MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Elżbieta Dzikowska: Ciągle mnie coś goni

Lidia Cichocka
Bardzo lubię dużą biżuterię, z korali, turkusów i bursztynu, na Dalekim Wschodzie przypisuje im się magiczną moc.
Bardzo lubię dużą biżuterię, z korali, turkusów i bursztynu, na Dalekim Wschodzie przypisuje im się magiczną moc. A. Piekarski
Rozmawiamy z Elżbietą Dzikowską, podróżniczką, twórczynią wielu programów telewizyjnych, młodą artystką.

* Czy Elżbieta Dzikowska jest osobą szczęśliwą?
- Tak. Jestem szczęśliwa, bo mam marzenia i udaje mi się je realizować. Te marzenia są różne, to także podróże.

* Chyba się nie pomylę, mówiąc, że jest pani zawodowym podróżnikiem. Jak do tego doszło?
- Wychowałam się na Podlasiu, czytając książki i rozbudzając w sobie ciekawość świata. Potem były studia - skończyłam sinologię i zaczęłam pracować w gazecie "Chiny", jednak gdy nasze stosunki z Chinami się ochłodziły, gazetę zamknięto. Zaproponowano mi wtedy szefostwo działu Ameryka Południowa w czasopiśmie "Kontynenty". Protestowałam, że nie znałam się na tym, ale usłyszałam, że nikt się nie zna. Nauczyłam się więc hiszpańskiego i pojechałam do Meksyku. Zwiedziłam go wtedy dokładnie. Potem były inne kraje. Do Meksyku wróciłam w 1974 roku, w przelocie do Peru, gdzie miałam roczny staż. Ze stażu nic nie wyszło, bo w Peru zmieniły się rządy i dowiedziałam się, że zostałam na lodzie. Szczęśliwie poznałam prezydenta Meksyku i on zaproponował mi staż, pod warunkiem, że będę jeździć z dziennikarzami krajowymi. Zgodziłam się, a wtedy prezydentem dziennikarzy zagranicznych w Meksyku był Tony Halik. Kiedy po roku wracałam do domu, Tony prosił bym została. Ale wróciłam, bo Polska to mój kraj, nie potrafię żyć gdzie indziej, a za kilka miesięcy, po załatwieniu swoich spraw, i on się zjawił. A potem przez ponad 20 lat razem podróżowaliśmy po świecie, robiąc programy, pisząc książki. Jadąc do Meksyku, skończyłam kurs operatorski, by móc samej filmować, bardzo się to potem przydało.
* Termin spotkania z panią w Kielcach ustalano z rocznym wyprzedzeniem. Jest pani bardzo zajętą osobą. Ciągle pani podróżuje?
- Rzeczywiście, mam coraz mniej czasu na spotkania. Muszę podróżować po Polsce, aby powstały przewodniki "Groch i kapusta", zachęcający do zwiedzania Polski. Jeżdżę i podróżuję, bo wdałam się w aferę filmową i robimy filmy - zaczęliśmy w kwietniu "Tropem podróżników po świecie". Te filmy powinny się wkrótce zacząć pokazywać. No i jestem młodą artystką, więc mam dużo wystaw. 15 października na Rynku w Krakowie otwiera się "Uśmiech świata", a w Kielcach otwieram wystawę, na której mi bardzo zależy. Bo to są zdjęcia, które najbardziej lubię, nie dokumentalne, ale zdjęcia z bliska. Zdjęcia makro z natury, które przeskalowuję do dużych formatów 2 na 1,4 metra i wtedy robi się abstrakcja najbardziej realistyczna i realizm najbardziej abstrakcyjny.

* Czy swoje wyprawy planuje pani z tak dużym wyprzedzeniem?
- Czasami, ale nie zawsze. Czasami jestem zaskakiwana przez przypadek i to mnie cieszy, bo tak życie jest ciekawsze, tak ma więcej soli ta potrawa zwana życiem.

Lubi pani być zaskakiwana?
- Tak, i te wszystkie zdjęcia, które robię, one też są z zaskoczenia. Ich nie można sobie wymyślić. W pewnym momencie olśniewa mnie coś i muszę wejść w to całą sobą, bo ja jestem pasjonatką i w znacznej mierze mną kierują emocje, i wtedy może zaistnieć to porozumienie między mną a naturą, między naturą a sztuka i wtedy mogę coś naprawdę przekazać z siebie, a nie tylko ten kawałek ziemi, drewna czy wody. Tak było na plaży w Dąbkach, gdzie Piaśnica wpada do morza. Szłam i nic się nie działo, a nagle odwróciłam się i zobaczyłam, jak w słońcu lśni piasek, w jak fantastyczne wzory układa się pod wodą. To były jakieś przestworza kosmiczne. I to jest właśnie ta chwila, kiedy trzeba złapać za aparat.

* Ale druga pani wystawa "Uśmiech świata" to nie natura, ale twarze roześmianych ludzi. Jaka była inspiracja do powstania albumu i wystawy o takim tytule?
- Polska jest dosyć smutnym krajem. W Polsce ludzie się do mnie uśmiechają, bo pamiętają jeszcze programy "Pieprz i wanilia", mój znak rozpoznawczy to fryzura i duża biżuteria. Cieszy mnie ich życzliwość, ale tak generalnie, to Polacy nie uśmiechają się najczęściej, w przeciwieństwie do krajów biednych, ludzi z Dalekiego Wschodu, z Afryki, gdzie ten uśmiech i otwartość jest widoczna i jednoznaczna. Uśmiech to najlepszy język międzynarodowym i pomyślałam, że Polakom przyda się taka wystawa.

* Czy zna pani Kielecczyznę, rozmawiamy podczas pani otwarcie wystawy w Kielcach?
- Oczywiście, pisałam o Górach Świętokrzyskich, Tokarni, Oblęgorku, który dziadek mego męża Taniego Halika sprzedał w 1900 roku państwu i część muzeum Sienkiewicza do dzisiaj nazywa się halikówka. Pisałam o tym w ostatnim, w trzecim tomie "Groch i kapusta", a tom czwarty przewodnika ukaże się dosłownie na dniach.

* Bardzo często mówi pani o Ustrzykach i Bieszczadach, że to są pani ukochane miejsca, a czy w Górach Świętokrzyskich też ma pani takie?
- Tak, ogromnym sentymentem darzę Krzemionki. Uważam, że to jest dzieło sztuki stworzone częściowo przez naturę, a częściowo przez górników. To piękna ekspozycja nowoczesnej sztuki zarówno w kolorze, jak i w formie. Uważam, że to największa rewelacja Kielecczyzny. Oczywiście są zamki, Raje, Bodzentyny, Kurozwęki, Klimontów, ale dla mnie olśnieniem były Krzemionki, dlatego wszędzie o nich mówię.

* I nosi pani krzemień pasiasty?
- Nie, ale uważam, że wyroby z krzemienia są bardzo ładne i nawet na wystawie pana Łutowicza w galerii krytyków w Pokazie zarezerwowałam kilka sztuk, ale wystawa krąży po kraju ze trzy lata i jeszcze się ich nie doczekałam. A on robi rzeczy piękne, z fantazją, nie jakieś maluchy, bo ja maluchów nie lubię. Najczęściej noszę bardzo duże turkusy z Tybetu i koral i bursztyny, bo to trzy magiczne kamienie. Zwłaszcza na Dalekim Wschodzie, w Nepalu, Północnych Indiach są rodzajem amuletu, przynoszą szczęście, no więc ja się też wspomagam.

?* A krzemień jest kamieniem optymizmu, daje dużo pozytywnej energii.
- To dobrze, chętnie dołożę też krzemień.

* Co pani polecałaby w Polsce do obejrzenia?
- Oprócz Krzemionek Opatowskich, Bieszczady, Biebrzę, Toruń, który jest pięknym miastem i w którym jest Muzeum Podróżników imienia Tony'ego Halika. Teraz jest w nim wystawa z moich darów Papuasi z Irian Jaya, bo od byłych kanibali przywiozłam w ubiegłym roku bardzo wiele naszyjników, masek, sukienek, klejnotów wyrabianych z naturalnych materiałów.

* Czy nie trudno było się rozstać z pamiątkami, które przez lata wspólnie mężem gromadziliście?
- Trudno, ale przyjechała do mnie Lidia Szmidt z Torunia i mówi: "Może byś to ofiarowała na muzeum, a miasto da budynek". Powiedziałam nie, a ona: "Zastanów się, przecież ty już to widziałaś i wszyscy twoi przyjaciele, a tak pokażesz zbiory tysiącom ludzi, przecież dla nich przywoziliście z Tonym te rzeczy". Dwa tygodnie myślałam i zgodziłam się. To było w 2003 roku. Teraz z każdej podróży przywożę coś dla muzeum i jest tego tyle, że magazyny są zapełnione i już dostaliśmy sąsiednią kamienicę.

* A dokąd wybiera się pani teraz? Gdy dzwoniłam, była pani w Norwegii.
- Tak, w Norwegii byłam pierwszy raz w tym roku, ale aż trzy razy i jestem pod wrażeniem. To przepiękny kraj, bardzo piękny i czysty, porządny, z uczciwymi ludźmi jestem pod wielkim urokiem, a pojechałam tam, bo dla Pascala przygotowuję wraz z koleżanka Izabelą Staniszewski album, który ma się ukazać w listopadzie. A zaraz potem mój album o Mongolii, także fascynującym kraju, chociaż w zupełnie odmienny sposób. Teraz lecę do Paryża, a po powrocie do Krakowa, na otwarcie wystawy, potem Poznań - targi turystyczne, potem do Starego Miasta pod Konin, gdzie mam spotkanie. Wracam i wylatuję na Madagaskar, gdzie jeszcze nie byłam, a stamtąd do Włoch i do Tunezji. We Włoszech muszę skończyć film o Mitoraju. Wracam i jadę w moje ukochane Bieszczady na święta i sylwestra, bo to już jest tradycją. Nie tylko dlatego, że je kocham i mam tam przyjaciół, ale także dlatego, że jeśli nawet w całym kraju jest plucha i błoto, tam jest śnieg i słońce. To wyjątkowe miejsce.

* Czy zamiast tego biegania po świecie wyobraża sobie siebie pani, siedzącą przed kominkiem, z kocem na kolanach?
- Nie, to niemożliwe. Ja jestem niecierpliwa z natury i nie potrafię tak siąść i nic nie robić. Oczywiście siadam czasami i czytam książkę, bo jestem czytająca, ale tak naprawdę stale mnie coś goni i najlepiej odpoczywam w ruchu. Lubię przestrzeń i wolność, dlatego tak fascynują mnie i Bieszczady, i Afryka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Elżbieta Dzikowska: Ciągle mnie coś goni - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie