MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dwór w Zbydniowie odzyskał blask, ale mogiła w parku wciąż przypomina o historii makabrycznego mordu

Zdzisław SUROWANIEC [email protected]
Dwór od strony wschodniej.
Dwór od strony wschodniej. Zdzisław Surowaniec
Zbliża się siedemdziesiąta rocznica mordu dokonanego przez Niemców na rodzinie Horodyńskich w dworze w Zbydniowie.
Młoda para i goście weselni Horodyńskich przed dworem w Zbydniowie. Kilkanaście godzin później prawie wszyscy zostali zamordowani przez oddział niem
Młoda para i goście weselni Horodyńskich przed dworem w Zbydniowie. Kilkanaście godzin później prawie wszyscy zostali zamordowani przez oddział niemiecki.

Młoda para i goście weselni Horodyńskich przed dworem w Zbydniowie. Kilkanaście godzin później prawie wszyscy zostali zamordowani przez oddział niemiecki.

Wypiękniał dwór Horodyńskich w Zbydniowie, od kiedy przejął go Mieczysław Paterek. Wygląda wspaniale o każdej porze roku, o każdej porze dnia. Robiłby niezwykłe wrażenie gdyby był oświetlony nocą. To architektoniczne cacko z przełomu XVIII i XIX wieku.

A jednak każdy, kto tu zajdzie do parku, kilka kroków od dworu, musi posmutnieć na widok mogiły ofiar makabrycznego mordu dokonanego w świętojańską noc przez niemieckie bestie na dziewiętnastu mieszkańcach dworu - gniazda zbydniowskiej linii rodu Horodyńskich. Za dwa tygodnie minie równo siedemdziesiąt lat od tego wydarzenia.

WALCZYLI O WOLNOŚĆ

Horodyńscy zawsze dawali przykład umiłowania ojczyzny i wolności. Dominik Horodyński, przedstawiciel starego, szlacheckiego rodu, był uczestnikiem powstania kościuszkowskiego. Po jego upadku uciekł z rosyjskiego zaboru do Galicji, ożenił się z Kunegundą Brochowską i zamieszkał w Zbydniowie w zakupionym od Austriaków majątku dawnej Królewszczyzny. Dwaj jego synowie - Onufry i Bogusław brali udział w powstaniu listopadowym. Bogusław studiował na Uniwersytecie Warszawskim, służył w artylerii konnej Wojska Polskiego, a kiedy wybuchło powstanie wstąpił do Legii Nadwiślańskiej. Dwa lata później bracia wzięli udział w wyprawie Józefa Zaliwskiego, rozpoczynającej powstanie w zaborze rosyjskim. Bogusław został uwięziony i po procesie we Lwowie skazany na więzienie, a później na zesłanie do Ljubljany.

Po powrocie do rodzinnego domu w 1847 roku poślubił Zofię Wierzbicką, pannę z zacnej i wysoce kulturalnej rodziny ziemiańskiej. Zofia wzbogaciła wspaniałą bibliotekę Horodyńskich cennym księgozbiorem podarowanym przez ojca. Następcą rodu był ich syn Zbigniew. Bardzo ceniony w regionie człowiek. Założył znaną w Tarnobrzegu i okolicy Powiatową Kasę Oszczędności. Był marszałkiem powiatu, a imieniem jego nazwano powstałe muzeum. Był prezesem i założycielem Okręgowego Towarzystwa Rolniczego. Zmarł 19 czerwca 1930 roku, spoczywa w cmentarnej kaplicy Horodyńskich na zaleszańskim cmentarzu. Następca rodu, również Zbigniew, z zawodu był inżynierem rolnikiem, z zamiłowania hodowcą koni. Udzielał biednym pomocy, pozwalał własnym dzieciom bawić się z dziećmi chłopskimi. Za jego życia majątek miał 1200 hektarów i świetnie prosperował.

ODBIERALI MAJĄTKI

- Miałem wtedy14 lat, byłem często na dworze Horodyńskich, przyjaźniłem się z ich córką Anną. Chodziłem do nich na komplety tajnego nauczania - wspominał przed laty w rozmowie z dziennikarzem "Echa Dnia" nieżyjący już Kazimierz Oleksowicz, mieszkaniec Zbydniowa.

W czasie wojny dziedzic przyjął do dworu na utrzymanie dużo krewnych i znajomych. Zatrudniał w swoim kwitnącym majątku wielu pracowników. Tymczasem Niemcy w okresie okupacji odbierali majątki właścicielom i ustanawiali swoich zarządców. Takim zarządcą był Martin Fuldner. Zarządzał już Zaleszanami i dobrami Lubomirskich w sąsiednich Charzewicach koło Rozwadowa. Ale łakomym okiem spoglądał na włości właściciela Zbydniowa. Liczył, że w nagrodę za wierną służbę, otrzyma w Polsce jakiś majątek ziemski. Fuldnerowi leciała ślina na piękne konie miejscowej hodowli i bardzo cenne zbiory porcelany we dworze. Tymczasem wojna się przedłużyła, a trzeba było się liczyć z konkurencją innych amatorów chętnych do objęcia zagrabionych majątków. Fuldner zaczął działać.

ZŁOWROGIE POMRUKI

24 czerwca 1943 roku, w dzień Bożego Ciała, we dworze Horodyńskich odbywał się ślub Teresy Wańkowiczówny z Iwonem Mierzejewskim. Ksiądz Jakub Przybyłowicz - proboszcz z Zaleszan, w kaplicy dworskiej udzielił ślubu młodej parze. Ale już było słychać złowrogie pomruki nadciągającej burzy.
- Pamiętam - mówił Oleksowicz - jak poprzedniego dnia Zofia Horodyńska, żona dziedzica, mówiła, że całą noc przeraźliwie hukały sowy, co nic dobrego nie wróży. Wyszedłem z ich dworu nie przywiązując zbytniej wagi do jej słów.

Podczas weselnego przyjęcia na zwiady podjechał samochód pełen niemieckich żołnierzy. Objechał dwór dookoła i odjechał. Po ślubie nowożeńcy udali się do pobliskiego Sandomierza, a pozostali goście zostali we dworze. Około północy, kiedy już goście i domownicy spali, rozległo się łomotanie do drzwi, a dwór oświetliły samochodowe reflektory. Padły wtedy pierwsze strzały. Esesmani strzelali z automatów do każdego, kogo napotkali. Ehlers, dowódca kompanii, znał doskonale wszystkie pomieszczenia dworu.

Zbigniew zwany Inio i Andrzej Horodyńscy zdołali jeszcze uciec. Matka ukryła ich na strychu w schowku na walizki. Bratowa Horodyńskiego, Krystyna Giecewicz, swojego dwunastoletniego syna schowała za szafę. Niemieckie bestie odnalazły go - podzielił los ofiar mordu. Bandyci liczyli łóżka, czy ich liczba zgadza się z liczbą trupów. Nie zgadzało się, więc strzelali naokoło, po szafach, łóżkach i meblach.

UCZTA PO MORDZIE

Oprawcy umyli w kuchni zakrwawione ręce i zasiedli do zastawionych weselnych stołów. Ucztowali. Rano obok dworu wykopali duży dół. Za nogi i włosy wywlekli pomordowanych, zdarli z nich odzież, załadowali na platformę i przewieźli do mogiły. Nagie zwłoki trzynastu kobiet, czterech mężczyzn i dwojga dzieci zakopano w parku pod płotem.

Wczesnym rankiem po "krwawej nocy Kupały" zjawił się Fuldner jako nowy zarządca majątku. Załadował na samochód upatrzony serwis z miśnieńskiej porcelany i inne cenne przedmioty. Wywiózł skarb do Charzewic. Niemiecki oficer rozkazał wójtowi i proboszczowi parafii, aby odczytano mieszkańcom oświadczenie: "Byliśmy zmuszeni rozstrzelać 20 osób, aby uratować życie 2000 ludzi, którzy przez kontakty Horodyńskiego z bandami i komunistami są zagrożeni".

Dwaj uratowani synowie Horodyńskiego, ranni od przypadkowych strzałów, przesiedzieli w ciasnym schowku trzy dni. Majaczyli już z głodu i pragnienia. Kiedy Niemcy po libacji opuścili splądrowany dwór, chwilowe schronienie znaleźli u ojca Oleksowicza, a później w leśniczówce w Kotowej Woli. - Pamiętam, jak tatuś podał Zbyszkowi hebanową fajkę wykładaną perłową masą. "Inio" palił ją i wypuszczał kłęby dymu. Później obydwaj bracia przedostali się do Warszawy, do swoich ludzi z Armii Krajowej - wspominał.

WYROK NA MORDERCACH

- Kilka miesięcy po tym mordzie - opowiadał pan Kazimierz - wczesnym wieczorem 13 października 1943 roku do naszej piwiarni przyjechało bryczką dwóch mężczyzn w niemieckich mundurach. Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem, że tatuś podaje im rękę. Po chwili zorientowałem się, że jednym z nich jest młody Horodyński przebrany za Niemca. Nie o wszystkim jako młodego chłopaka mnie informowano. Później okazało się, że nawiązali kontakt z Julianem Bekeszem pseudonim "Dąb", który był komendantem placówki Armii Krajowej w Zbydniowie. Miało dojść do egzekucji na sprawcy mordu.
W tym czasie Fuldner z przybyłym z Generalnej Guberni Niemcem bawił w swojej charzewickiej rezydencji, grał z nimi w karty. Jego żona pojechała do Stalowej Woli na zebranie niemieckich kobiet. Mężczyźni w oficerskich niemieckich mundurach zajechali bryczką przed charzewicki pałac i weszli do salonu. - Hande hoch! - wyciągając rewolwer krzyknął jeden z przybyłych.

Weber grający z Fuldnerem w karty głośno się roześmiał, sądząc, że to dowcip niemieckich oficerów. - Jesteśmy tu, aby wykonać prawomocny wyrok Sądu Podziemnego Rzeczypospolitej Polskiej - usłyszeli najemcy. Odczytano go w polskim i niemieckim językach, zanim dokonano egzekucji. Został wykonany także wyrok na synu i żonie Fuldnera, która powróciła z miasta.

BRACIA ZGINĘLI

Na odwet Niemców nie trzeba było długo czekać. Na obszarze majątku w Charzewicach była łąka. Zajechały na nią niemieckie ciężarówki z ludźmi z łapanki. Rozstrzelano liczną grupę zakładników przywiezionych z Tarnobrzega.

Zbigniew wyjechał do Warszawy. Malując, już wcześniej związał się z wybitnymi artystami - Janem Cybisem i Jerzym Wolffem. Jego pisarska twórczość spłonęła w powstaniu warszawskim. Los obszedł się z ocalałymi braćmi okrutnie. Obaj zginęli w lipcu 1944 roku walcząc w oddziale "Osjana" podczas akcji na Pawiaku. Mieli 21 i 19 lat.

A jak potoczyły się losy Dominika, ostatniego przedstawiciela zbydniowskiego rodu Horodyńskich ocalałego z wojennej pożogi? - Byłem partyzantem, a w powstaniu warszawskim adiutantem Radosława - wspominał znany dziennikarz i publicysta. - Po 1945 roku nie miałem już po co wracać do rodzinnego gniazda. Osoby, które dotychczas pisały o mojej rodzinie, niejednokrotnie mijały się z prawdą. Kiedyś moje nazwisko było jedyne w warszawskiej książce telefonicznej, teraz powstała jakaś moda, bo namnożyło się w niej Horodyńskich. Nie mam syna, a więc właściwie na mnie kończy się dynastia zbydniowskiego rodu.

- Niech pan napisze, że jeszcze żyję i że może coś jeszcze w życiu zrobię. Może - dorzucił na pożegnanie ostatni z rodu, kiedy z nim rozmawialiśmy w 1996 roku. Nie zrobił nic. W odzyskanych dworach w Zbydniowie i w Kotowej Woli palcem nie kiwnął. Popadły w jeszcze większa ruinę. Zmarł w 2008 roku Dominik został pochowany w rodowej kaplicy na cmentarzu w Zaleszanach.

PRZYWRACANA ŚWIETNOŚĆ

Dwór w Kotowej Woli z najwyższym, trudem odbudowuje miejscowe stowarzyszenie. Dwór z Zbydniowie trafił w ręce Mieczysława Paterka. Nowy właściciel dokonał cudu i ogromnym nakładem kosztów od trzynastu lat odbudowuje obiekt, ale wnętrza świecą pustkami. Pokoje i salony sprawiają pogodne wrażenie, bo są tu nowe posadzki i ściany wyłożone tapetami. Podczas pikniku we dworze przed tygodniem Paterek opowiadał mieszkańcom historię roku Horodyńskich, czemu przysłuchiwały się prawnuczki Dominika, zaproszone na spotkanie do dawnego rodowego gniazda.

Paterek to wielkoduszny, wspaniały człowiek. Kiedy tylko trzeba, udostępnia dwór i park na imprezy. Dzięki temu od czasu do czasu dwór tętni życiem. I jest tak jak za dawnych właścicieli, o których powszechna była opinia: "dom państwa Horodyńskich był szeroko otwarty, gościnny, kipiący życiem i radością". Tylko już na zawsze nad dworem wisieć będzie ponura historia dokonanego tu przed siedemdziesięcioma laty mordu na niewinnych ludziach.

KOLEJNE POKOLENIA

Dwór na pewno kiedyś odzyska pełny blask. Odbudowana zostanie także kaplica, pierwotnie zbudowana jako oranżeria i cieplarnia, gdzie stały w zimie drzewa pomarańczowe i cytrynowe. Ale można z całą pewnością stwierdzić, że przytulone przez Boga dusze pomordowanych, cieszą się wieczną chwałą i z radością obserwują jak w dworze bawią się kolejne pokolenia Polaków, którym nie jest wszystko jedno kto nimi rządzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie