Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Alpinista ze Stalowej Woli zginął w górach Argentyny

Zdzisław SUROWANIEC
Alpinista ze Stalowej Woli, 39-letni Leszek Bednarz, zginął 12 lutego podczas schodzenia ze zdobytego szczytu Aconcagui, najwyższej góry Andów w Argentynie. Jego ciało odnalezione 27 lutego. W sobotę 19 marca spodziewane jest w Polsce.
Ostatnie zdjęcie Leszka z rodzinnego albumu.
Ostatnie zdjęcie Leszka z rodzinnego albumu.
Łukasz Kowalski

Ostatnie zdjęcie Leszka z rodzinnego albumu.

(fot. Łukasz Kowalski)

Leszek był kawalerem, pracował jako ochroniarz w banku. - Nawet nie wiedzieliśmy gdzie jedzie w góry, nie mówił nam, żeby nas nie denerwować - przyznaje zapłakana matka alpinisty. - W góry chodził od sześciu lat - przyznaje jego ojciec.

ŻAŁOBA W DOMU

W domu tragicznie zmarłego alpinisty, w centrum Stalowej Woli przy Alejach Jana Pawła II, jest teraz żałoba. Jedynym pocieszeniem dla rodziny jest znalezienie ciała syna. Mógł zostać w górach na rozszarpanie dzikich zwierząt. A tak będzie się można pomodlić przy jego grobie.

W środowisku alpinistów w Stalowej Woli Leszek nie był raczej znany. Wspinał się po górach z dwójką kolegów ze Śląska.

NAGLE ZNIKNĄŁ

Kiedy trójka alpinistów - Łukasz Kowalski, Bartek Buchała i Leszek Bednarz - schodziła po zdobyciu szczytu, padał śnieg, a wiatr wiał z prędkością przekraczającą 70 kilometrów na godzinę. Polacy stracili kontakt ze swym kolegą podczas zejścia słynną Canaletą, bardzo stromym, usypującym się, podszczytowym odcinkiem, jednym z najtrudniejszych fragmentów drogi na szczyt. - Leszek szedł jako ostatni. Odwróciliśmy się i nagle go nie było - powiedzieli, gdy - po północy dotarli w końcu do posterunku ratowniczego znajdującego się na wysokości 5570 metrów.

Z powodu złej pogody i toczących się już innych akcji ratunkowych, ratownicy nie mogli natychmiast wyruszyć na poszukiwania Polaka. Ratowniczy śmigłowiec przeleciał nad wszystkimi potencjalnymi miejscami biwakowymi, oraz trasami zejścia. Nie znaleźli śladu ciała.
PRZYKRYTE ŚNIEGIEM

Dopiero 27 lutego pilot policyjnego śmigłowca wykonującego lot patrolowy nad masywem najwyższej góry Ameryk zobaczył ciało Leszka. Było częściowo przykryte śniegiem i przymarznięte do podłoża. Znajdowało się na wysokości około 6200 metrów, w miejscu zwanym El Gran Acarreo, blisko szlaku.

- Leszek był silnym, postawnym mężczyzną, spokojnym, ułożonym. Przyjacielem, na którym można było polegać. Jego miłością były góry. Kamienny Strażnik postanowił wziąć go pod swoją opiekę, czując w nim bratnią duszę - powiedział Łukasz Kowalski, który ostatni widział go żywego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie