MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Chór Kameralny na Wielkim Murze i w Zakazanym Mieście

Zdzisław Surowaniec
Zdzisław Surowaniec
W Zakazanym Mieście Chór Kameralny na tle najbardziej okazałego Pawilonu Największej Harmonii
W Zakazanym Mieście Chór Kameralny na tle najbardziej okazałego Pawilonu Największej Harmonii Zdzisław Surowaniec
Chiny, nazywające siebie Państwem Środka, odgrodzone od świata Wielkim Murem, zaprosiły do siebie Chór Kameralny Miejskiego Domu Kultury na międzynarodowy festiwal chórów w Jinan.

Przed tygodniem ukazał się reportaż z pobytu Chóru Kameralnego Miejskiego Domu Kultury w Stalowej Woli na Międzynarodowym Festiwalu Chórów w Jinan (czyta się Cinan), w dziesięciomilionowym mieście nad Żółtą Rzeką w prowincji Szandong, wchodzącej w skład rejonów uważanych za kolebkę cywilizacji chińskiej.

Ciekawe jest w jaki sposób chór trafił na prestiżową imprezę. Otóż przed trzema laty Chór Kameralny, założony przed 31 laty przez Jerzego Augustyńskiego, wziął udział w prestiżowym Idaho International Choral Festiwal w Stanach Zjednoczonych. Zrobił dobre wrażenie także na występującym wówczas chórze z Pekinu. I to z jego rekomendacji przyszło na ręce Jerzego Augustyńskiego zaproszenie na Międzynarodowy Festiwal Chórów do Chin Na festiwalu wystąpiły prezentujące wysoki poziom artystyczny chóry z Chin, Korei Południowej, Izraela i Polski, o czym zadecydował Ren Baoping - profesor Tianjin University, przewodniczący Chińskiego Stowarzyszenia Chóralnego i jednocześnie przewodniczący Narodowej Rady Wyższego Szkolnictwa Muzycznego w Chinach.

Przez pięć dni chór koncertował w różnych miejscach Jinan. W monumentalnej, super nowoczesnej sali koncertowej Teatru Wielkiego, pierwszy raz w jej historii, popłynęła polska muzyka religijna, dawna i współczesna muzyka polska, ale również utwory kompozytorów europejskich i amerykańskich. Partie instrumentalne w kilku utworach wykonali chórzyści Teresa Michałkiewicz, Monika Turek, Marek Piędzio, Krzysztof Sagan i Michał Witek. Owacja publiczności na stojąco była najlepszym wyrazem podziwu dla artystów ze Stalowej Woli i ich dyrygenta.

- Chór Kameralny był pierwszym w historii festiwalu zespołem z Europy, kolebki muzyki chóralnej i jednocześnie jedynym, reprezentującym cywilizację chrześcijańską, nieodłącznie związaną z chóralistyką. Stąd też zapewne ogromne zainteresowanie występami chóru oraz gorące jego przyjęcie - stwierdził dyrygent polskiego zespołu maestro Augustyński.

W Jinan chór wpadł w objęcia Pang Yino czyli Pauliny, naszego chińskiego anioła (miała na szyi łańcuszek z krzyżykiem). Po zakończeniu festiwalu, po łzawym pożegnaniu z Pauliną oraz pomagającej jej Wang Xiao i zawsze nam towarzyszącym Zhang’iem (dbał, aby nikomu nie zabrakło wody mineralnej), chór pojechał szybką koleją do Pekinu (z szybkością 300 kilometrów na godzinę) na zwiedzanie stolicy. Była to już pozafestiwalowa część wyjazdu i trwała trzy dni.

Pekin, pisany łacińskim liternictwem to Beijing. To największa metropolia świata. Zespół miejski ma 20 milionów mieszkańców, z czego samo miasto ponad 8 milionów. Są tu tysiące zachwycających budynków, niekiedy o kosmicznych kształtach (choć jest także sporo budynków typu „szafy” znane nam z polskiej rzeczywistości, choć znacznie większe). To piękne miasto, z biurami, siedzibami światowych marek, z parkami, mostami, słynnym stadionem z okresu światowej olimpiady. A przede wszystkim to miasto z przemiłymi ludźmi, którzy nie kryją, jakie wrażenie robi na nich przybysz z Europy.

Przy hotelu była restauracja dla muzułmanów z kuchnią stosującą rytualny ubój halal. Ubój jest bez ogłuszania, polega na zadaniu ciosu w tętnicę szyjną zwierzęcia, aby jak najszybciej doprowadzić do wykrwawienia. Zapachy dochodzące z restauracji nie były miłe. Ale sensację wzbudził w nas widok kawałków kozich nóżek z kopytkami w jakimś sosie. Za to chińska restauracja po drugiej stronie ulicy była obiektem naszych pielgrzymek. Na ulicznym straganie za grosze kupowaliśmy na śniadanie jajka gotowane w ciemnym sojowym sosie, gotowane na parze pierogi z ryżowego ciasta z różnym nadzieniem lepione jak sakiewki, coś w rodzaju tłustych naleśników z dodatkami. Goście jedli śniadanie przy małym stoliku na zakurzonej ziemi, albo zabierali ze sobą jedzenie pakowane w foliowe torebki. My stosowaliśmy wariant „na wynos”.

Z hotelu robiliśmy wypady autobusem z wynajętą przewodniczką. Sami sobie wybieraliśmy cel naszych wypraw. Pierwszy wypad to było zwiedzania Wielkiego Muru, nazywanego także Chińskim Murem. Przewodniczka nie zawiozła nas do obleganych przez turystów miejsc takich jak Badaling, Mutianyu czy Simitai, ale do spokojniejszego i równie pięknego odcinka muru w Juyongguan, wijącego się po górach.

Historia budowy muru sięga piątego wieku przed naszą erą. Ciągnął się na długości 2 tysięcy 400 metrów i miał odgradzać Chiny od północy. Do naszych czasów dotrwały odcinki, bo w wielu miejscach mur zbudowany z gliny rozpłynął się. Mur to także wielkie cmentarzysko, bo wielu żołnierzy i zagnanych do budowy chłopów zmarło z wycieńczenia, pchając wielkie skalne bloki po górach, albo za karę zostało zamurowanych. Jak się okazało mur nigdy nie spełnił swojej roli obronnej, a obce wojska wtargnęły do Chin od południa. Ale teraz mur stał się magnesem dla turystów z całego świata. To jednak, czym zachwycają się turyści, to w wielu miejscach rekonstrukcja muru. A zrobiono to tak udanie, że budowla została wpisana na listę światowego dziedzictwa i nazwana jednym z siedmiu nowych cudów świata. Jego rysunek jest na chińskiej wizie, na fototapecie na lotnisku w Pekinie.

Chór Kameralny stanął więc u stóp Wielkiego Muru w Juyongguan, mając po drugiej stronie na wzgórzu górskiego łańcucha widok kolejnych odcinków muru. Widok monumentalnej budowli otulonej mgłą, pnącej się po zielonych górach i szczytach, był oszałamiający. Teraz wystarczyło tylko wejść po murze na sam szczyt (po drodze minęła nas niewielka grupa Polaków). W parnym powietrzu wspinaczka była ciężkim zadaniem i tylko połowa zespołu dotarła do najwyższej wartowni. Za to na szczycie, po złapaniu oddechu, chórzyści zaśpiewali Gaude Mater Polonia, ku zachwycie Chińczyków, którzy tam się wdrapali. Kiedy schodzili z muru, zaśpiewali „Ej z góry, z góry, jadą Mazury”.

Potem przyszła kolej na Zakazane Miasto w Pekinie. To największy i najlepiej na świecie zachowany średniowieczny obiekt architektoniczny wybudowany w latach 1406-1420. To jeden z najlepszych przykładów wspaniałej architektury Chin. Kiedy się zobaczy Zakazane Miasto, wszystko inne jest tylko namiastką. Pałace były rezydencją 24 cesarzy. Jest to potężny kompleks budynków, zajmujący powierzchnię 72 hektarów. Przez pięć wieków był symbolem władzy i potęgi urzędujących w nim cesarzy. Po obaleniu dynastii panującej (pokazuje to genialny film „Ostatni cesarz” w reżyserii Bernarda Bertolucciego), Zakazane Miasto zostało otwarte jako muzeum. W 1987 roku zespół został wpisany na listę zabytków światowego dziedzictwa UNESCO.

W obrębie cesarskiego pałacu dominują kolory żółci i złota jako barwy zastrzeżonej dla władców oraz purpury. Widzieliśmy ekipy konserwatorów pracujące nad utrzymaniem wspaniałości tego obiektu. Z Zakazanego Miasta zobaczyliśmy na horyzoncie olbrzymie drapacze chmur Pekinu. Rzecz nie do pomyślenia za cesarstwa, kiedy żaden dom nie mógł być wyższy od pałacu. Przy Pawilonie Największej Harmonii chór zaśpiewał Gaude Mater Polonia i pieśń pewnie byłaby miła cesarskim uszom. Na pewno była miła dla Chińczyków, którzy brawami nagrodzili wy-stęp.

Chińczycy to urodzeni kupcy. W Pekinie poznaliśmy dwa miejsca do handlowania. Pierwszy to był luksusowy Silk Street - Jedwabna Ulica. To centrum handlowe w dzielnicy Chaoyang, gdzie stoiska ma ponad 1700 sprzedawców, rozłożonych na siedmiu piętrach z trzema poziomami w podziemnej części. To siedlisko podróbek światowych marek, które od lat domagają się bezskutecznie ograniczenia tego handlu. Przez Silk Street przewala się dziennie około 20 tysięcy odwiedzających. Ceny są tu astronomiczne, wzięte z sufitu, ale trzeba się targować. W przewodniku przeczytałem, że przy targowaniu (wielu sprzedawców mówi po angielsku) można przekonać sprzedawcę argumentem „nie jestem Amerykaninem, jestem z Polski”. Kiedy zastosowałem ten manewr, usłyszałem od sprzedawcy, u którego kupowałem torbę „dzień dobry” po polsku. Nie zmiękłem, odpowiedziałem po chińsku „nǐ hǎo” czyli także „dzień dobry”. I mimo braku talentów handlowych, poprowadziłem transakcję tak (łącznie z odchodzeniem), że sprzedawca zjechał z ceny 1200 złotych na 150 w przeliczeniu na złotówki.

Stare Chiny zobaczyliśmy w hutongu w Pekinie. Hutongi powstały w XII wieku. To tradycyjny chiński zespół połączonych za sobą parterowych budynków wzdłuż wąskich uliczek. Hutongi zazwyczaj nie posiadają sieci wodociągowej i centralnego ogrzewania, a mieszkańcy korzystają ze wspólnej ubikacji na zagraconym podwórzu. Od strony uliczek są tu bary z chińskimi specjałami (bardzo efektownie podawane są panierowane i smażone w głębokim tłuszczu ośmiornice na patyku) i sklepy z różnościami. Uliczki wypełnione są tłumami i trzeba uważać na kieszonkowców. Tu ceny były umiarkowane i może dlatego nie wchodziło w grę targowanie. A jeśli już to sprzedawca spuszczał niewiele juanów.

Na finał pobytu w Chinach zobaczyliśmy Pałac Letni – Yiheyuan czyli Ogród Harmonii i Pokoju. Jest jednym z najpiękniejszych miejsc stolicy, oddalonym od ścisłego centrum Pekinu o 15 kilometrów. Pałac Letni jest wspaniałym parkiem w chińskim stylu i stanowi drugą część Zakazanego Miasta lub ściślej mówiąc Miasta Cesarskiego. Otoczony jest sztucznymi jeziorami, którego brzegi porastają nenufary. W malowniczym krajobrazie wznosi się ponad 100 budowli. Góra Długowieczności, wyniesiona 60 metrów nad poziomem morza, uchodzi za klejnot chińskiej architektury krajobrazowej. Jednak przez park przewalają się niezliczone tłumy Chińczyków z głośnymi przewodnikami ze szczekaczkami i jest to najbardziej gwarne miejsce. Jeśli jeszcze dochodzi zmęczenie związane z upałem i dużą wilgotnością, to słowo relaks trudno przechodzi przez gardło.

Nadeszła pora powrotu do kraju. - Dla wszystkich chórzystów podróż do Chin była z pewnością ogromnym muzycznym doświadczeniem, ale też okazją do poznania wielu ciekawych ludzi i zobaczenia niezwykłych miejsc, co przyczyni się niewątpliwie do dalszego rozwoju zespołu - ocenił maestro Augustyński. My natomiast dowiedzieliśmy się, że Paulina zapowiedziała przyjazd w grudniu do Stalowej Woli. Nas zafascynowały Chiny, a my Paulinę! Czy może być lepsze podsumowanie naszej podróży do Państwa Środka?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie