- Mam świadomość, że i ja mogę tragicznie skończyć, ale i tak nadal będę latał - przyznaje Zbigniew Pluta z Gdyni.
(fot. A. Piekarski)
- To trwało dwie, może trzy sekundy. Zachwiał się, zaczął skręcać, a zaraz później z wielką prędkością runął w dół. Nie miał szans - opowiadali świadkowie. Wczoraj przed południem w podkieleckim Masłowie zginął lotniarz.
Amatorzy lotniarstwa opowiadają, że są w Polsce trzy miejsca, w których uczyć się można tego sportu.
- Ale najlepszy instruktor jest w Masłowie. Dlatego tu przyjeżdżamy. Ja na przykład z Gdyni - opowiada Zbigniew Pluta. Wspólnie z grupą starających się o tak zwane świadectwo kwalifikacji, czyli odpowiednik powietrznego prawa jazdy, od trzech tygodni uczestniczy w kursie odbywającym się w Masłowie, a organizowanym przez krakowską szkołę latania. Uczniem był tu również 30-latek z Krakowa. Mężczyzna trenował w Masłowie już w ubiegłym roku.
- Latał najlepiej z naszej grupy. Znacznie stabilniej ode mnie. Wszystko wychodziło mu dobrze lub bardzo dobrze - zapewnia Zbigniew Pluta.
Lotniarz przyczepiony jest do linki. Tę nawija wyciągarka. W taki sposób człowiek wzbija się w powietrze. Wczorajsze loty szkoleniowe zaczęły się o godzinie 8. Miały potrwać dopóki pozwali na to pogoda, ta zaś - jak zapewniali znawcy - była wyśmienita. Lot 30-latka z Krakowa był tego dnia bodaj 10 z rzędu. Była godzina 10.20.
Sytuacja, z której nie ma wyjścia
- Latanie jest obarczone dużym ryzykiem. Mimo opieki najlepszego instruktora, nagle można się znaleźć w sytuacji, z której nie ma wyjścia. Wystarczą dwie sekundy niedyspozycji i już z dużą prędkością spadasz głową w dół - wyjaśnia Zbigniew Pluta.
Co dokładnie się stało, że 32-latek stracił kontrolę nad lotnią, nie wiadomo. Świadkowie opowiadali, że od pierwszego momentu, gdy z lotnią zaczęło się coś dziać, do chwili gdy człowiek nie żył, minęło zaledwie kilka sekund. Lotniarz runął z wysokości około 20 metrów.
- Instruktor stojący przy wyciągarce ma radiowy kontakt z lotniarzem. Świadkowie relacjonują, że kiedy tylko lotnia się "zawahała", krzyczał do znajdującego się w powietrzu, aby ten "kontrował" - tłumaczył wczoraj Krzysztof Skorek z zespołu prasowego świętokrzyskiej policji. Stróże prawa nie wykluczali wczoraj, iż przyczyną tragedii mógł być błąd 30-latka.
Sport dużego ryzyka
A Zbigniew Pluta, na którego oczach rozegrał się dramat kolegi z kursu, opowiadał, że po tym jak lotniarz zawahał się...
- Zaczął skręcać. Zawrócił z wiatrem, miał więc wielką prędkość. Runął w dół.
30-latek nie miał szans na przeżycie. Zginął na miejscu. Na pas startowy masłowskiego lotniska zjechali policjanci i prokurator. Prócz nich wypadek analizowali również eksperci z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
- Działamy niezależnie od policji czy prokuratury. Naszą rolą jest wyjaśnienie przyczyn i okoliczności zdarzenia - wyjaśniał zastępca przewodniczącego komisji Maciej Lasek i uzupełniał, że w Polsce dochodzi rocznie do około setki wypadków lotniczych. Bywają lata, gdy ginie w nich nawet 20 osób.
- Kiedy ubezpieczałem się przed lotami, zapisali, że uprawiam sport dużego ryzyka. To stopień wyżej niż sporty ekstremalne. Mam świadomość, że i ja mogę tragicznie skończyć, ale i tak nadal będę latał - zapewniał wczoraj lotniarz z Gdyni trenujący w Masłowie.
Oni mieli szczęście
Dwie osoby leciały motolotnią, która miesiąc temu rozbiła się z Klimontowie w powiecie sandomierskim. Z pierwszych ustaleń policjantów wynikało, że po tym jak pojawiły się kłopoty z silnikiem, 37-letni pilot starał się wylądować na ulicy Ossolińskiej. Podczas manewru zahaczył o drzewo. Maszyna spadła, jednak mężczyźnie i jego 17-letniej pasażerce udało się ujść z życiem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?