MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dwukrotnie startował na igrzyskach olimpijskich, teraz mieszka i pracuje w... Nisku. Piotr Klimczak opowiedział nam o swoim życiu [ZDJĘCIA]

BARTOSZ MICHALAK, facebook.com/bartosz.michalak1991
O słynnym zakładzie studenckim, którym zainteresowała się… Ewa Drzyzga, niezwykłej przygodzie w Katarze, a także swoim aktualnym życiu opowiedział nam Piotr Klimczak.
Dwukrotnie startował na igrzyskach olimpijskich, teraz mieszka i pracuje w... Nisku. Piotr Klimczak opowiedział nam o swoim życiu [ZDJĘCIA]
archiwum prywatne

(fot. archiwum prywatne)

Od trzech lat pracuje Pan jako żołnierz zawodowy w stopniu plutonowego w niżańskiej jednostce wojskowej. Rozumiem, że nie miał Pan zbyt wiele do powiedzenia w tej sprawie.
W dzisiejszych czasach nie ma miejsca na fochy. Jeśli przydzielają cię do Niska, to najpierw powinieneś się cieszyć, że jest dla ciebie praca, a dopiero później szukać na mapie tej miejscowości. Żona początkowo była trochę podłamana naszą przeprowadzką. Mieszkaliśmy w Krakowie, i nagle trzeba było odnaleźć się w dużo spokojniejszym regionie.

Pamiętam, że jak mijaliśmy samochodem poligon w Nowej Dębie, to trochę się rozkleiła. - Piotrek, gdzie ty mnie wieziesz - mówiła niepewnym głosem. Jeszcze jak na złość wjechałem do Niska od strony Bojanowa i po przejechaniu kilkuset metrów pojawiła się tabliczka informująca o… zakończeniu miejscowości (uśmiech). To był grudzień, dwa dni przed Wigilią. Planowaliśmy świąteczne zakupy, z których nic nie wyszło, bo nie znaleźliśmy w regionie żadnej otwartej galerii. Tak wyglądał początek naszej aklimatyzacji tutaj.

Tak sobie myślę, że dobrze Pan sobie poukładał życie. Koniec kariery sportowej nie wiązał się u Pana z załamaniem nerwowym, tylko momentalnym rozpoczęciem służby wojskowej.
Chciałbym uniknąć wymieniania konkretnych nazwisk, ponieważ ci sportowcy pewnie by sobie tego nie życzyli.

Często widziałem jak brutalny może okazać się dla niektórych moment zawieszenia kolców na kołku. Dużo bardziej utytułowani lekkoatleci ode mnie lądowali na zmywaku w Londynie. Nagle okazywało się, że ludzie mają ich gdzieś. Medale? Kogo one obchodzą. Mistrzostwa Polski nie mają żadnego znaczenia. W grę wchodzą mistrzostwa świata oraz igrzyska olimpijskie, ale tylko pod warunkiem, że zaprezentujesz się na tych imprezach fenomenalnie. I to nie raz, lecz kilkukrotnie.

Szkołę podoficerską zrobiłem we Wrocławiu. Od wielu lat funkcjonują Wojskowe Mistrzostwa Świata. Do sztafety wskoczyłem w miejsce wiekowego, ale jakże utytułowanego Roberta Maćkowiaka.

Myśli Pan czasami, jak potoczyłaby się pańska kariera, gdyby profesjonalne treningi rozpoczął Pan trochę wcześniej niż w wieku 22 lat?
Urodziłem się i wychowałem w Nowym Sączu. W tej miejscowości nie funkcjonuje lekkoatletyka. Jest piłka nożna, wioślarstwo. Wybrałem to pierwsze. Regularnie byłem powoływany do młodzieżowych reprezentacji Małopolski. Studia na krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego łączyłem z grą w Nowym Sączu, do czasu słynnego zakładu o dwie zgrzewki piwa (uśmiech).

Liczę na więcej konkretów.
Studiowałeś w Krakowie, więc pewnie wiesz, jak wygląda życie w akademikach. W skrócie: kolega stwierdził, że nie będę w stanie przebiec czterystu metrów w czasie poniżej 53 sekund. Zakład został przyjęty. W grę wchodziły właśnie dwie zgrzewki piwa. Typowo studencki układ. Na tartanie obecnych było ponad sto osób. Między innymi doktor Andrzej Śrutowski, którego poprosiliśmy, żeby mierzył czas. Trener Śrutowski od razu załatwił mi też kolce.

Biegłem pod wieczór, po deszczu. Dystans pokonałem w czasie 50,03 s. Ze zmęczenia padłem jak ścięty na tartan. W tle słyszałem tylko śmiechy kumpli, nabijających się z chłopaka, który przegrał zakład i był strasznie "skwaszony". Podszedł do mnie doktor Śrutowski i poinformował, że od poniedziałku mam zrezygnować z piłki i stawić się u niego na zajęciach.

Wychodzi na to, że po dwóch latach treningów, w 2004 roku pojechał Pan na Igrzyska Olimpijskie w Atenach.
Dokładnie. Znowu zrobiło się głośno o zakładzie, który spowodował, że w ogóle zacząłem biegać. Dostałem nawet zaproszenie do "Rozmów w Toku" Ewy Drzyzgi (uśmiech). Poważnie! Na nagranie poszła jednak moja dziewczyna i kumple. Ja byłem na zgrupowaniu w Norwegii.

"Sodówka" była?
Bardziej zbyt duża wiara we własne możliwości i wybujałe plany na przyszłość. Wychodziłem z założenia, że skoro pobiegłem po indywidualne mistrzostwo Polski, następnie pojechałem na igrzyska, to stać mnie na naprawdę dużo. Dopiero styczność z amerykańskimi czterystumetrowcami trochę mnie otrzeźwiła. Rekord świata należy do Michaela Johnsona - 43,18 s. Ja zatrzymałem się na czasie 45,60 s. Niby dwie sekundy różnicy, ale jednak przepaść.

Przypuszczam, że początkowo każdy cięższy trening kończył się u Pana wymiotowaniem.
Podobno, jeśli w trakcie okresu przygotowawczego do sezonu letniego, bądź zimowego, lekkoatleci nie wymiotują ze zmęczenia, to jest to słaby cykl treningowy . Wielokrotnie mój organizm reagował w ten właśnie sposób na przełamywanie kolejnych barier. Z czasem nawet do tego przywykłem. Po solidnej rozgrzewce i "zabawie" sześć razy po trzysta metrów w rosnącym tempie, znosili mnie w Spale prawie nieprzytomnego. W takim stanie nawet wejście do basenu wypełnionego lodowatą wodą oraz pływającymi kostkami lodu jest ci obojętne.

W Spale złamałem też rękę, gdy wymarzyłem sobie trening na płotkach. Z daleka przyglądał się temu trener Śrutowski, który po chwili zrugał mnie jak gówniarza. Pierwsze trzy płotki pokonałem perfekcyjnie, ale na czwartym straciłem rytm i skończyło się gipsem. Zdjąłem go po piętnastu godzinach, wziąłem kilka tabletek przeciwbólowych i skombinowałem sobie gips elastyczny, żeby móc trenować. Już nigdy nie wpadłem na pomysł biegania przez płotki (uśmiech).

Zdecydowanie więcej jest jednak plusów bycia zawodowym sportowcem. Tylko niech Pan opowiada historie, których później nie trzeba będzie "wycinać".
Myślę, że najbardziej ekstremalnie było w Katarze. Historia niczym z filmu sensacyjnego. W tym kraju panuje prohibicja, czyli zakaz produkcji i dystrybucji napojów alkoholowych. Za złamanie zakazu grozi nawet dziesięć lat więzienia. Po udanych zawodach na bankiecie brakowało nam z chłopakami czegoś mocniejszego do picia. I tak zaczęły się nasze poszukiwania "szczęścia".

To się nazywa polska wytrwałość w dążeniu do celu.
Zamówiliśmy taksówkę. Kierowcą okazał się facet urodzony na Sri Lance. Rozmawialiśmy z nim po angielsku. Razem z kolegą spytaliśmy go, czy w Ad-Dauha (stolica Kataru - red.) można gdzieś nabyć alkohol. Facet nagle zaczął mówić do nas szeptem (uśmiech). Zawiózł nas do człowieka, który rzekomo miał wiedzieć, jak załatwić trunki. Okazało się jednak, że ten człowiek jedynie pokierował nas dalej. Musieliśmy wrócić do hotelu, żeby zorganizować pieniądze na dalszą podróż. Okazało się, że trzeba było jechać na pustynię oddaloną o kilkadziesiąt kilometrów od centrum miasta.

Dlaczego akurat Pan z kolegą zajmowaliście się zaopatrzeniem? Byliście najmłodsi?
Najbardziej zaradni. W razie czego dalibyśmy sobie radę w więzieniu (uśmiech). Pojechaliśmy na tę pustynię. Ciemna noc. Czekamy w samochodzie, nagle podjeżdża drugie auto. Kierowcy nawzajem puścili sobie sygnał świetlny. Czuliśmy się jak jacyś mafijni dilerzy narkotykowi. Byliśmy przekonani, że nasz kierowca, wychodząc z samochodu i biorąc od nas pieniądze, idzie odebrać łupy. Wsiadł on jednak do tamtego auta, które po chwili odjechało. Kolega od razu spojrzał na mnie i mówi: "Piotrek, co tu jest kur** grane?". Przesiedliśmy się do przodu, żeby jak coś spróbować odpalić silnik i szukać drogi powrotnej. Minęło jakieś dwadzieścia minut i z oddali zobaczyliśmy nadjeżdżający samochód. Z reklamówką wybiegł z niego nasz kierowca (uśmiech). W hotelu powitano nas jak bohaterów. Whisky smakowała wyjątkowo.

Co ciekawe przez kilka miesięcy był Pan zawodnikiem stalowowolskiej Victorii.
Dałem sobie jednak spokój, nie chcąc rozmieniać się na drobne. Zdarzało mi się brać udział w zawodach typowo dla dzieci i młodzieży. W klubie nie funkcjonują żadne grupy sprinterów. Szkoda, bo w Stalowej Woli i w okolicy na pewno znalazłaby się uzdolniona sprintersko grupa chłopców lub dziewcząt. W głowie miałem pomysł, żeby wykorzystać studia magisterskie na krakowskim AWF-ie i poprowadzić jakieś zajęcia z młodymi miłośnikami sportu. Nie pojawiła się jednak żadna propozycja, więc odpuściłem temat.

W najbliższą niedzielę będzie Pan gościem specjalnym "Stalowej Dychy".
Postaram się przebiec trasę tego biegu. To będzie dla mnie jak maraton, ale wierzę że przed końcem imprezy uda mi się minąć linię mety (uśmiech).

Piotr Klimczak (urodził się 18 stycznia 1980 w Nowym Sączu) - polski lekkoatleta, sprinter, olimpijczyk z Pekinu, a także z Aten; halowy wicemistrz świata w sztafecie 4x400m z Moskwy (2006); czwarty w sztafecie podczas HMŚ w Walencji (2008); brązowy medalista HME z Birmingham (2007) oraz HME z Turynu (2009); dwukrotny złoty medalista uniwersjady w sztafecie 4x400 m (Izmir 2005, Bangkok 2007) i srebrny medalista uniwersjady w Bangkoku (2007) w biegu na 400m; dwukrotny zwycięzca halowego pucharu świata wojskowych w Atenach (2009): na 400m oraz w sztafecie 4x400m; mistrz Polski w biegu indywidualnym na 400m (2008).

Trzykrotnie stawał na podium PE w sztafecie: 2004 - 3. miejsce, 2005 i 2006 - 2. miejsce. Podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekinie Klimczak był w finale olimpijskim razem ze sztafetą 4x400m, będąc zarówno w eliminacjach jak i w finale jej najszybszym uczestnikiem. Ostatecznie Polacy zostali sklasyfikowani na 7. miejscu. W czerwcu 2009 wystąpił podczas mistrzostw świata wojskowych w Sofii, zdobywając złoty medal w biegu na 400m i srebrny w sztafecie 4x400m. Rekordy życiowe: 200 metrów - 21,06 s., 400 metrów - 45,60 s.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu NIŻAŃSKIEGO

Dwukrotnie startował na igrzyskach olimpijskich, teraz mieszka i pracuje w... Nisku. Piotr Klimczak opowiedział nam o swoim życiu [ZDJĘCIA]
archiwum prywatne

(fot. archiwum prywatne)

Dwukrotnie startował na igrzyskach olimpijskich, teraz mieszka i pracuje w... Nisku. Piotr Klimczak opowiedział nam o swoim życiu [ZDJĘCIA]
archiwum prywatne

(fot. archiwum prywatne)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie