Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odsłaniamy kulisy nieznanych wydarzeń w Iłży w czasach stanu wojennego

Piotr KUTKOWSKI
13 grudnia 1983 roku, gdy wszechobecna była jeszcze atmosfera stanu wojennego ze wszystkim jego represjami, na baszcie w Iłży zawisła flaga Solidarności. Kto ją zawiesił i kto przez długie lata prowadził w tym mieście działalność opozycyjną - do tej pory było zagadką. My ją odsłaniamy.

Grudzień 1981 roku. Zakład Części Samochodowych w Iłży, dział technologiczny i jeden pokój, w którym siedziało czterech pracowników: Janusz Kumanowski, Marian Świercz, Antoni Ziewiecki, Józef Giemza. Wszyscy należeli do Solidarności, wszyscy chcieli zmian i byli w nie zaangażowani. Nie myśleli nawet o działalności opozycyjnej. Opozycjonistami stali się 14 grudnia, dzień po ogłoszeniu stanu wojennego.

WYNIEŚLI SZTANDAR

- Przyszliśmy do pracy, zakład funkcjonował, postanowiliśmy więc wynieść z lokalu Komisji Zakładowej Solidarności co tylko dało się wynieść - wspominają. - Przede wszystkim ufundowany kilka miesięcy wcześniej sztandar. Lokal komisji mieścił się na pierwszym piętrze, ale o dziwo nikt nas nie widział jak do niego wchodziliśmy, a potem wychodziliśmy.

Sztandar ukryli w jednym z pomieszczeń i zastanawiali się, jak wynieść go poza teren przedsiębiorstwa. Najpierw poprosili o pomoc mężczyznę, który jeździł samochodem sanitarnym. Odmówił, ale ich nie wydał, choć - jak się później okazało - był ormowcem.

Ostatecznie jeden z nich owinął się sztandarem i ukrył pod kurtką. Gdy mijał bramkę zakładową, jego koledzy zrobili sztuczny tłok. Udało się im też wydostać z zakładu drzewce sztandaru i inne akcesoria. Całość trafiła do kościoła.

- Ksiądz Józef Dziadowicz przywitał nas w zakrystii i najpierw przegonił ministranta, a potem schował sztandar - opowiada Janusz Kumanowski. - Nie korzystaliśmy z niego, to byłoby zbyt ryzykowne. Ukryty przeczekał cały okres podziemnej Solidarności.

WOZILI BIBUŁĘ

Ta pierwsza spontaniczna akcja przebiegła dla nich bezboleśnie, choć zgodnie z prawem stanu wojennego każdy z nich mógł zapłacić za nią nie tylko zwolnieniem z pracy, ale też kilkoma latami więzienia. Kłopoty miał ponoć tylko wojskowy komisarz zakładu za to, że nie zabezpieczył w porę lokalu Solidarności. Kolejnym przejawem niegodzenia się na przemoc i agresję władz była akcja zbierania pieniędzy dla rodziny internowanego działacza.

- Jego żona wychowywała małe dziecko. Gdy zawiozłem pieniądze, początkowo nie chciała ich przyjąć, ale ostatecznie zgodziła się - wspomina Józef Giemza.
Mijały dni i miesiące stanu wojennego, w Iłży od czasu do czasu pojawiały się niezależne pisma i ulotki: "Tygodnik Mazowsze", "CDN", "Wolny Robotnik". Janusz Kumanowski przywoził je od Leszka Wielicha ze Starachowic. Inni zajmowali się rozprowadzaniem bibuły. Obowiązywała zasada, by wiedzieć jak najmniej i jak najmniej interesować się tym, co kto robi.

- Pomógł nam przeczytany kiedyś w "Niedzieli" artykuł o tym, jak "bezpieka" rozpracowała po wojnie organizację Wolność i Niezawisłość. Dzięki tej publikacji łatwiej nam było unikać błędów - twierdzi Janusz Kumanowski

PODZIEMNA BIBLIOTEKA

Marian Świercz prowadził "podziemną" bibliotekę. - Tak naprawdę mieściła się ona nie pod ziemią, a w domku na działce - śmieje się Marian Świercz. - Pierwsze książki przywiózł mój syn, który studiował wtedy w Warszawie i należał do Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Potem z kolejnymi tytułami przyjeżdżali już różni ludzie. Hasłem rozpoznawczym był przecięty w wymyślny sposób banknot o nominale 10 złotych. Musiała się zgadzać nie tylko linia przecięcia, ale i numeracja na obu połówkach.

Kurierzy przywozili i zabierali książki. Czasami w składzie w Iłży było ich 30-40. Któregoś dnia do drzwi mieszkania Mariana Świercza zapukała "bezpieka": dwaj mundurowi milicjanci w asyście tajniaka.

Przyznaje, że zdenerwował się, bo akurat wtedy w jego mieszkaniu pod stosem różnych gazet znajdowała się bibuła.

- Gdy tajniak zaczął przeglądać te papiery, żona zerwała się i chwyciła zeszyt ze swoim zapiskami - opowiada Marian Świercz. - To odwróciło uwagę, esbek zajął się już tylko tym zeszytem, w którym nie było nic kompromitującego.

O NIC NIE PYTAĆ...

Pomysł zawieszenia flagi na baszcie w Iłży narodził się w domu Janusza Kumanowskiego w grudniu 1983 roku.

- Przyszli do mnie Bogdan Rafalski i Henryk Siwiec, rozmawialiśmy o stanie wojennym, zastanawialiśmy się, jak zaprotestować w rocznicę jego wprowadzenia - przypomina sobie Janusz Kumanowski. - Wtedy przyszła nam na myśl flaga Solidarności. To, żeby zawiesić ją na baszcie, wydało się nam już tylko logiczną konsekwencją tego toku myślenia.

Pan Janusz wspomina, że czasami strażacy zawieszali na baszcie flagi z okazji uroczystość państwowych, ale robili to w pełni legalnie i mieli odpowiedni sprzęt. Był bowiem "mały" problem.

- Wtedy wieża wyglądała inaczej niż teraz - opowiada. - Żeby do niej wejść, trzeba było wspiąć się po murku, a potem, już w środku, balansując nad głębokim dołem, podciągnąć się na lince lub pasku do pierwszej klamry, która była umocowana na wysokości około trzech metrów. Kolejne prowadziły już na górę. Wymagało to bardzo dużej sprawności fizycznej, mieliśmy wątpliwości, czy damy radę. Wtedy Heniek powiedział, że on już się wszystkim zajmie i ma odpowiednio wysportowanego chłopaka, który zawiesi flagę. Dodał, żeby więcej już o nic nie pytać.

FLAGA NA BASZCIE

I tak 13 grudnia, w rocznicę wprowadzenie stanu wojennego, Janusz Kumanowski poszedł wczesnym rankiem przed basztę. Było mroźno i mgliście, ale było też doskonale widać dużą flagę Solidarności łopoczącą nad wieżą.

Janusz Kumanowski: - To był szok i dla mieszkańców, i dla władz. Dla mieszkańców był to czytelny znak, że Solidarność istnieje, ale dla władz duże utrapienie. Flagę udało się im zdjąć dopiero po dwóch-trzech dniach.

Szukanie sprawcy nie przyniosło rezultatu. Kilka miesięcy później ten sam sprawca jeszcze raz zawiesił flagę, grając władzom na nosie. - Tym chłopakiem był wówczas 18-letni Jarek Urban z Pastwisk - zdradza po latach Janusz Kumanowski.
To były najbardziej spektakularne akcje. Codzienność wyglądała szaro i nieciekawie. Swoje poglądy manifestowali rozprowadzając cegiełki Solidarności podczas pielgrzymek ludzi pracy, czy składając kwiaty podczas oficjalnych uroczystości nie przed pomnikiem utrwalaczy władzy ludowej, a przed pobliskim krzyżem.

NIE O TAKĄ POLSKĘ...

Działalności opozycyjnej władze nie potrafiły im udowodnić. Szykanowano więc ich inaczej. Działacze twierdzą, że nie dawano im awansów, odmawiano premii, nagrody. W przypadku Mariana Świercza była też próba pozbycia się go z pracy. Kiedy znalazł się na liście do zwolnień, wytoczył sprawę w sądzie, a świadkami byli koledzy. Dzięki nim i swojej postawie wygrał.

Dziś niektórzy z bohaterów tamtych wydarzeń już nie żyją, inni mieszkają poza Iłżą. Oni sami nie pracują już w zakładzie, który zlikwidowano, są emerytami lub przebywają na zasiłkach przedemerytalnych. Nie ukrywają, że Polska, w której przyszło im teraz żyć, znacznie odbiega od tamtych wyobrażeń sprzed lat. Twierdzą, że nie taką Polskę sobie wówczas wymarzyli. Ale tego, co wtedy robili - nie żałują.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie