nic się tu nie zmieniło od wieków. Wciąż nad głowami przechodniów suszą się farbowane zwoje wełny. Do kolorowania używane są ponoć tylko naturalnych barwników, ale czy to prawda, trudno dociec. Oprócz wełny i towarów z niej wyrabianych sprzedawane są tu między innymi różnokolorowe turbany. Każdy kupuje kawałek kolorowej bawełny. Jesteśmy z siebie dumni bo zbiliśmy cenę o 30 procent. W drugiej uliczce kupilibyśmy je bez problemów za pół ceny...
Kowale i barwne bambosze
Trafiamy do sektora kowali. Tu, jak przed laty, wszystko wykonuje się ręcznie: ozdobne drzwi, świeczniki, żyrandole, kraty. Szkoda mi małych chłopców, którzy naprawdę ciężko pracują. Mają najwyżej 10-12 lat.
Przeciskamy się dalej do wytwórców babousze - pantofli. Od kolorów tych skórzanych kapci dostajemy oczopląsu. Dalej przepiękne torby i plecaki. Podniosłam jedną z nich, by sprawdzić jej ciężar. Natychmiast był przy mnie sprzedawca. - Skąd jesteś? - pyta. - Włochy, Szwecja, Norwegia, Francja? Mówię wszystkimi językami. To wspaniała torba. Kupując ją, zrobisz doskonały interes. To świetna skóra, a jakie wykończenia, a jaki kolor. To znakomity prezent dla ciebie - ciągnie handlarz z uśmiechem. - Ile kosztuje? - pytam, sama nie wiem po co. Mężczyzna nie podaje ceny, a jedynie zapewnia, że jest to supercena, tylko dla mnie. Mam go dość, ale on zwietrzywszy interes nie daje za wygraną, pędzi za mną, podaje cenę, która co kilka moich kroków obniża... Za kilka dni nabyłam o wiele ładniejszą torbę w normalnym sklepie za połowę ceny. I bez targowania.
Lakarstwa na wszelkie dolegliwości
Poprzez labirynt biżuterii i ceramiki trafiamy do typowej berberyjskiej apteki. W ciasnym sklepie usadzają nas na ławkach. Patrzę na ściany pełne półek z ziołami, korzeniami, proszkami, kulkami i Bóg wie czym jeszcze. Zaczyna się spektakl. Zielarz pokazuje różne zastosowanie ziół. Te są doskonałe na choroby reumatyczne, te na nerwowe, a te to naturalna "viagra". Zastanawiam się, dlaczego mieszkańcy Maroka umierają tak młodo, skoro mają lekarstwa na wszystkie dolegliwości.
Wonne przyprawy
Z większym zainteresowaniem oglądamy przyprawy, z których słynie marokańska kuchnia. Pokazują nam, jak odróżnić prawdziwy szafran od fałszywego, jak używać kminku, majeranku, różnych zielsk, soczewicy w postaci kryształków z drzewa cedrowego. Każdy ogląda i wącha naturalne pachnidła i kosmetyki - hennę, esencję, perfumy, puder antymonowy i węgiel do oczu oraz krople nadające im niezwykły blask. Smarujemy się "maścią szczęścia", kupujemy jakieś herbatki i wychodzimy.
Na placu poza sukiem oddycham z ulgą. Marokańskie targowiska można oglądać jako widowisko folklorystyczne, kupować tam jednak nie lubię. Za dużo krzyku, szumu i nachalności. Patrzę na mój szafirowy turban. Czy w Polsce przyda mi się do czegoś? Chyba tylko do owijania głowy pękającej od nadmiaru wrażeń.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Maroko. Na suku w Marakeszu (zdjęcia) - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie