MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Granaty z chemikaliami, beczki z trucizną, cuchnące pola - ludzie naturze zgotowali ten los. Przyjrzeliśmy się najbardziej niebe

Anna KRAWIECKA

Czort wie, co kryje ziemia w Pionkach, gdzie produkowano proch i amunicję. Inżynierowi, który badał skażenie gruntu w skarżyskim "Benzylu", zniknęły obcasy w butach, bo zeżarły je chemikalia. W Bliżynie, gdy się przytknęło zapałkę do skarpy, to dymiła jak w katastroficznym filmie. A co wywoziły na wysypisko Huta "Stalowa Wola", "Chemar" i inne zakłady przemysłu ciężkiego? Najczęściej wszystko wychodzi na jaw, gdy w bramy fabryki wkracza likwidator, inwestor zagraniczny albo, nie daj Boże, przytrafia się ekologiczna katastrofa.

Na beczce prochu

Składowisko odpadów "Pronitu" w Pionkach to prawdziwa beczka prochu. Bo też od 1928 roku była tu wytwórnia prochu i amunicji. Dla jej potrzeb zagrodzono z czasem 600 hektarów gruntu. Dziennikarzom pokazywano zwykle jeden pawilon, w którym produkowano płyty długogrające z przebojami Ireny Santor, Anny German, "Trubadurów", "Czerwonych Gitar". A tym, co zasadniczo wytwarzano, niechętnie się publicznie chwalono.

- Nie wiadomo, co tu składowano przed wojną. Za okupacji w "Pronicie" rządzili Niemcy i też trudno określić, co zgromadzili. Po nich wkroczyli na moment Rosjanie, a później pełną parą ruszyła produkcja na rzecz wojsk Układu Warszawskiego - przedstawia krótki rys historyczny Andrzej Rybka, ekspert Polskiej Izby Ekologicznej. - Pewne jest jedno, fachowcy z branży militarnej kategorycznie zakazują wierceń w czaszy składowiska. Spodziewać się w niej można niebezpiecznych związków chemicznych, plastików, materiałów wybuchowych. Unieszkodliwienie będzie więc polegało na obłożeniu terenu kompresem z osadów z oczyszczalni ścieków komunalnych. Mają one atest, świadczący o przydatności rolniczej, więc obsadzi się to roślinnością. Przedtem trzeba jednak określić zasięg zanieczyszczeń. Chodzi o to, by uchronić kilkanaście podziemnych ujęć, z których czerpie się w regionie dobrą wodę - informuje Andrzej Rybka.

- Składowisko "Pronitu", położone w samym środku pięknego lasu, przypomina wrzód - wtóruje mu kielecki geolog Stanisław Dziura, który osobiście sprawdzał jak tam jest. - Ostatnio wywożono na nie jeszcze gruz, popioły z kotłowni. Przyroda takiej inwazji nie wytrzymała, poschły drzewa. Serce boli, gdy się patrzy na zniszczenia - ubolewa Stanisław Dziura.

Widząc, co się dzieje, likwidator, który wkroczył do "Pronitu", zlecił kieleckiej spółce "Hydrogeotechnika", która tworzy konsorcjum z przekształconym Przedsiębiorstwem Geologicznym o 50-letnim stażu, wykonanie dokumentacji określającej stan zagrożenia dla jakości podziemnych wód w tym rejonie. Wyniki badań były na tyle niepokojące, że wystąpił z wnioskiem o jego zamknięcie do Starostwa Powiatowego w Radomiu.

- Tak jak syndyk uważamy, że składowisko powinno być zamknięte, by chronić wodne zasoby - uważa Marian Janeczek, naczelnik Wydziału Rolnictwa, Leśnictwa Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Starostwie Powiatowym w Radomiu. - Nie wiadomo jeszcze, czy decyzje o jego losie będzie podejmował wojewoda, któremu podlega "Pronit" czy starostwo, jako gospodarz terenu. Ktoś musi sfinansować rekultywację. Może uda się uzyskać fundusze z Unii Europejskiej, bo koszty unieszkodliwiania takich zakładów przemysłu obronnego, jak "Pronit", są ogromne. Starostwo stać co najwyżej na likwidację zagrożeń w dużo mniejszej skali. Mamy teraz na głowie oczyszczenie trzech mogilników, w których składowano trujące, przeterminowane środki ochrony roślin - wyjaśnia naczelnik Marian Janeczek.

Z mogilnikami wzorcowo, jako jedno z pierwszych w kraju, rozprawiło się województwo świętokrzyskie. Miało ich na swym terenie 19 oraz 7 magazynów i wszystkie zlikwidowano.

- Wojewoda koordynował całą akcję wspólnie z wszystkimi instytucjami odpowiedzialnymi za ochronę środowiska, jest ona na ukończeniu - podkreśla z satysfakcją Gilbert Kalondji, zastępca dyrektora Wydziału Środowiska w Świętokrzyskim Urzędzie Wojewódzkim.

Rodak obiecał i zniknął

Kolejną bombą z opóźnionym zapłonem, którą kryła ziemia, był zakład chemiczny "Benzyl", w samym centrum Skarżyska-Kamiennej.

- Historia "Benzylu" też sięga przedwojennych czasów. Wtedy produkowano tu nie wiadomo co. Później Niemcy zabrali się za wytwarzanie granatów "nadziewanych" środkami chemicznymi, które do dziś mogą tkwić zakopane na terenie zakładu. Do tego kompleksu, który działał do początku lat dziewięćdziesiątych, dochodzi emaliernia ze swoimi zanieczyszczeniami oraz lokomotywownia Polskich Kolei Państwowych z olejami i smarami. A na dodatek w 1986 roku był w zakładzie wielki pożar i podczas jego gaszenia wiele szkodliwych chemikaliów wsiąkło w ziemię - wylicza "Benzylowe" zagrożenia dla środowiska ekspert Andrzej Rybka.

W tej sytuacji z ulgą i nadzieją wojewoda świętokrzyski sprzedał w 1998 roku "Benzyl" zagranicznej spółce. Zastrzegł w akcie notarialnym konieczność utylizacji zgromadzonych tu poprodukcyjnych odpadów "w jak najkrótszym czasie". I ten, nieokreślony konkretnym terminem czas, rozciągnął się niestety ogromnie. Lata mijały i spółka Polaka z Włochem, która miała w Skarżysku montować włoskie skutery, rozpadła się z kretesem. Po naszym rodaku, który mieszka we Włoszech, ślad zaginął. Urzędowa korespondencja, kierowana do niego, wracała nie odebrana. Słano ją w obfitości, korzystając nawet z pośrednictwa ambasady, bo w "Benzylu" źle się działo. Co prawda część zakładowych odpadów spółka zdołała przekazać do unieszkodliwienia, ale sporo ich zostało.

Zachowały się na przykład toksyczne, płynne chemikalia, składowane przez "Benzyl" w wielkim, metalowym zbiorniku, który bardzo kusił złodziei złomu. Dokładnie rok temu dobrali się oni do owego "silosu" i odcinali pracowicie kawałek po kawałku aż niebezpieczne substancje wyciekły na ziemię. Na szczęście był mróz i udało się je zebrać, lecz państwowe i samorządowe służby nie mogły później finansować ekologicznych prac ani ochrony w prywatnym zakładzie. Korzystając z tego "złomiarze" jeszcze nieraz tu buszowali i dobierali się do zbiornika. Gdy właściciel "Benzylu" pojawił się wreszcie w Polsce, odebrano mu paszport i wytoczono sprawy sądowe o niewłaściwe zabezpieczenie terenu i zagrożenie dla środowiska. A było ono ogromne.

Ogórki z chemikaliami, obcas zeżarty

- Kiedy pobieraliśmy po wycieku w "Benzylu" próbki wody do badań, przyszła zainteresowana badaniami kobieta z okolicznego domu. Dowiedziawszy się, że nie ma w skażonej glebie biologicznego życia, pokręciła głową ze zdumieniem. - Wody do picia to ja stąd nie biorę, bo strach. Ale do marynowania ogórków jest ona znakomita. Wychodzą tak pyszne, że palce lizać. Rany boskie! Tylko tyle jej powiedziałem - wspomina spotkanie z gospodynią ze Skarżyska kielecki geolog Stanisław Dziura.

- Te ogóreczki takie dobre, a nasz kolega, który po wycieku ze zbiornika chodził w butach gumowych po terenie "Benzylu", stracił obcasy. Chemikalia je doszczętnie zeżarły, zwłaszcza chloropochodne, który tkwiły w gruncie od czasu, gdy gaszono pożar w zakładzie - dodaje ekspert Andrzej Rybka.

Różne anegdoty można sobie jeszcze opowiadać, ale Ewie Stachowicz, sprawującej funkcję naczelnika Wydziału Planowania Przestrzennego Urbanistyki i Ochrony Środowiska w Urzędzie Miasta w Skarżysku-Kamiennej, wcale nie jest do śmiechu.

- Przyciśnięty do muru właściciel "Benzylu" przekazał miastu zakład aktem notarialnym. Nie wiem, czy w świetle prawa można było tego dokonać bez ustosunkowania się drugiej strony - zastanawia się Ewa Stachowicz - ale fakt jest faktem. To obarczyło nas odpowiedzialnością za zakład, ale rozwiązało ręce, jeśli chodzi o wydatki na sprzątanie toksycznych związków. Najgroźniejsze, które zlokalizowano, już wywieźliśmy na rachunek miasta. W przyszłym roku zabieramy się za pozostałe i za rekultywację terenu. Tylko przedtem należałoby zburzyć walące się, szpetne zakładowe zabudowania i wieżę objętą konserwatorską opieką. Oznacza to ogromne koszty. Rozbiórki nie da się uniknąć, bo pod stare mury mogły latami podciekać toksyczne związki. Poza tym starzy pracownicy opowiadali, że wiele chemikaliów zakopywano w ziemi. Nie możemy czekać z założonymi rękami, więc prowadzimy takie roboty, na jakie miasto stać. Ale powinna być możliwość pozyskania z zewnątrz pieniędzy na unieszkodliwianie terenów po toksycznych zakładach. Unia Europejska nas nie wspomoże, bo nie przewiduje pieniędzy na burzenie fabryk - mówi naczelnik Ewa Stachowicz.

Na szczęście była katastrofa

To, co teraz napiszemy, brzmi dziwacznie, ale położony nieopodal Skarżyska-Kamiennej Bliżyn miał dużo szczęścia, że doszło tam w maju 2002 roku do oberwania chmury. Wówczas miejscowy zalew wypełnił się błyskawicznie. Źle konserwowana zapora nie wytrzymała nawału wody, powódź zniszczyła most kolejowy, drogi. I obnażyła w całej pełni ogromne zagrożenie, jakim stał się stary zakład produkcji farb "Polifarb".

- W kilka miesięcy po powodzi, we wrześniu, zaczęły się głośne protesty mieszkańców Bliżyna. Narzekali, że w okolicy opustoszałego zbiornika wody są trujące opary, dymy. Dowodzili, że wystarczy przytknąć zapałkę do obwałowania zbiornika, a nasiąknięta ksylenem ziemia zacznie się palić. Coraz więcej osób narzekało na zdrowie, zgłaszało się do przychodni. Zaalarmowało to służby ochrony środowiska - podaje kolejny przykład Andrzej Rybka, ekspert Polskiej Izby Ekologicznej.

Stwierdzono, że po katastrofie hydrologicznej w Bliżynie ujawniła się katastrofa ekologiczna, związana z kilkudziesięcioletnim funkcjonowaniem "Polifarbu". Zakład ten jest w likwidacji, zarządza nim syndyk masy upadłościowej.

- Powołany został sztab antykryzysowy, gdyż chemikalia, które wraz z powodzią wyciekły ze składowiska odpadów "Polifarbu", zagrażały nie tylko zdrowiu mieszkańców Bliżyna. Mogły one dotrzeć do Kamiennej oraz zbiornika wód podziemnych Górna Kamienna, który zasila w wodę pięć gmin i miasto Skarżysko - informuje Małgorzata Janiszewska, świętokrzyski wojewódzki inspektor ochrony środowiska. I chwali strażaków: - Odważnie i profesjonalnie sobie poradzili. Zagrożenie ropopochodne zmalało.

- Wojewoda też nie zostawił skarżyskiego starosty samego, wszystkie służby odpowiedzialne za stan środowiska działały wspólnie - podkreśla Gilbert Kalondji, zastępca dyrektora Wydziału Środowiska i Rolnictwa Świętokrzyskiego Urzędu Wojewódzkiego.

Po roku rekultywacji biologicznej na terenach zdegradowanej doliny rzeki Kamiennej pojawiła się roślinność. To efekt działalności kieleckiej "Hydrogeotechniki", która podjęła się oczyścić i zrekultywować skażony teren. Inne firmy, widząc jakie jest chemiczne zagrożenie przy robotach, wycofały się. Jedna uciekła w takim popłochu, że zostawiła sprzęt.

Inspektor Małgorzata Janiszewska uważa, że to, co zrobiono, jest zadowalające. Ale niepokoi się, co dalej? Należałoby prowadzić badania geologiczne, które by wykluczyły zagrożenia ze strony innych części "Polifarbu".

- Prowadzimy intensywne prace na terenie zakładu, tam gdzie były zbiorniki paliw. Usunęliśmy je całkowicie. Ale są jeszcze ługownia, pola osadowe ścieków komunalno-przemysłowych, dzikie wysypiska. One też są groźne - przedstawia listę ekologicznych grzechów Andrzej Rybka.

Ziemia nasiąknięta benzyną

Najdłużej w naszym regionie, bo już 15 lat, trwa unieszkodliwianie naftopochodnych związków na terenach wodonośnych w kieleckiej dzielnicy Białogon. Przez wiele lat mieściła się tu baza gromadzenia, transportu i dystrybucji paliw Centrali Produktów Naftowych. W 1989 roku okazało się, że z nieszczelnych zbiorników oraz przy napełnianiu cystern związki ropopochodne przedostały się do gruntu. Zagroziły ujęciom wody, które zasilały Kielce.

- W tym przypadku mieliśmy jeden z nielicznych przykładów, gdy sprawca dobrowolnie i natychmiast włączył się w ratowanie środowiska. Może zdopingowały go czarne wizje, że ujęcia znakomitej wody, nie wymagającej uzdatniania, będą dla Kielc całkowicie stracone - przypuszcza Andrzej Rybka. - Jednak dzięki wieloletniej rekultywacji bazy CPN dziś można powiedzieć, że nie stanowi ona bezpośredniego zagrożenia.

Ta katastrofa ekologiczna spowodowała zaostrzenie wymagań dotyczących ochrony środowiska wobec wszelkich stacji paliw. Na przykład Polski Koncern Naftowy "Orlen" kończy realizować pięcioletni program gruntownej modernizacji wszystkich swoich obiektów. W Kielcach została mu jeszcze do remontu jedynie stacja przy hali widowiskowo-sportowej. Podobnie zaawansowane prace są na Podkarpaciu. Także w Radomiu poddano rekultywacji otoczenie miejsc tankowania paliw. Równie ostre reżimy obowiązują, gdy powstają nowe inwestycje. Przy takiej okazji w Radomiu natknięto się na niespodziankę.

- Rozpoznając warunki do budowy nowego dworca autobusowego, stwierdziliśmy że powstaje on na terenie dawnej poniemieckiej bocznicy kolejowej, na której rozlewano nie wiadomo co i grunt jest skażony - opowiada Andrzej Rybka. - Ziemia wybierana pod fundamenty cuchnęła okropnie, tak jakby zamiast gliny był towot. Rozłożono więc na wysypisku ogromny foliowy talerz i tam ją wywożono, by unieszkodliwiać to, co z niej wyciekało.

- Sytuacja była szczególnie delikatna, bo władze wolały, by zachować dyskrecję co do skażonego gruntu. Bały się, że prace zmierzające do budowy dworca zostaną przerwane - komentuje geolog Stanisław Dziura.

Kokon załatwia sprawę

W Radomiu był także problem z odpadami po licznie zlokalizowanych tu garbarniach. Wybudowano zlewnię do gromadzenia ostrużyn ze skór i chemikaliów, ale przyszedł czas, że trzeba ją było zlikwidować. Otulono ją więc kokonem i już nie stanowi zagrożenia. Podobny szczelny kokon przydałby się dla hałdy zakładów "Zamtal" w Końskich.

Inne sposoby unieszkodliwiania zastosowano przy rozpoczętej dziesięć lat temu i trwającej do dziś likwidacji hutniczego wysypiska w Ostrowcu Świętokrzyskim. Początkowo próbowano kruszyć materiałami wybuchowymi to, co wywożono z pieców. Natychmiast jednak ruszyła lawina protestów, że popękają podziemne korytarze w sąsiednim rezerwacie Krzemionki Opatowskie. Jego teren częściowo zazębiał się z dawnym wysypiskiem i tam przede wszystkim dwa lata temu zakończono oczyszczać teren, by nie płacić kar za zanieczyszczone środowisko. Teraz na pozostałej części składowiska przesiewa się odpady metalowe, które ponownie można wykorzystać w hucie, a te betonowe posłużą w budownictwie. Jest więc w Ostrowcu dobry przykład starań o to, by nie zostawiać w ziemi szkodliwych niespodzianek. Podobnie zadbała o fabryczne tereny kielecka "Iskra", której właścicielami są Japończycy.

- Zagraniczni inwestorzy zanim coś zbudują, zawsze zlecają badanie gruntów. Wychodzą z założenia, że czyste środowisko ma swoją cenę. Kiedy ostatnio Austriak kupował tereny po Państwowym Ośrodku Maszynowym w Strzałkowie koło Radomia, przedtem zlecił sprawdzenie, co zawiera ziemia - podsumowuje Andrzej Rybka.

Przywieźli, zostawili

Czyste środowisko ma swoją cenę i dlatego pewnie zdarzają się również cudzoziemskie "prezenty". W jednym z gospodarstw w Rakówce (powiat kielecki) zdeponowano kilka lat temu 250 importowanych prywatnie beczek z toksyczną zawartością. Wywieziono je dopiero, gdy w prasie podniosło się larum.

- Sprawdziliśmy, beczek nie ma. Wyznaczyliśmy też teren, który uległ skażeniu. Została z niego wybrana ziemia i przygotowana na folii do wywiezienia na składowisko - podaje wiadomość z ostatniej chwili Małgorzata Janiszewska, świętokrzyski wojewódzki inspektor ochrony środowiska.

Mieliśmy też w naszym regionie przykłady, gdy ktoś wydzierżawiał nieużytki i pod pozorem rekultywacji czy uprawy wierzby energetycznej wywoził na nie cuchnące osady komunalne z Kielc, Radomia i Starachowic. Miało to miejsce w Gowarczowie, gdzie zdesperowani rolnicy, protestując, wyszli na drogi i na terenie gminy Stąporków.

- W związku z takimi przypadkami, a także z pozostałościami po starych zakładach przemysłowych, sporządzono w każdym województwie rejestr obszarów zanieczyszczonych. Do 30 czerwca wszyscy wójtowie mieli zgłosić je do starostw - poinformował dyrektor Departamentu Ochrony Środowiska Urzędu Marszałkowskiego, Jan Lis.

- Z tego rejestru wynika, że w samym województwie świętokrzyskim jest 12 takich miejsc, gdzie przekroczone są standardy jakości gleby - pokazuje nam tabelki inspektor Małgorzata Janiszewska. - Teraz przywracanie ich do porządku będzie tym łatwiejsze, że budowane są specjalne składowiska. Pod Tuczępami, w Dobrowie oddano pół roku temu pierwsze w województwie rejonowe składowisko odpadów niebezpiecznych, na które wywożony jest azbest. W Przededworzu w gminie Chmielnik oraz w Janczycach w powiecie opatowskim powstają zakłady unieszkodliwiania odpadów. Rozbudowuje się też w tym celu wysypiska w Promniku, Skarżysku-Kamiennej. Potrzebne byłyby jednak duże pieniądze, by przywrócić w przyrodzie to, co zniszczono - ocenia inspektor Janiszewska.

Zbiórka niebezpiecznych odpadów - temat nam prawie obcy

Tylko 13 procent mieszkańców województwa świętokrzyskiego ma możliwość korzystania z systemu zbierania niebezpiecznych odpadów. Na terenie sześciu powiatów (skarżyski, ostrowiecki, opatowski, konecki, kazimierski, jędrzejowski) funkcjonuje około 20 gminnych punktów zbierania baterii, zużytych olejów, przeterminowanych leków - informuje dyrektor świętokrzyskiego Departamentu Ochrony Środowiska Urzędu Marszałkowskiego, Jan Lis.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Gadżety i ceny oficjalnego sklepu Euro 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Granaty z chemikaliami, beczki z trucizną, cuchnące pola - ludzie naturze zgotowali ten los. Przyjrzeliśmy się najbardziej niebe - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie