MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ich najbliźsi zostali w piekle

Małgorzata PAWELEC, Marcin RADZIMOWSKI
Katarzyna Wojcieszak z Kielc ogłada zdjęcia z pobytu w Libanie, gdy jeszcze było tam spokojnie. Teraz jej mąż major Jacek Wojcieszak służy na granicy libańsko-izraelskiej. Do żony może wysyłać tylko krótkie sms-y.
Katarzyna Wojcieszak z Kielc ogłada zdjęcia z pobytu w Libanie, gdy jeszcze było tam spokojnie. Teraz jej mąż major Jacek Wojcieszak służy na granicy libańsko-izraelskiej. Do żony może wysyłać tylko krótkie sms-y. A. Piekarski
Ahmad Fares, Palestyńczyk z Libanu, od kilkunastu lat mieszka w Kielcach. W Libanie ma mamę i pięciu braci, do których nie może się dodzwonić. Ahmad
Ahmad Fares, Palestyńczyk z Libanu, od kilkunastu lat mieszka w Kielcach. W Libanie ma mamę i pięciu braci, do których nie może się dodzwonić. Ahmad wciąż śledzi doniesienia telewizyjne z rodzinnego kraju. D. Łukasik

Ahmad Fares, Palestyńczyk z Libanu, od kilkunastu lat mieszka w Kielcach. W Libanie ma mamę i pięciu braci, do których nie może się dodzwonić. Ahmad wciąż śledzi doniesienia telewizyjne z rodzinnego kraju.
(fot. D. Łukasik)

Ahmad Fares z Kielc nie ma żadnego kontaktu z mieszkającą w Libanie matką i braćmi. Katarzyna Wojcieszak, żona kieleckiego majora, nie wie, kiedy jej mąż wróci z misji na granicy izraelsko-libańskiej. Nie da się opisać tego, co czują ludzie, którzy mają bliskich tam, gdzie jest wojna.

Medhat Salame wraz z żoną Ewą i młodszym synem Aleksandrem czekają na powrót Józia. Na drugim zdjęciu Medhat w swojej aptece w Sandomierzu stara się
Medhat Salame wraz z żoną Ewą i młodszym synem Aleksandrem czekają na powrót Józia. Na drugim zdjęciu Medhat w swojej aptece w Sandomierzu stara się normalnie pracować. Myślami jest przy synku, który wyjechał do Libanu na... wakacje. M. Radzimowski

Medhat Salame wraz z żoną Ewą i młodszym synem Aleksandrem czekają na powrót Józia. Na drugim zdjęciu Medhat w swojej aptece w Sandomierzu stara się normalnie pracować. Myślami jest przy synku, który wyjechał do Libanu na... wakacje.
(fot. M. Radzimowski)

Mam tam mamę i pięciu braci z rodzinami

Ahmad Fares - Palestyńczyk pochodzący z Libanu ogląda niemal non stop arabską telewizję Al Jazeera, która przez 24 godziny na dobę relacjonuje na gorąco to, co dzieje się w Libanie. - Proszę spojrzeć - mówi. - Tam wciąż giną ludzie. Polska telewizja pokazuje tylko urywki tego, co się dzieje. A tam jest teraz strasznie. Ahmad przyjechał do Kielc w 1989 roku. Najpierw uczył się języka polskiego, potem studiował budownictwo lądowe na Politechnice Świętokrzyskiej. Teraz czeka na obywatelstwo polskie, mą żonę kielczankę i 4-letniego synka Piotrusia. - Pochodzę z Ein Elhelwe, miasta położonego między bombardowanym obecnie Bejrutem, a granicą z Izraelem - mówi 39-letni Ahmad. - To bardzo niebezpieczne miejsce, znajdujące się akurat na trasie rakiet i samolotów. Strasznie się boję o moją rodzinę. W Ein Elhelwe mieszka mama i pięciu moich braci z rodzinami.

Ahmad Fares stara się o polskie obywatelstwo i o zatrudnienie w Kielcach. Nie chce nawet myśleć o tym, że musiałby wracać do Libanu, gdzie toczy się wojna. - Proszę sobie wyobrazić, że moi bracia przez długi czas starali się o polską wizę - opowiada. - Otrzymali ją właśnie teraz, na miesiąc. Już wiadomo, że do Polski nie przyjadą, bo z Libanu nie można się wydostać.

- Wie pani, jakie mam marzenie? - dodaje Ahmad. - Chciałbym mieć obywatelstwo polskie. Chciałbym wiedzieć również, że moja rodzina jest bezpieczna.

Mój mąż siedzi w schronie

O jak najrychlejszym spotkaniu z mężem marzy również kielczanka Katarzyna Wojcieszak. Major Jacek Wojcieszak od ponad roku służy w misji Organizacji Narodów Zjednoczonych na granicy libańsko-izraelskiej. Jest oficerem operacyjnym w sztabie misji, która do niedawna uchodziła za bardzo spokojną. Teraz stacjonuje tam 220 polskich żołnierzy. Wszyscy przygotowywali się do służby w kieleckim Centrum Szkolenia na Potrzeby Sił Pokojowych na Bukówce. Major Wojcieszak jest jednym z wykładowców centrum.

- W październiku ubiegłego roku pojechaliśmy razem z mężem do Libanu - mówi Katarzyna Wojcieszak, anestezjolog w Świętokrzyskim Centrum Onkologii. - Ja przez pół roku pracowałam w tamtejszym szpitalu. Wtedy było bardzo spokojnie. Schodziliśmy do schronów tylko podczas ćwiczeń. Teraz mąż pisze sms-y, że alarmy schronowe są po kilka razy dziennie, a żołnierze pozostają w ukryciu niemal non stop. Jacek miał służyć w Libanie do kwietnia, ale zgodził się na przedłużenie misji do końca lipca. Jeszcze wtedy nie wiedział, że coś takiego może się wydarzyć. Teraz nawet nie wiem, kiedy mój mąż wróci. Misja ma być podobno wzmocniona, a on jest jednym z nielicznych oficerów, którzy są tam od dawna i znają jej realia. Poza tym ma doświadczenie z misji w Bośni. Pewnie tak szybko go nie wypuszczą.

Pani Katarzyna porozumiewa się z mężem za pomocą sms-ów. - Kiedy żołnierze siedzą w schronach nie mają możliwości ani czasu na wysyłanie dłuższych maili - mówi. - Na początku tygodnia mąż przysłał krótki sms, o tym, że właśnie wkroczyły czołgi. Nie napisał czyje i na jaki teren, więc bardzo się bałam. Pomyślałam sobie tylko: - Czołgi? Przecież to regularna wojna. Po jakimś czasie dostałam sms-a, że czołgi odjechały. Wczoraj z kolei mąż napisał, że podczas nalotu Hezbollahu na Izrael zginęła dwójka dzieci, więc w odwecie wojska izraelskie zrównały z ziemią przygraniczne wioski. Trudno się nie bać w obliczu takich informacji.

Pani Katarzyna wspomina tegoroczny urlop w Libanie. - Byłam u męża i niedawno stamtąd wróciłam - opowiada. - To był piękny, bezpieczny kraj, zwiedziłam go niemal w całości. Jeszcze podczas mojej misji poznałam fantastycznych ludzi. Mam przyjaciół Arabów, którzy ostatnio napisali, że siedzą w schronie z trójką dzieci i biją się o chleb. Pisałam do nich, ale już nie odpowiedzieli. To straszne.

Tam jest nasz mały synek!

Również Ewa i Medhat Salame, właściciele aptek w Sandomierzu i Tarnobrzegu, z niepokojem śledzą najnowsze informacje o sytuacji w Libanie. Czują się bezradni. Tuż przed wybuchem wojny ich syn Józio wylądował w Bejrucie. Poleciał na wakacje do rodziny. Nie udało mu się dostać do ambasady polskiej i we wtorek wrócić do kraju.

Dla Ewy i Medhata Salamech wojna, która od tygodnia trwa na terytorium Libanu, niesie zatem osobiste przeżycia. Nawet przez myśl im nie przeszło, że dwie godziny po wylądowaniu ich 14-letniego syna na lotnisku, zostanie ono zbombardowane. Tegorocznych wakacji Józio nie mógł się doczekać. Szykował się do wyjazdu do dalekiego Libanu. W Bejrucie, u rodziny ze strony ojca ostatni raz był trzy lata temu.

- Tydzień temu w środę odwiozłem syna na warszawskie lotnisko Okęcie - relacjonuje Medhat Salame, właściciel dwóch aptek, w Sandomierzu i Tarnobrzegu. - Gdy czekaliśmy na odprawę, zadzwoniła zaniepokojona żona. W telewizorze widziała, że coś złego dzieje się w Libanie. Byłem przekonany, że to nic groźnego. Tam często są jakieś starcia przy granicy z Izraelem.

W Libanie samolot wylądował po godzinie 3. Józia odebrała Muna, siostra Medhata. Pojechali do jej mieszkania, niedaleko lotniska i polskiej ambasady. - Dwie godziny później izraelskie wojska zbombardowały lotnisko i zrównały je z ziemią - mówi Salame.

Już dwa dni później, gdy izraelskie wojsko nasilało ataki, mieszkańcy Bejrutu zaczęli masowo opuszczać miasto. Schronienia w górach postanowiła szukać także ciotka Józia. Kilkaset kilometrów od stolicy w miejscowości Baaklin wynajęła domek. - Spakowali tylko niezbędne rzeczy i wyjechali - dodaje ojciec nastolatka. - Siostra początkowo nie przyznała się, że uciekają z Bejrutu. Powiedziała mi przez telefon, że wychodzą na spacer. Nie chciała, żebyśmy się z żoną niepokoili.

Ostatnie dni, to dla rodziców 14-latka prawdziwy koszmar. Starają się możliwie często kontaktować telefonicznie z rodziną w Libanie. Uspokajają się, słysząc głos syna. Chłopak być może nawet nie zdaje sobie sprawy, co dzieje się w ojczyźnie jego ojca. - W górach są bezpieczni. Tam schroniło się wiele osób, także wielu Polaków - ma nadzieję pani Ewa.

Trwa ewakuacja obcokrajowców z ogarniętego wojną Libanu. We wtorek w kierunku granicy z Syrią wyruszyło sześć autokarów. Docelowym miejscem była Polska. W podróż wyruszyło 214 osób, ale wśród nich niestety nie było Józia. - Początkowo chcieliśmy, aby ktoś dowiózł syna do ambasady, skąd organizowany był wyjazd. Okazało się jednak, że to bardzo niebezpieczne, bo trwają naloty i ostrzały właściwie wszystkiego, także celów cywilnych - mówi Ewa Salame.

Wiele dróg i mostów zostało zniszczonych podczas bombardowań. - Ostatecznie postanowiliśmy, że opuszczanie domku w górach będzie zbyt ryzykowne. A ambasada w żaden sposób nie mogła pomóc, trzeba było do niej dotrzeć na własną rękę - dodaje matka chłopca.

Medhat Salame z żoną Ewą z dwoma synami - 14-letnim Józiem i 12-letnim Aleksandrem na stałe osiedli w Tarnobrzegu. Prowadzą dwie apteki - w Tarnobrzegu i w Sandomierzu, mają w obu miastach wielu przyjaciół. - Liban był bardzo zniszczony po trzyletniej wojnie zakończonej w 1985 roku, a potem po wojnie domowej. Teraz znów cofnęliśmy się o dwadzieścia lat wstecz - mówi Medhat.

Madhat Salame włącza katarską telewizję Al Jazeera. Ze zdenerwowaniem słucha wiadomości o kolejnych atakach Izraela, wymierzonych, według stwierdzeń tamtejszych władz, w szyickich fundamentalistów Hezbollahu, czyli po polsku Partii Boga. Bojówkarze tej organizacji też nie pozostają dłużni, wystrzeliwane przez nich pociski spadają na izraelskie miasta, głównie na Hajfę. Libańczycy winą za konflikt obarczają Izrael. Według nich, Hezbollah jedynie broni libańskiej ziemi.

- Partia Boga nie atakuje cywilnej ludności. Z poglądami politycznymi Hezbollahu się nie zgadzam. To jednak nie jest wcale organizacja terrorystyczna, nie atakuje innych ludzi na ich terenie, wyłącznie broni niepodległości kraju - twierdzi Medhat Salame. - Chcielibyśmy się dowiedzieć, czy będzie organizowana dalsza ewakuacja Polaków z Libanu - mówi Ewa Salame. Rodzice Józia są przerażeni i mają nadzieję, że w następnym samolocie lecącym do Polski, będzie siedział ich syn...

Państwo w państwie

Hezbollah, czyli Partia Boga, został utworzony w 1982 roku przez przysłanych do Libanu Strażników Rewolucji z Iranu i do tej pory jest finansowany i sterowany przez Iran. Przez większość państw zachodnich uznany jest za organizację terrorystyczną. Jest to ugrupowanie szyickie, którego działalność jest o wiele szersza niż tylko walka zbrojna i akcje terrorystyczne. Realizuje ono w Libanie ideę stworzenia zjednoczonego państwa islamskiego, które miałoby oprzeć się naporowi zachodniej kultury. Na terenie Libanu Hezbollah zbudował swego rodzaju państwo w państwie, które znajduje się de facto poza kontrolą władz Libanu. Walka Hezbollahu z "małym szatanem", czyli Izraelem, ma na celu odzyskanie Palestyny dla islamu. Bojownicy organizacji przez kilkanaście lat walczyli z oddziałami izraelskimi w południowym Libanie i ostrzeliwali terytorium Izraela.

Szwajcaria Bliskiego Wschodu

Liban to państwo w zachodniej Azji, nad Morzem Śródziemnym. Jego powierzchnia to 10.400 kilometrów kwadratowych. Liczba mieszkańców - około 3,9 miliona. Stolica Bejrut liczy 1,5 miliona mieszkańców. Liban graniczy z Syrią i Izraelem. Przed wybuchem konfliktu palestyńskiego wysoko rozwinięty kraj arabski, nazywany Szwajcarią Bliskiego Wschodu, po wybuchu wojny domowej w latach 70. nastąpił upadek gospodarczy.

Tak się zaczęło

Bojownicy szyickiego Hezbollahu uprowadzili na pograniczu libańsko-izraelskim dwóch żołnierzy Izraela - podały w ubiegłym tygodniu media. Szef rządu w Jerozolimie Ehud Olmert nazwał to "aktem wojny" ze strony Libanu, a izraelskie wojsko niemal natychmiast rozpoczęło natarcie na cele w południowym Libanie.

Polska misja

Około 220 polskich żołnierzy pełni misję w ramach Organizacji Narodów Zjednoczonych na granicy libańsko-izraelskiej. Wszyscy przygotowywali się do wyjazdu w kieleckim Centrum Szkolenia na Potrzeby Sił Pokojowych na Bukówce. Od dłuższego czasu misja, której uczestnicy nie mogą włączać się do działań zbrojnych, uchodziła za spokojną. - Teraz matki żołnierzy dzwonią do nas i pytają czy ich synowie są bezpieczni - mówi płk Edward Miszczuk, komendant Centrum na Bukówce. - Mówimy, że żołnierze siedzą w schronach i że nie ma sygnałów o atakach na misję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ich najbliźsi zostali w piekle - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie